51. Jeszcze żyję. Część 1.

228 18 3
                                    

-Zbawcy tu jadą.- Orzekł, ciężko dysząc. Spojrzałam z przerażeniem na Maggie.
-Lilly idź do baraku. I nigdzie nie wychodź do czasu, aż nie wróci Daryl.- Orzekła kierując się do kamienicy.
-Maggie, poczekaj. Chcę wam pomóc. Wiem, że jestem w ciąży, ale jestem młoda i mam siłę.- Stwierdziłam chwytając ją za nadgarstek. Kobieta spojrzała na mnie.
-Dobrze, przeparkuj proszę auta, tak, aby osłaniały baraki i kamienice, kiedy zaatakują. Myśle, że to lekka robota i Daryl nie będzie zły.- Powiedziała uśmiechając się do mnie niezauważalnie.
-Już się robi szefowo.- Zażartowałam i odeszłam do aut. Następnie wsiadłam, odpaliłam i przestawiłam. Później kolejne auto i kolejne, aż zrobiła się z nich bariera. W lusterku zauważyłam, że Dixon wrócił. Wszedł do kamienicy, gdzie urzędowała Maggie.
Wysiadłam z auta i pobiegłam w jego kierunku. Weszłam do kamienicy, a potem schodami do góry.
-Rick ich zatrzymał. Mamy czas na przygotowanie się.- Orzekł Dixon.
-Już ustawiłam auta.- Powiedziałam stając za mężem. Daryl obrócił głowę lekko, w moją stronę i spojrzał na Maggie.
-Miała się nie przemęczać.- Burknął oskarżycielsko do kobiety. Chwyciłam go za ramię.
-Sama chciałam pomóc. Maggie nic mi nie kazała.- Stwierdziłam.
-W zamian zapewnisz jej bezpieczne miejsce w kamienicy, podczas ataku.- Orzekł. Maggie spojrzała na mnie.
-A ty.- Wskazał palcem na mnie.
-Nie ruszasz się z tond.- Powiedział i skierował się do wyjścia. Cały Daryl.
-Maggie, przepraszam za niego. On po prostu martwi się o mnie i o nas wszystkich...- Zaczęłam mówić.
-Rozumiem. Możesz zostać w kamienicy tak długo jak chcesz.- Powiedziała i wyminęła mnie, schodząc na dół. Zostałam sama. Chciałam pomóc i wyszyło jak zawsze. Po policzku spłynęło mi kilka łez. Wytarłam je szybko w rękaw. Nagle usłyszałam płacz dziecka, który z każdą sekundą się nasilał. Podążyłam za hałasem. Weszłam do gabinetu Maggie. W środku znajdowało się łóżeczko, a w nim leżała mała dziewczynka, która płakała. Na łóżeczku był napis „Hope". Dziecko zostało znalezione podczas ataku, w jednym z posterunków zbawców. Uśmiechnęłam się do niemowlęcia.
-Co się stało?- Spytałam biorąc ją na ręce. Od razu skrzywiłam się, czując nieprzyjemny zapach. Rozejrzałam się po pokoju, w celu odnalezienia pieluch. Były na półce. Niemowlę położyłam na stole i zdjęłam jej brudną pieluchę. Później wzięłam czystą i założyłam ją dziecku, a starą wyrzuciłam. W drugiej kolejności wzięłam Hope na ręce i przytuliłam. Dziewczynka powoli przestawała płakać. Podeszłam do okna. Po mimo, że słońce chowało się już za horyzontem, nasi pracowali w pocie czoła. Ustawiali kolczatki na drodze, zbierali broń i zajmowali miejsca. Nagle do gabinetu weszła Maggie z karabinem i Judith na rękach.
-Mogłabyś się nią zaopiekować?- Spytała, stawiając dziewczynkę obok mnie.
-Tak. Teraz mogłabym prowadzić przedszkole.- Zaśmiałam się.
-A to dla bezpieczeństwa.- Powiedziała kładąc broń, przede mną, na biurku.
-Może lepiej daj to komuś innemu. Nie chcę, żeby Dixon miał do ciebie pretensję, że walczę i ryzykuje życie.- Stwierdziłam spoglądając na mężczyznę, przez okno, który dyskutował z Tarą.
-Tu nie chodzi tylko o ciebie. Jest jeszcze Judith, Hope i Joseph.- Powiedziała. Na ostatnie słowo uśmiechnęłam się szeroko.
-Dobrze, będę ich chronić.- Zgodziłam się.

Słońce zaszło, a zbawcy mieli być lada moment. Wszyscy byli na dole, z karabinami i kilkoma zapasowymi pistoletami, gotowi do walki. Z kolei ja z dziećmi i karabinem pod pachą, zaszyłam się w gabinecie Maggie. Obie dziewczynki położyłam do łóżeczka, szybko zasnęły. Podeszłam do okna obserwując całą okolice z góry. W oczy rzuciły mi się jasne światła zbliżających się aut. Byli to zbawcy. Pierwsze dwa auta zatrzymały się na kolczatce, która przebiła im opony. Niestety reszta wyminęła je i ruszyli dalej. Gdy chcieli wjechać do środka Wzgórza drogę zagrodził im bus szkolny, wyjeżdżając zbawcom na przeciw. Mężczyźni byli zmuszeni wysiąść z aut. W tym momencie zaczęła się strzelanina. Przyglądałam im się dokładnie, lecz nigdzie nie widziałam Negana. Obydwie strony walczyły zawzięcie, lecz to nasi wygrywali. Zbawcy strzelali z łuków, i rzucali w nas bronią białą, a to do nich nie podobne. No właśnie, po co mieliby strzelać z drewnianych łuków, zamiast z ostrej amunicji? Nagle mnie olśniło. Strzały są zatrute. Muszę powiedzieć naszym. Czym prędzej zbiegłam na dół. Wyszłam na ganek i skryłam się za słupem. Nagle wpadł Daryl i ukucnął blisko mnie, chowając się za barierkami.
-Co ty tu robisz?- Spytał podenerwowany, po między strzałami.
-Chciałam wam powiedzieć, że strzały, którymi strzelają zbawcy są zatrute.- Orzekłam. W pewnym momencie, ktoś rzucił siekierą w chłopaka przed nami i wiadro krwi rozbryzgało nam się na twarzach. Zlękniona widokiem roztrzaskanej głowy zastygłam w bezruchu, ściskając karabin. Daryl wyjął swoją chustę i wytarł mi usta i oczy.
-Skąd wiesz?- Spytał zachrypniętym głosem.
-Zastanów się. Po co ludzie, którzy posiadają wszelką broń palną mieliby strzelać z łuków.- Stwierdziłam. Dixon spojrzał na pole bitwy.
-Cholera. Masz rację.- Szepnął i wstał.
-Uwaga! Strzały są zatrute!- Krzyknął. Kątem oka zauważyłam strzałę lecąca wprost na Daryla. Wstałam i rzuciłam się na niego. Oboje padliśmy na ziemię. Powoli podniosłam się i poczułam przeszywający ból, w prawym ramieniu. Spojrzałam na ranę. Miałam wbitą strzałę. Następnie podniosłam wzrok na Daryla. Nigdy wcześniej nie widziałam u nikogo takiego przerażenia, jakie malowało się teraz na twarzy mężczyzny.
-Nie, Lilly. Dlaczego ty?- Szepnął łamiącym się głosem, chwycił mnie i podniósł. Następnie wniósł mnie do kamienicy i położył na kanapie. W jego oczach zebrały się łzy. Zdjął pasek od swoich spodni i bardzo ciasno zawiązał mi na ramieniu, gdzie sączyła się krew.

CDN
Dziękuje za gwiazdki ⭐️
Przepraszam za błędy ☺️

I would die for you  - Daryl Dixon/TWDOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz