43

920 65 73
                                    

Błoto wpłynęło mi już wszędzie. Czułam je w ustach, w bieliźnie, w uszach, we włosach. Dosłownie na każdym milimetrze mojego ciała. Najgorsze było to, że nie mogłam nawet otworzyć oczu jak w wodzie. Muł, a woda to zdecydowanie inne sprawy.

Przestałam się szamotać. Wiedziałam, że umrę. Walczyłam najdłużej jak się dało, ale wydostanie się z tego graniczyło po prostu z cudem. Może gdy przestanę się ruszać, to faktycznie mnie wypchnie na powierzchnię? Nadzieja u mnie naprawdę zawsze umiera ostatnia.

Teraz nie mam już nic do stracenia.

Gdy wypuściłam ostatnie zachowane przeze mnie powietrze, poczułam silne ręce na moim pasie. Ktoś nie wiadomo jakim cudem wyciągnął mnie na brzeg. Podobno wyszarpanie się z bagna jest niemożliwe, a jednak ktoś to zrobił i to bez większego wysiłku. Może złożyło się na to to, że przestałam się szarpać? Albo ta osoba jest potwornie silna.

Leżąc na trawie czułam się o wiele bezpieczniejsza. Mimo, że nie musiał to być nikt przyjazny, a na przykład smok, to nie chciałam nawet otwierać oczu. Takie szarpania i walki z bagnem są niewyobrażalnie męczące. Bolały mnie wszystkie mięśnie, a płuca sprawiały wrażenie, jakby miały wybuchnąć.

Ponadto czułam to okropne uczucie natłoku. Jak wtedy, gdy ubieramy za dużą kurtkę i ogromne w spodnie. Wtedy ledwo się ruszamy, a nawet to sprawia nam ogromna trudność. Tak właśnie się czułam, dlatego jedyne co zmieniłam w pozycji, to przekręciłam głowę na prawo, odsłaniając niebezpiecznie szyję.

Nie otwarłam oczu, więc nie mam pojęcia kto uratował mi życie. Jestem jednak pewna, że klęknął nade mną, wysapał coś i odbiegł. Nie wydawał dźwięków jak normalny człowiek. To był stupot kopyt, lub łap. Mogły to być też inne dziwaczne odnóża. Nie potrafiłam zdefiniować tego dźwięku i chciałam dowiedzieć się tego za wszelką cenę, ale nie bylam w stanie pozbyć się błota z oczu, a stworzenie, które mnie uratowało i tak już uciekło.

Ziemia pode mną zadudniła, gdy odbiegło ode mnie, aż w końcu wszystko się uspokoiło i zapadła błoga cisza.

Dalej brakowało mi siły do podniesienia się, więc jedynie poprawiłam pozycję na wygodniejszą i pozwoliłam sobie powygrzewać się w chłodnym świetle księżyca.

Ciszę przerwał szelest liści, a za nim nastąpił stupot kilkudziesięciu stóp i zagłuszone rozmowy. Miałam tylko nadzieję, że mnie nie zauważą, bo mięśnie bolały mnie niewyobrażalnie, a oczu nie byłam w stanie otworzyć. Także do walki na tem moment się nie nadawałam.

Nie bałam się ich. Nie mam pojęcia z jakich powodów, ale ten orszak nie wzbudzał we mnie strachu. Zatrzymali się nagle, a szelesty i szepty ucichły. Ktoś do mnie podszedł wcale nie szczędząc na głośnych odgłosach, które męczyły moje uszy.

Złapał agresywnie mój policzek, przewrócił w swoją stronę i warknął;
— Sandy co ty odwalasz?

Tylko jednak osoba się tak do mnie zwracała.

W ułamku sekundy zapominając o mule w oczach, spróbowałam je otworzyć, ale substancja wlała mi się pod powieki i musiałam je zacisnąć. Jedyne, co zauważyłam, a i tak przez mgłę, to to, że Peter klęczał nade mną, a obok niego był Felix ze zmartwionym wyrazem twarzy.

Nie przepadałam za zielonookim, ale był napewno lepszą opcją, niż jakiś smok. Co prawda mam do czynienia z demonem, ale trochę bardziej mi znanym.

Chociaż jakby się tak zastanowić, to ja nic o nim nie wiem.

Zakaszlałam i podniosłam się do pozycji siedzącej, opierając się na łokciu. Od razu podbiegło do mnie paru chłopaków, ale przez błoto w oczach, nie widziałam ich twarzy.

Take me to the Neverland Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz