24. Prawda.

400 21 2
                                    


Następnego dnia, gorączka Ricka ustąpiła. Daryl miał lepszy humor, a Carl przestał się, aż tak zamartwiać o dzieci. Tylko ja w głębi serca, miałam złe przeczucia co do Azylu. Wyruszyliśmy wzdłuż torów. Ostatecznie postanowiliśmy sprawdzić ten cał Azyl.
Szliśmy tam trzy pełne dni. Z przerwami tylko na nocleg. W między czasie, Carl zdołał zgubić się 17 raz, a Daryl 8. Pół dnia z Rickiem ich szukaliśmy. Kiedy tak szliśmy rozmawiając, Carl spytał o coś o czym wolałabym już zapomnieć.
-Dlaczego w tedy się rozdzieliliście?- Spytał chłopak.
-Carl, to problemy dorosłych...- Stwierdził stanowczo Rick do syna, spoglądając na nas ukradkiem.
-Najpierw Daryl się obraził. Później ktoś podpalił nasz dom. Ja się obraziłam i koniec końców pokłóciliśmy się. Więc kino akcji było lepsze niż w Hollywood.- Zaśmiałam się spoglądając na Carla. Chciałam go trochę rozweselić. Chłopak odpowiedział mi szerokim uśmiechem.
-To ja podpaliłem dom.- Niespodziewanie przyznał się Daryl. Wszyscy przystanęliśmy na środku torów, wpatrując się w Dixona.
-Co?- Spytałam z niedowierzaniem.
-Kazałaś mi w tedy zgasić papierosa. Trochę się wkurzyłem i najzwyczajniej w świecie rzuciłem go na podłogę. Niestety nie odpaliłem go do końca i żar rozniecił ogień.- Stwierdził zachrypniętym głosem. Nie wierzyłam w to co słyszę.
-Przez ciebie straciliśmy wszystko.... ubrania, jedzenie i samochód.- Powiedziałam drżącym głosem.
-Przepraszam...- Stwierdził cicho.
-Przez ciebie mogliśmy zginąć!- Krzyknęłam. Byłam wściekła. W tym samym momencie Rick chwycił mnie mocno za ramię.
-Lilly, nie ważne, co się stało. Ważne, że jesteście cali. Teraz musimy ruszać dalej. Daryl z pewnością tego żałuje.- Stwierdził szeryf. Ze łzami w oczach spojrzałam na Dixona.
-Spójrz na mnie...- Powiedziałam. Mężczyzna podniósł na mnie wzrok.
-Żałujesz tego? Skąd mam wiedzieć, czy następnym razem jak powiem niechcący coś nieodpowiedniego, to nie podpalisz mnie, albo kogoś innego?- Spytałam.
-Jak możesz nawet tak myśleć? Nie zrobiłbym wam, a szczególnie tobie krzywdy. Przykro mi, jeśli mi nie ufasz.- Orzekł wypinając pierś. Westchnęłam ciężko.
-Ufam tobie, jak nikomu innemu.- Powiedziałam wyciągając w jego stronę dłoń, w geście pojednania. Nagle mężczyzna odsunął moją rękę i przytulił mnie. Uśmiechnęłam się mimowolnie i objęłam go. Po chwili poczułam jak przytula się do nas Carl, a później, delikatnie, Rick. Zaczęliśmy się śmiać.
-Nie ma jak w rodzinie.- Stwierdziłam.
-Chyba wystarczy już tych czułości.- Powiedział Dixon puszczając mnie. Teraz wiem, że Daryl, Rick i Carl są moją rodziną i są dla mnie najważniejsi. Następnie wyruszyliśmy dalej wzdłuż torów. Idąc, chwyciłam dużą, ciepłą dłoń Dixona. Kątem oka widziałam jak uśmiecha się lekko. Przed zmierzchem dotarliśmy pod bramy Azylu. Było kompletnie pusto.
-Nikogo tu nie ma.- Powiedział Carl spoglądając na ojca, a później na mnie.
-Mówiłam, że to nie wypali.- Orzekłam opierając karabin o drzewo i siadając na ziemi.
-Tory głównie prowadzą w to miejsce. Jeśli jeszcze nie ma naszych, to napewno już tu idą.- Powiedział Rick.
-To co? Idziemy?- Spytał Daryl.
-Sprawdźmy to lepiej. Carl i Lilly zostaną, a my tam wejdziemy. Dopóki nie wróci po was, jeden z nas, nie zbliżajcie się tam.- Stwierdził Rick ruszając w stronę bramy.
-Carl ochraniaj Lilly, dopóki nie wrócę.- Uśmiechnął się Daryl i puścił mi oczko, odchodząc. Zaśmiałam się wpatrując w mężczyznę.
-Nie ma sprawy.- Odparł chłopak. Zdjęłam mu kapelusz, chwyciłam go mocno i zaczęłam mu targać włosy. W tym samym momencie zaczął się głośno śmiać. Kątem oka zauważyłam jakiegoś mężczyznę, idącego wzdłuż torów, wprost do Azylu. Miał broń. Zatkałam Carlowi usta i przygniotłam go do ziemi, żeby nieznajomy nas nie zauważył.
-Cii.- Powiedziałam bardzo cicho. Nagle chłopak zaczął się szarpać.
-Uspokój się.- Szepnęłam, lecz Carl nie ustępował. Po chwili mężczyzna wszedł za bramę i zniknął na rozległym placu. Puściłam Carla, a ten wstał gwałtownie chwytając za karabin.
-Musimy ich ostrzec!- Stwierdził.
-Stój! Nie pomożesz im wpadając tam bez planu.- W ostatniej chwili złapałam go za rękę. Carl chyba zrozumiał, bo usiadł obok mnie, wcześniej odkładając broń.
-To co niby chcesz zrobić...- Nagle na dachu budynku zauważyłam kilku mężczyzn.
-Spójrz na dach.- Wskazałam w górę palcem, przerywając Carlowi.
-Snajperzy.- Stwierdził.
-Nie mamy szans się tam dostać. Nie podejdziemy nawet pod płot, bo nas zauważą.- Odparłam.
-Może lepiej się cofnijmy. Poszukamy schronienia i broni.- Orzekł Carl wystając.
-Dobry pomysł.- Powiedziałam, również podnosząc się. Następnie ruszyliśmy w głąb lasu i przed zmierzchem znaleźliśmy szopę. Weszliśmy do środka. Zablokowałam drzwi sznurem i deską, od środka. Carl osunął się zrezygnowany po śniade na podłogę.
-Musimy dowiedzieć się, co tam się dzieje.-
-Bez planu nigdzie się nie ruszasz.- Stwierdziłam rozglądając się po szopie. Było dużo sznura, zużyta łopata i metalowe pudełko. Wzięłam je i otworzyłam. W środku znajdowały się dwie krótkofalówki. Były stare. Wyciągnęłam je. Jedną rzuciłam Carlowi.
-Wiesz, że to może być ich? I w każdym momencie mogą po to przyjść.- Powiedział chłopak.
-Obawiam się tego, ale nam się bardziej przyda.- Odparłam siadając na drugim końcu, na przeciwko Carla. Następnie włączyłam krótkofalówkę. Carl był 4 metry dalej, ale nie chciałam krzyczeć, żeby mnie usłyszał.
-Wyśpij się. Jutro poszukamy broni. Odbiór.- Powiedziałam do urządzenia. Carl niewidocznie się uśmiechnął i przyłożył krótkofalówkę do ust.
-Nie mam zamiaru spać. Odbiór.-
-Jeśli chcesz żyć, to lepiej się mnie słuchaj. Odbiór.- Odparłam z uśmiechem.
-Przypominam tobie, że Daryl powierzył MI opiekę nad tobą, a nie na odwrót. Odbiór.- Zaśmiał się do mikrofonu.
-Jesteś jak młodszy brat. Odbiór.-
-Wszyscy jesteśmy rodziną. Bezodbioru.- Stwierdził. Tym zdaniem zakończyliśmy rozmowę. Przez dłuższy czas nie mogliśmy zasnąć, lecz w środku nocy oczy zaczęły mi się kleić i zasnęłam.

• Następny dzień •

Obudziły mnie promienie słońca. Usiadłam przecierając oczy.
-Carl, czemu mnie nie obudziłeś?- Spytałam, lecz odpowiedziała mi tylko głucha cisza. Otworzyłam zaspane oczy, ale Carla nie było. Mojego karabinu i jego krótkofalówki również. Spojrzałam na drzwi. Supeł był luźniejszy. Uciekł! Zerwałam się na równe nogi. Wybiegłam na zewnątrz i biegiem ruszyłam w stronę bramy Azylu. Nagle zauważyłam jak przez rozległy plac, strażnicy prowadzą kolejno, Glenna, Ricka, Daryla i Boba. Byli skuci, a do pleców mieli przyłożone pistolety. Co oni chcą im zrobić? I gdzie jest Carl? W pewnym momencie, z tyłu głowy poczułam jak ktoś przykłada mi lufę. Zestresowałam się i serce zaczęło mi walić.
-Nie ruszaj się, a nie odstrzelę ci łba.- Usłyszałam znajomy głos, lecz to nie był Carl.

CDN

I would die for you  - Daryl Dixon/TWDOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz