48. Kieruj się w stronę światła.

241 18 2
                                    


-Nie utopimy się?!- Spytałam chwytając się mocniej fotela.
-Po tym wszystkim, co przeszliśmy musi nam się udać!- Orzekł Rick, spoglądając na mnie przelotnie.
-Trzymajcie Lilly!- Krzyknął Daryl i zaczęliśmy pędzić w dół. Po urwisku prosto do jeziora. Nagle poczułam jak Carl, mocno chwyta mnie za dłoń. Spojrzałam na przerażonego chłopaka, który miał łzy w oczach. Następnie Rick chwycił mnie za dłoń i wpadliśmy do jeziora. Wszystko umilkło. Chłodna ciecz otoczyła moje ciało. Wypłynęłam z auta. Po chwili poczułam jak Rick ciągnie mnie do góry. Machałam nogami z całej siły, byle jak najszybciej wypłynąć na powierzchnię. Wynurzyliśmy się. Wzięłam głęboki oddech, wycierając wodę z oczu.
-Dziękuje.- Uśmiechnęłam się szeroko do przyjaciela. Daryl od razu przypłynął i chwycił mnie. Owinęłam ręce wokół jego szyi.
-Gdzie jest Carl?- Spytał Dixon rozglądając się. Z pod wody wypływały tylko bombelki z powietrzem.
-Pasy mu się zacięły!- Stwierdziłam z przerażeniem w oczach wyrywając się Darylowi, lecz ten chwycił mnie mocniej. Rick od razu zniknął pod wodą.
-Rick mu pomoże. Ty musisz odpocząć.- Stwierdził kierując się do brzegu. Następnie wyszedł ze mną, na rękach z wody. Później posadził mnie na piasku. Z wody wynurzył się Rick, z Carlem na rękach. Grimes ruszył szybko w naszą stronę. Chłopak był nieprzytomny. Przyjaciel położył syna na piasku. Uklękłam obok Carla i zaczęłam uciskać mu klatkę piersiową. W pewnym momencie otworzył oczy i zaczął szalenie kaszleć, a z ust wyleciało mu trochę wody. Rick podniósł go do siadu i przytulił. Westchnęłam z ulgą, spoglądając na Daryla. Mężczyzna pomógł mi wstać i przytulił mnie.
-Przez ciebie najadłem się strachu, jak nigdy wcześniej. Już myślałem, że stracę was obu.- Stwierdził smutno.
-Przepraszam, że cię nie posłuchałam, ale bardzo chciałam wam pomóc, z Carlem...- Zaczęłam się tłumaczyć.
-To już nie ważne, ale więcej nie ryzykuj waszego życia.- Stwierdził. Widziałam, że jest na mnie zły. Następnie weszliśmy na szczyt urwiska. Daryl podniósł motor i próbował go odpalić, lecz się nie udawało.
-Tak szybko jechaliście, że paliwo mi się skończyło. Będę musiał prowadzić.- Burknął pod nosem.
-Kierownica i hamulec się zerwał.- Westchnął Rick.
-Wsiadaj.- Powiedział do mnie Daryl, klepiąc siedzenie. Uśmiechnęłam się lekko i wsiadłam na motor, a Daryl zaczął go pchać, prowadząc do wyjścia z lasu. Rick i Carl szli za nami. Panowała niezręczna cisza.
-Przynajmniej wygraliśmy.- Powiedziałam cicho.
-Zostały jeszcze posterunki.- Dodał Daryl.
-Jutro zaatakujemy ten na północy, a Królestwo ten na wschodzie.- Dodał Rick.
-Rozumiem, że nie będziemy mogli pomóc.- Powiedział Carl.
-Po tym numerze, co dzisiaj odstawiliście zostajecie w Alexandrii.- Orzekł Rick. To prawda, zachowaliśmy się lekkomyślnie.

Na osiedle dotarliśmy późnym wieczorem.
-Szukaliśmy was.- Stwierdziła Michonne, podbiegając do Ricka i przytulając go. Byliśmy zmęczeni jak psy. Szczególnie Daryl, który prowadził motor ze mną. Od razu udaliśmy się do swoich domów. Dixon zrzucił brudne ciuchy i walnął się na łóżko. Z kolei ja poszłam się wykąpać. Przez te miesiące, muszę szczególnie zadbać o higienę. Weszłam pod prysznic i odkręciłam ciepłą wodę. Boję się, że podczas porodu pójdzie coś nie tak i skończę jak Lori. Umyłam się i położyłam obok Daryla, który chrapał. Od mężczyzny biło ciepło, którego mi brakowało. Przysunęłam się do niego bliżej. Następnie zasnęłam.

-Przyj z całej siły!- Krzyczał lekarz.
-Nie mogę mocniej!- Wrzasnęłam dusząc się własnymi łzami. Czułam rozrywający ból, w dolnej części brzucha. A serce waliło mi tak mocno jak dzwon. Było mi strasznie gorąco.
-Zaciskaj i rozluźniaj! On wychodzi!- Mówił ze szerokim uśmiechem lekarz.
-Gdzie jest Daryl!- Zawołałam na całe gardło.
-Poszedł po leki znieczulające! Zaraz wróci!- Orzekł mężczyzna. Poczułam jak robi mi się słabo, a mokre oczy zaczynają się kleić.
-Gdy się urodzi, dajcie mu Joseph...- Powiedziałam łamiącym się głosem, zamykając oczy.
-Nie zamykaj oczu! Lilly! Nie!- Krzyczał lekarz uciskając mi klatkę piersiową, lecz to nic nie dawało. W pewnym momencie uniosłam się w powietrze, jakbym lewitowała. Wszystko czułam, słyszałam i widziałam, ale nie byłam już w ciele. Znajdowałam się nad nim. Jakby moja dusza opuściła ciało. Nagle lekarz wziął skalpel i wykonał cesarskie cieńcie. Następnie wyjął dziecko, ale ono było martwe.
-Nie! Mój Joe!- Krzyczałam przeraźliwe.
-Lilly.- Usłyszałam jakiś głos.
-Lilly, obudź się.- Usłyszałam go ponownie i wszystko zniknęło. Otworzyłam oczy ciężko oddychając. Daryl siedział i trzymał mnie za ramiona. Przyłożyłam rękę do czoła. Byłam cała spocona.
-Co się stało?- Spytałam spoglądając na Daryla.
-Wołałaś mnie, płakałaś i miotałaś się. A później krzyczałaś coś, o swoim Joe.- Odparł zachrypniętym głosem, puszczając mnie. W oczach zebrały mi się łzy.
-Śniło mi się, że zmarłam w trakcie porodu. Lekarz wykonał cesarskie cięcie, ale dziecko też było martwe. A ciebie wogóle nie było.- Odparłam cicho. Daryl położył się i przyciągnął mnie, do siebie. Następnie położył mnie na swoją klatkę piersiową.
-Obiecuję, że będę z tobą przez cały czas i dopilnuję wszystkiego. Narazie nie martw się, wiesz, że nie możesz się denerwować.- Stwierdził szeptem. Westchnęłam tylko i zamknęłam oczy, próbując zasnąć.

• Tydzień później •

Zleciał tydzień. Każdego dnia coś się działo, tyko nie na osiedlu. Niestety ja z Carlem, zostaliśmy w Alexandrii i zakazano, szczególnie mi, wychodzić poza osiedle. Michonne pilnowała nas każdego dnia, żebyśmy nie uciekli. Było bardzo nudno. Graliśmy w monopoly, opiekowaliśmy się Judith i gotowaliśmy jedzenie.

Postawiłam jedzenie dla Judith na stole, chwyciłam się delikatnie za brzuch i usiadłam ciężko na krześle. Dziewczynka zaśmiała się, patrząc na mnie.
-Ładnie to tak śmiać się, z grubej cioci?- Spytałam uśmiechając się. Michonne, która siedziała na przeciwko, zaśmiała się. Za kilka dni będzie już pięć miesięcy. Z każdym dniem czuję się coraz większa.
-Kiedy masz termin?- Spytała czarnoskóra kobieta.
-Na początku stycznia. Za cztery miesiące.- Odparłam karmiąc Judith. Dziewczynka jadła wszystko co było na widelcu.
-Masz rękę do dzieci. Kiedy ja karmię Judith, pluje na mnie.- Stwierdziła przyglądając nam się.
-Po prostu trzeba być cierpliwym i mieć w sobie dobroć.- Odparłam spoglądając na kobietę. Nagle usłyszałam dźwięk silnika motoru.
-Idź do niego. Po całym dniu, na pewno chce cię ujrzeć.- Powiedziała Michonne.
-Dziękuję.- Uśmiechnęłam się do niej. Odłożyłam widelec, którym karmiłam Judith, wstałam i szybkim krokiem wyszłam na dwór. Następnie podeszłam do Daryla, który zaparkował pod naszym domem. Przytuliłam go od tyłu. Daryl zaśmiał się dźwięcznie, obracając się do mnie przodem.
-Dobrze, że nic ci się nie stało. Czekałam na ciebie.- Stwierdziłam z uśmiechem.
-Mówiłem, że będzie dobrze. Proszę.- Odparł i wyjął za paska dziką róże. Następnie włożył mi we włosy.
-I jak?- Spytałam wpatrując się w jego błękitne oczy.
-Jesteś piękna, jak zawsze.- Powiedział z uśmiechem.
-A ty przystojny, Panie Chupacabra.- Odparłam odgarniając mu włosy z twarzy.
-Dzisiejszego dnia stoczyliśmy jedną z ostatnich walk!- Usłyszeliśmy Ricka. Spojrzeliśmy się w jego stronę. Wokół niego zaczęli zbierać się ludzie.
-Zbawcy będą próbować zemścić się na nas, ale damy im radę, tak jak wygraliśmy wszystkie pozostałe bitwy! Zbawcy, już więcej nie będą nas mieszać z błotem! W końcu odzyskaliśmy wolność! Teraz musimy tą wolność tylko utrzymać.- Powiedział głośno, a na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech.

CDN

Pamiętaj o ⭐️
Przepraszam za błędy.

I would die for you  - Daryl Dixon/TWDOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz