Rick wykorzystał moment nieuwagi mężczyzny i wyjął pistolet. Następnie strzelił mu w głowę. Wszystko to trwało ułamki sekundy. Nie dowierzałam w to, co się stało. Wszyscy obrócili się w jego stronę. Rick powoli podniósł się, z całą zakrwawioną twarzą i spojrzał na nas ze łzami w oczach.
-Musiałem to zrobić.- Orzekł.• 10 godzin później •
-To był ciężki dzień.- Westchnęłam spoglądając na cały stół jedzenia. Po tym co się dziś stało, nikt nie miał ochoty jeść, oprócz nas. Musiałam z Darylem i Maggie wziąć całe jedzenie. Pózniej reszta grupy przyszła do nas, na kolację Wigilijną. Brakowało tylko Carol, ale to wolny duch.
-Podasz mi fasolkę?- Spytała Maggie.
-Pewnie, proszę.- Podałam kobiecie jedzenie i usiadłam po między nią, a Darylem.
-Rick, nałożyć ci coś?- Spytałam. Mężczyzna spojrzał na mnie, czerwonymi oczyma.
-Rick, musiałeś to zrobić. On chciał cię zabić.- Odezwał się Abraham, kończąc jeść kurczaka.
-Nie możesz się tym przejmować.- Dodała Maggie.
-Nie przejmuje się jego śmiercią, ale tym, że chcą nam odebrać broń, pod groźbą wygania z Alexandrii.- Stwierdził i spojrzał na każdego, po kolei. Przydałoby mu się odpocząć. Wstałam od stołu i skierowałam do kuchni, gdzie miałam whiskey. Wzięłam butelkę i wróciłam. Stanęłam przy stole, a wszyscy przenieśli wzrok na mnie.
-Wiem, że dzisiejszy dzień nie należał do najłatwiejszych, ale są Święta. Choć tą chwilę powinniśmy się cieszyć. Mam dla was mały prezent w postaci kieliszka whiskey, dla każdego. Oprócz ciebie Carl.- Stwierdziłam otwierając butelkę i każdemu nalewając 1/4 szklanki.
-Ej, chociaż trochę.- Odparł chłopak, a reszta grupy zaśmiała się.
-Jeszcze nie.- Powiedział Rick do chłopca.
-Za Ricka.- Powiedział z uśmiechem Glenn podnosząc szklankę wysoko.
-Za bycie silnymi.- Dodała Sasha, wstając.
-Za szczęście i pieprzoną miłość.- Zaśmiał się Abraham.
-Za nas.- Stwierdził ostatecznie Rick i wszyscy wypiliśmy. Później dokończyliśmy kolacje. Trochę jedzenia zostało na jutro. Po kolacji wszyscy pomogli nam posprzątać i rozeszli się.
-Skąd miałaś ten alkohol?- Spytał Daryl.
-Od Spensera, za naprawę auta.- Odparłam kładąc się obok Daryla, na kanapie. Dixon chwycił mnie mocno, przyciskając do siebie.
-Ja za naprawę aut, u twojego ojca dostałem ciebie.- Zażartował. Zaśmiałam się.
-Chciałam dać ci całe whiskey, jako prezent, ale jak oni tu przyszli i zobaczyłam po ich minach, ile przeszli, musiałam, choć na chwilę, odciągnąć ich myśli od cierpienia. Chciałam, żeby poczuli magię Świąt.- Szepnęłam.
-To nic. Dawno nie widziałem, żeby wszyscy się uśmiechnęli. A to twoja zasługa.- Stwierdził zmęczonym głosem.
-Z kolei ja, mam coś specjalnie dla ciebie. Aaron mi pomógł.- Powiedział i wyjął coś z kieszeni. Dopiero po chwili zauważyłam, że to pierścionek. Zwykła złota obrączka. Zrobiło mi się gorąco, a serce zaczęło walić. Podniosłam wzrok na Daryla.
-Wyjdziesz za mnie?- Szepnął.
-Tak, tak...- Zaczęłam płakać. Mężczyzna założył mi pierścionek, na serdeczny palec. Obróciłam się przodem do Daryla. Chwyciłam jego twarz w dłonie i pocałowałam delikatnie. Następnie usiadłam na nim okrakiem i przytuliłam się, jak żaba. Dixon chwycił mnie za biodra.
-Cieszę się, że podoba ci się.- Odparł. Wytarłam mokry nos i oczy w koszule mężczyzny.
-Ojciec, byłby z ciebie dumny.- Szepnęłam.
-Gdzie tam, ze mnie. Byłby dumny z ciebie, że wyrosłaś na piękną i dojrzałą kobietę. Nasza ostatnia kłótnia uświadomiła mi, że nie jesteś już dzieckiem i zdecydowałem się na ten krok.- Stwierdził. Uśmiechnęłam się szeroko.
-Jak miałam 14 lat, nigdy nie chciałam dorosnąć.- Odparłam.
-Pamietam te czasy. Zacząłem w tedy pracować u twojego ojca. Bałaś się mnie i zawsze uciekłaś, gdy przyjeżdżałem.- Zaśmiał się dźwięcznie.
-Trochę lat już minęło...- Nagle usłyszałam ciche kroczki. Podniosłam wzrok na schody, gdzie stał mały Jim. Jedną rączką trzymał się balustrady, a drugą przecierał zaspane oczy. Poderwałam się do góry i podniosłam chłopca.
-Chce pić.- Stwierdził krótko. To mało, ale coraz więcej mówi, w końcu ma 4 lata.
-Mleko, czy wodę?- Spytał Dixon wyciągając kubek.
-Mleko.- Odparłam i posadziłam chłopca na blacie. Daryl nalał napój i podał dziecku. Spojrzałam na Daryla i odgarnęłam mu włosy z oczu.
-Niedawno ci obcinałam, a już odrosły.- Zaśmiałam się.
-Nie przeszkadzają mi. Tak wyglądam groźniej.- Stwierdził. Zaśmiałam się.
-Tata nie jest groźny.- Zaśmiał się Jim. Daryl spojrzał na niego i uśmiechnął się delikatnie. W oczach mężczyzny zauważyłam iskierki. Bycie rodzicem jest niesamowite, ale to ogromna odpowiedzialność. Daryl wziął chłopca i bez słowa poszedł położyć go spać. Niektórzy ludzie uczą się być rodzicami, ale nie ja z Darylem. Dixon nie miał dobrego dzieciństwa, dlatego chce być jak najlepszy dla Jima.• Następny dzień •
Od rana nie było Daryla. Pewnie poszedł na polowanie. Wzięłam Jima na dół i zrobiłam śniadanie. Nagle do domu wpadł Dixon.
-Zgadnijcie kogo spotkałem.- Stwierdził zdejmując pospiesznie buty.
-Ducha Pete'a?- Zaśmiałam się zmywając patelnię.
-Świetego Mikołaja. Leciał nad lasem.- Mały Jim wpatrywał się dużymi, czekoladowymi oczyma w Dixona, jak w obrazek.
-Jaki był?- Spytał niewyraźnie chłopiec.
-Gruby, w czerwonym płaszczu, kazał dać ci to.- Stwierdził i wyjął z kieszeni niebieskiego, jeszcze nie odpakowanego resoraka. Jimowi oczy się zaświeciły, gdy ujrzał autko. Następnie wyciągnął ręce do Daryla, który otworzył pudełko i podał autko chłopcu. Mały od razu zaczął się bawić. Podeszłam do Daryla i dałam mu buziaka.
-Teraz, jak Jim ma zajęcie, będę mogła z tobą wychodzić.- Stwierdziłam. Niespodziewanie ktoś zapukał.
-Ja otworzę.- Stwierdziłam zakrywając się swetrem i szybkim krokiem podchodząc do drzwi. Otworzyłam, a moim oczom ukazał się Carl.
-Cześć. Tata prosi, abyście oboje przyszli do spiżarni i przynieśli całą broń.- Stwierdził.
-Co?!- Krzyknął Daryl z końca korytarza. Carl zmarszczył brwi i spojrzał za mnie, na Dixona.
-Zaraz przyjdziemy.- Orzekłam zamykając drzwi i podeszłam do mężczyzny.
-Chyba nie oddasz im broni.- Szepnął.
-Oczywiście, że nie. Za kogo mnie masz.- Odparłam kierując się do sypialni, gdzie pod łóżkiem trzymamy pudełko z bronią. Wyjęłam i otworzyłam pudełko.
Cztery naładowane pistolety.
-Nie oddamy żadnego.- Orzekł zamykając pudełko.
-Będą coś podejrzewać...-
-To nie my zabiliśmy tego sukinsyna, tylko Rick. Niech sam oddaje broń.- Stwierdził.
-Daj ja schowam. Ty ubierz Jima.- Westchnęłam przejmując pudełko. Gdy Dixon zniknął za drzwiami, szybko wyjęłam jeden pistolet i schowałam pod sweter. Daryl wziął Jima na ręce i poszliśmy do spiżarni. Była cała nasza grupa i Deanna.
-Dla naszego wspólnego bezpieczeństwa, zdecydowaliśmy, że wszyscy oddadzą broń.- Stwierdziła kobieta.
-Wrzucie wszystko co macie do skrzynki. Później zrobimy spis.- Dodał Rick. Wszyscy zaczęli po kolei wkładać broń. Szybko wyjęłam broń i włożyłam do skrzynki. Kątem oka widziałam niezadowolenie Daryla. Następnie bez słowa wyszłam. Daryl podszedł do mnie.
-Co to miało być?- Spytał lekko podenerwowany.
-Musiałam. Deanna patrzyła kto oddaje. Mamy jeszcze trzy.- Odparłam. Po chwili doszliśmy do domu. Nagle ktoś zapukał.
-Kurwa, kto to znowu? Mam dość niespodzianek na dziś.- Stwierdził pod nosem Daryl.
-Nie przy dziecku.- Odparłam szybko.
Ledwo otworzyłam drzwi, a do środka wleciała Carol.
-Coś się stało?- Spytałam. Kobieta spojrzała na nas znacząco. Oboje podeszliśmy do niej bliżej.
-Mam nadzieję, że nie oddaliście całej broni.- Stwierdziła.
-Oczywiście, że nie.- Powiedział Daryl.
-Miałam wam tego nie mówić, ale wczoraj po tym wszystkim chciałam uciec. Wzięłam auto i pojechałam dalej, niż zwykle. Jadąc, napotkam na autostradzie ogromne stado sztywnych. Jeśli jeszcze nie weszli do lasów, będą tu za cztery dni. Samymi nożami nie damy rady.- Stwierdziła Carol.CDN
Taki trochę spokojniejszy rozdział, ale pamiętajcie cisza zawsze jest przed burzą.
Przepraszam za błędy 💪🏻☺️🤗Dobry człowieku pamiętaj o ⭐️😉💕
CZYTASZ
I would die for you - Daryl Dixon/TWD
FanficOjciec Lilly, zaprzyjaźnia się z Darylem Dixonem, który mieszka w sąsiedztwie. Obie rodziny nie są zamożne. Ojciec dziewczyny daje Darylowi robotę przy naprawie motorów gdzie chłopak może zarobić. W zamian Daryl poluje i przywozi rodzinie zwierzynę...