-Joe pilnuj brata. Idę do mamy.- Usłyszałam z daleka Daryla, który ruszył w moją stronę. Następnie usiadł obok i zaczął głaskać psa. Dopiero teraz, w jasnym słońcu zauważyłam, jak mocno Dixon posiwiał. Miał siwe, prawie wszystkie włosy na brodzie i trochę na głowie.
-Postarzałeś się ostatnio.- Zaśmiałam się. Mężczyzna puścił psa i spojrzał na mnie.
-Naprawdę?- Spytał zachrypniętym głosem.
-Yhy.- Odparłam zakładając mu swój kapelusz, żeby nie raziło go słońce.
-A ty zrobiłaś się odważna.- Stwierdził delikatnie się uśmiechając.
-To chyba dobrze.- Westchnęłam.
-Przypominają mi mnie i Merlea, jak byliśmy w ich wieku.- Dodał cicho.
-Ironia losu.- Zaśmiałam się i spojrzałam na Daryla, lecz uśmiech na jego twarzy znikł.
-Co jest?- Spytałam kładąc swoją dłoń na jego. Daryl zacisnął dłoń na mojej.
-Przez ten czas, gdy mieszkałem w lesie, dużo chodziłem, podróżowałem. Przeszukiwałem teren, ale nie znalazłem jego ciała.- Stwierdził z nadzieją w głosie. Westchnęłam i spuściłam wzrok.
-Daryl, gdyby Rick żył już od dawna byłby z nami. Minęło tak dużo czasu, że zdążyły by dziesięć razy zwiedzić całe stany i przyjechać tu z Kalifornii.- Orzekłam z smutkiem w głosie. Dixon puścił moją rękę i wstał.
-Zmieniłaś się. Jeszcze kilka lat temu mówiłaś o niezłomnej nadziei, a teraz kiedy ta nadzieja jest, gasisz ją.- Stwierdził oskarżycielsko w moją stronę i podniósł patyk. Pies zauważywszy to wstał na równe nogi.
-Nawet jakby żył, nie ma go z nami, a to boli tak samo jak jego śmierć.- Powiedziałam spoglądając w górę na mężczyznę.
-Aport!- Nagle krzyknął i rzucił z całej siły patyk, a pies ruszył w pogoń za kawałkiem drewna.
-Może i masz racje.- Odparł cicho. Nagle doszło do nas głośne szczekanie psa, a później wołanie chłopców o pomoc. Z lasu zaczęło wychodzić stado sztywnych rozdzielając nas od dzieci. Daryl zaczął zabijać zombie, próbując przy tym przedrzeć się przez nich, lecz sztywnych było za dużo.
-Na co czekasz, pomóż mi!- Krzyknął wściekły do mnie.
-Jest ich za dużo! Nie damy rady!- Orzekłam chwytając Daryla za rękę i następnie odciągając go.
-Pies was poprowadzi! Podążajcie za nim!- Krzyknął do chłopców. Następnie wsiedliśmy na konie i odjechaliśmy.
-Rozdzielmy się. Szybciej ich znajdziemy.-Stwierdziłam lekko zestresowana.
-Chyba wiem, gdzie pies ich zaprowadzi. Jedź za mną.- Oznajmił i ruszył galopem, a ja za nim. Mknęliśmy przez las, czułam wiatr we włosach i wolność, lecz to już nie było to samo, co kiedyś. Po krótkiej chwili dotarliśmy nad brzeg rzeki, gdzie był mały obóz. Na środku znajdowały się kamienie ułożone w krąg, a w środku spalone drewno, świadczące o tym, że było tu ognisko. Z kolei po między drzewami porozwieszane były sznurki. W krzakach, pod folią był ukryty motor. Zasiedliśmy z koni i przywiązaliśmy je do drzewa.
-Pies zawsze tu wraca. Na pewno przyprowadzi w to miejsce chłopców.- Stwierdził zdejmując folię z motoru.
-To tutaj mieszkałeś przez ten cały czas.- Stwierdziłam rozglądając się. Daryl tylko spojrzał na mnie przelotnie. W pewnym momencie za krzaków wyleciał pies, a za nim chłopcy.
-Dzięki Bogu.- Przytuliłam ich obu.
-Dobrze się spisałeś.- Dixon pogłaskał psa. Nagle zauważyłam krew na mojej koszuli, lecz czerwona ciecz nie była moja. Spojrzałam na chłopców i w oczy rzuciła mi się rana, w wewnętrznej części ręki Josepha. Chwyciłam jego rękę i przyjrzałam się dokładniej. Wyglądało jak ugryzienie.
-Daryl.- Powiedziałam drżącym głosem. Dixon podszedł bliżej i spojrzał na ranę.
-Kiedy cię ugryzł?- Spytał wyjmując pasek.
-Nie ugryzł mnie sztywny.- Orzekł. Westchnęłam z ulgą.
-A co?- Spytałam już spokojniejsza.
-Pies, ale niechcący. Gdy uciekaliśmy, natrafiliśmy na jednego zombie. Wyjąłem nóż i chciałem wbić mu w głowę. Wyciągnąłem rękę w górę, a pies chcąc mnie ratować ugryzł i odciągnął od sztywnego.- Stwierdził.
-Potwierdzam.- Dodał Juls.
-Wracajmy na osiedle trzeba odkazić ranę. Zawiozę Joea motorem, będzie szybciej.- Orzekł Daryl odpalając motor. Posadził Josepha z tyłu, sam usiadł z przodu i zawiązał sobie wokół twarzy chustę. Joe mocno chwycił się Daryla i ruszyli. Spojrzałam na Julsa.
-Przez chwilę naprawdę myślałam, że go stracę.- Szepnęłam do młodszego syna. Ten tylko przytulił mnie. Objęłam go i przymknęłam oczy.
-Mamo, nie bój się o nas, ja jestem tak twardy jak ty, a Joe jak tata, nigdy nic nas nie pokona.- Stwierdził uśmiechając się do mnie.
-Trzymam cię za słowo.- Również odpowiedziałam uśmiechem i pogłaskałam Julsa, po jasnych włosach.
Następnie przywiązałam konia, którym przyjechał Joe z Darylem do mojego i odjechaliśmy. Niestety do Alexandrii dojechaliśmy o wiele później. Odstawiłam konie do stajni i wróciliśmy do domu. Siddiq zdążył opatrzeć Josepha i nic mu nie jest. Później wzięłam się za robienie kolacji.
-Gdzie pies?- Spytałam wykładając na stół jedzenie.
-Nakrzyczałem na niego. Siedzi na werandzie.- Dodał Daryl spoglądając na mnie ukradkiem. Zaśmiałam się i usiadłam obok męża. Po kolacji zaniosłam trochę mięsa psu.
-Chłopcy śpią?- Spytałam cicho.
-Tak. Najpierw położyłem Julsa, później Joea. To był ciężki dzień.- Orzekł Daryl opierając się tyłem o blat.
-Nie tylko dla nich.- Dodałam.
-Dobrze wrócić do domu.- Stwierdził zachrypniętym głosem. Miał tak długą grzywkę, że ledwo widziałam jego oczy. Bez słowa wyjęłam z szuflady nożyczki i podeszłam do mężczyzny.
-Bez ciebie to nie był dom.- Szepnęłam obcinając mu minimalnie włosy, tak, aby było widać twarz. Na końcu podszedł do lustra i przejrzał się dokładnie.
-Może być.- Burknął pod nosem.
-Z krótszymi włosami przypominasz mi ciebie sprzed 8 lat.- Stwierdziłam chwytając mężczyznę za ręce.
-I love you baby, if it's quite alright...- Zaczęłam śpiewać i położyłam ręce Daryla na moje biodra, a ja oplotłam swoje wokół jego szyi.
-I need you baby, to warm the lonley nights...- Śpiewałam dalej i zaczęliśmy się bujać w rytm piosenki.
-I love you baby, trust in me when I say it.- Szepnęłam. Daryl uśmiechnął się delikatnie.
-Pamiętasz jak spędzaliśmy każde lato razem?- Spytał nachylając się nade mną.
-Nigdy tego nie zapomnę. Ile bym dała, aby cofnąć się do tych lat.- Odparłam wpatrując się w ukochanego. Niespodziewanie stanęłam na palcach i pocałowałam mężczyznę.
-Chodź.- Szepnął, chwycił mnie za rękę i pociągnął do wyjścia.
-Nie możemy zostawić ich samych.- Dodałam wychodząc za Darylem na dwór.
-Tylko na chwilę. Pies ich przypilnuje.- Odparł. Następnie wymknęliśmy się z osiedla na łąkę. Położyliśmy się w wysokiej trawie obserwując gwizdy, lecz ja miałam ochotę na coś więcej.
-Zimno mi, jeśli mam tak tylko leżeć.- Szepnęłam siadając okrakiem na Dixonie.CDN
Pamiętaj o ⭐️
CZYTASZ
I would die for you - Daryl Dixon/TWD
FanfictionOjciec Lilly, zaprzyjaźnia się z Darylem Dixonem, który mieszka w sąsiedztwie. Obie rodziny nie są zamożne. Ojciec dziewczyny daje Darylowi robotę przy naprawie motorów gdzie chłopak może zarobić. W zamian Daryl poluje i przywozi rodzinie zwierzynę...