14. Zielone oczy.

463 38 2
                                    

Podziel się gwiazdką ⭐️

Na wiadomość, że za dwa dni mam brać ślub z Neganem, miałam ochotę strzelić sobie w łeb. Niestety Negan zarządził aby, wszelka broń była pilnie strzeżona. Jakby tego było mało, to do posiłków dostaje tylko plastikowy widelec, abym przypadkiem nie pocięła się nożem stołowym, co praktycznie jest nie możliwe. Jutro jest ślub. Nie mam zamiaru żenić się z Neganem i tej nocy chcę uciec. Mam już wszystko uszykowane. Ubrałam większe ciuchy, aby przypominać strażników. Po zachodzie słońca wyszłam na korytarz i schodami, z których nikt nie korzystał, zeszłam na sam dół. Niespodziewanie wpadłam na kogoś. Spojrzałam przerażona w zielone oczy doktora.
-Spokojnie, nie wydam cię. Wyprowadzę cię z budynku i weźmiesz samochód, ale później musisz radzić sobie sama.- Stwierdził. Następnie wyszliśmy tylnymi drzwiami. Znaleźliśmy się na tyle budynku, gdzie znajdowały się śmieci.
-Weź furgonetkę, kluczyki są w środku. W południe wywożą nią śmieci.- Stwierdził powoli otwierając bramę.
-Lepsze to niż nic.- Odparłam ze szerokim uśmiechem.
-Jedź i nie zatrzymuj się, aż skończy ci się paliwo. Rano się zorientują i ruszą za tobą. Do świtu masz 5 godzin...-
-Dziękuję Panu bardzo.- Uścisnęłam mężczyznę.
-Jedź już.- Usiadłam za kierownicą i ruszyłam. Po dłuższej chwili, byłam już w środku lasu. Jechałam cały czas, bez przerwy. Co chwilę zaglądając w lusterko, czy nikt za mną nie jedzie. Nie mogłam w to uwierzyć. Udało mi się! Wyjęłam ze wschowska mapę i ruszyłam na wschód. Byle jak najdalej od Negana. Jechałam całą noc i cały dzień. Dopiero wieczorem zapaliła się czerwona lampka, sygnalizująca brak paliwa. Według mapy, niedaleko powinno być miasteczko. Postanowiłam ukryć furgonetkę w krzakach i ruszyć pieszo. W środku nocy doszłam do miasteczka. Wymijając sztywnych, weszłam do kamienicy. Wiem, że nie powinnam, ale musiałam odpocząć. Zamknęłam i zablokowałam drzwi, a okna zasłoniłam. Następnie położyłam się na kanapie i zasnęłam. Obudziłam się nad ranem. Zjadłam jakieś stare konserwy i wzięłam nóż, znaleziony w kuchni. Później zebrałam paliwo i wybrałam samochód, który z pewnością będzie mniej palił niż ta furgonetka. Bez zastanowienia ruszyłam przed siebie. Kierując samochodem nie męczyłam się mocno, więc przerwy na sapanie robiłam co dwa dni.

• 2 tygodnie później •

Od dwóch tygodni nie spotykałam, żadnej żywej duszy. Na ulicach były pustki. Dopiero teraz czułam się wolna jak nigdy dotąd. Mogłam jechać gdzie chce. Nikt mi nie rozkazywał. O zachodzie słońca siadałam na dachu samochodu i jadłam kolacje. A w gorące dni kąpałam się w przydrożnych jeziorach i rzekach. W końcu byłam szczęśliwa. Czułam się jak samotny wilk, podróżujący po świecie. Niespodziewanie drogę zagrodziło mi stado sztywnych, a w jego środku walcząca, ciemno skóra kobieta. Odcinała sztywnym głowy, jeden po drugim, ale było ich za dużo, nie dawała rady. Wzięłam karabin, weszłam na dach samochodu i zaczęłam ich wystrzeliwać. Samurajka padła na ziemie. Chwilę później było już po wszystkim. Podeszłam do kobiety i pomogłam jej wstać.
-Dziękuje.- Odparła cicho.
-Nie ma za co, dawno nie spotkałam żywej duszy.- Stwierdziłam. Kobieta podniosła koszyk z jedzeniem dla dziecka i spojrzała na mnie.
-Skąd jesteś?- Spytała.
-Podróżuję po Ameryce, odkąd to się zaczęło.- Musiałam trochę skłamać.
-A ty? Wyglądasz jakbyś wracała z zakupów.- Zaśmiałam się. Przez ten czas spędzony z Neganem, udzieliło mi się trochę jego humoru. Kobieta spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem.
-Szukam więzienia. Są tam ludzie i mają głodne dzieci. Proszę pomóż mi i zawieź mnie tam. Za murami będziemy bezpieczne.- Stwierdziła. Uśmiechnęłam się do niej szeroko.
-Zgoda, tylko pomóż mi usunąć sztywnych z drogi.- Orzekłam chwytając zombie i przesuwając na poboczę. Po dłuższej chwili skończyłyśmy czyścić drogę i ruszyłyśmy w stronę więzienia.
-Jestem Lilly, a ty?-
-Michonne.- Odparła.
-Jesteś samurajką?- Na moje słowa Michonne uśmiechnęła się.
-Nie, po prostu umiem walczyć. A tobie co się stało w ręce?- Spytała podejrzliwe. Spojrzałam na ręce, obie zawinięte w bandarze.
-Pewnie myślisz, że zostałam ugryziona, ale to nie to.- Stwierdziłam smutno.

-Według mapy to powinno być tu.- Powiedziała Michonne podnosząc wzrok, na duży budynek ogrodzony podwójnym płotem. Podjechałyśmy pod bramę i wysiadłyśmy. Od razu podbiegł do nas zarośnięty mężczyzna z bronią. Wpatrywał się we mnie z otwartymi ustami.
-Lilly? Ty żyjesz...- Stwierdził pośpiesznie otwierając bramę i mocno mnie przytulając. Odsunęłam się od niego.
-Skąd zna Pan moje imię?-
-Jestem Rick, nie pamiętasz mnie?- Spytał spoglądając mi prosto w oczy. Rick, Rick, Rick, Rick! Pamietam! Zaczęły powracać wspomnienia z farmy. Daryl, Carl, Shane. Wszystko sobie przypomniałam.
-Mamy jedzenie dla dzieci. Jestem Michonne i przysłała mnie Andrea...- Powiedziała towarzyszka wręczając Rickowi koszyk.
-Rick! Co się dzieje?!- Nagle usłyszałam znajomy głos. Za drzwi wyszedł Daryl i spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Nagle serce zaczęło bić mi szybciej.
Uśmiechnęłam się szeroko na jego widok, a do oczu napłynęły mi łzy. Czułam jak rozpiera mnie szczęście. Oboje ruszyliśmy biegiem do siebie. Wpadłam w jego ramiona, następnie upadliśmy na kolana.
-Lilly... myślałem, że już cię nie odzyskam.- Powiedział łamiącym się głosem i przycisnął mnie do siebie jeszcze mocniej. Po chwili wzięłam jego twarz w dłonie, odgarnęłam włosy z oczu i wytarłam łzy w bandaż.
-Daryl proszę, więcej nie zapomnij o mnie... bardzo cierpiałam.- Rozpłakałam się.
-Już nigdy cię nie puszczę. Nigdy.- Pocałował mnie w czoło i przytulił. Siedzieliśmy tak w tuleni w siebie, przez dłuższą chwilę. W tym momencie wszystko mi się przypomniało. Przypomniało mi się jak Daryl był ze mną w szczęśliwych i smutnych chwilach, jak mi pomagał. Wróciliśmy do więzienia i wraz z Michonne, wyjaśniłam wszystko Rickowi i Darylowi. Dowiedziałam się, że Lori zmarła przy porodzie, a Andrea została u innej grupy.

-Pokaż ręce. Wiem, że miałaś w tedy trudny czas.- Orzekł Daryl, siadając obok mnie na pryczy. Zaczęłam odwiązywać bandaże. Na lewym nadgarstku były głębsze rany. Mężczyzna chwycił moją rękę w swoje duże dłonie.
-Prawie się zagoiły, ale będą blizny.- Stwierdził smutno.
-Czasami blizny są potrzebne, żeby przypominały nam, że warto być silnym.- Odparłam spoglądając w błękitne oczy Daryla.

CDN

I would die for you  - Daryl Dixon/TWDOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz