25. Rodzina.

351 28 1
                                    

W pewnym momencie, z tyłu głowy poczułam jak ktoś przykłada mi lufę. Zestresowałam się i serce zaczęło mi walić.
-Nie ruszaj się, a nie odstrzelę ci łba.- Usłyszałam znajomy głos, lecz to nie był Carl. Był to kobiecy, dojrzały głos.
-Carol?- Spytałam powoli obracając się do tyłu.
-Lilly.- Stwierdziła kobieta z niedowierzaniem. Następnie przytuliła mnie.
-Dobrze cię znów widzieć.- Uśmiechnęłam się szeroko.
-Ciebie też.- Stwierdziła puszczając mnie.
-Spotkałaś kogoś z naszych po drodze?- Spytałam.
-Tak, od początku jest ze mną Teareese z Judith i Jimem.- Odparła.
-Jeszcze wczoraj był ze mną Carl, Rick i Daryl. Ale Daryl i Rick weszli do środka, sprawdzić to miejsce, a Carl uciekł mi i pewnie go już też złapali.- Stwierdziłam zrezygnowana.
-Domyśliłam się, że z tym Azylem jest coś nie tak. Po drodze spotkaliśmy jednego z ich ludzi. Miał petardy i samochód. Wzięliśmy wszystko, a mężczyznę uwięziliśmy w szopie, pilnuje go Teareese.-
-Obmyślmy plan i wróćmy tu odbić naszych.- Stwierdziłam. Następnie wróciliśmy do szopy.
-Cześć Lilly.- Ciemnoskóry mężczyzna uścisnął mnie.
-Dobrze cię widzieć.- Odparłam oddając uścisk i puszczając go. Następnie mój wzrok powędrował za mężczyznę, gdzie na trawie siedział Jim z Judith. Jim spojrzał na mnie swoimi dużymi, brązowymi oczami.
-Opiekowałem się nimi cały czas.- Powiedział ciemnoskóry mężczyzna, biorąc na ręce dziewczynkę. Z kolei ja podniosłam Jima. Był większy i cięższy niż ostatnio. Ma już w końcu prawie 2 lata, duży chłopiec. Jim uśmiechnął się do mnie i owinął ręce wokół mojej szyi, przytulając się.
-Poznajesz mnie?- Spytałam z uśmiechem.
-Mama.- Powiedział nagle.
-Raz zdażyło mi się, że też mi to powiedział, ale on potrzebuje ciebie.- Stwierdził Teareese.
-Dziękuje.- Odparłam. Małe dzieci są takie miękkie i ciepłe. Nagle z szopy wyszła Carol ciągnąc martwe ciało mężczyzny.
-Dlaczego go zabiłeś?- Spytała Carol.
-Chciał zabić dzieci, nie mogłem na to pozwolić.- Odpowiedział Teareese.
-Rozumiem, ale mógł nam się jeszcze przydać. Lilly, w środku znalazłam twój plecak i Carla. Wybacz, ale przeszukałam je i w twoim znalazłam krótkofalówkę, gdzie jest druga?- Spytała kobieta. Carol się nie cacka.
-Ma ją Carl.- Odparłam przytulając Jima.
-Możemy się z nim skontaktować. Jeśli jest w środku, pomoże nam.- Dodał Teareese.
-Jeśli go jeszcze nie dopadli.- Stwierdziłam.
-Niestety jest ryzyko, ale musimy spróbować.- Orzekła Carol chwytając krótkofalówkę i przykładać do ust.
-Carl, jesteś tam? Mówi Carol.- Spytała, lecz przez dłuższą chwilę było słychać tylko głuchy szum.
-Cześć Carol. Jestem bezpieczny, w środku. Odbiór.- Nagle odezwał się Carl. Spojrzałam prosto w oczy Carol, w których widać było radość. Kobieta ponownie przyłożyła krótkofalówkę do ust.
-Gdzie jesteś? Odbiór.- Spytała.
-W hali, gdzie znajduje się dużo butel gazowych i jakieś petardy. Nie mają dużo ludzi, ale i tak jest ich więcej, niż nas. Odbiór.- Odpowiedział Carl.
-Można podłożyć ogień w tym magazynie. W tedy część strażników pójdzie to sprawdzić i wybuchną wraz z gazem. Pozostali ludzie rzucą się na pomoc i ja ich zdejmę z karabinu, a ty i Carl pójdziecie uwolnić naszych.- Orzekłam.
-Dobry plan, ale Carl musi ich jeszcze odszukać.- Kobieta uśmiechnęła się do mnie.
-A co ze mną?- Spytał ciemnoskóry mężczyzna.
-Zostaniesz z dziećmi.- Powiedziałam ostatni raz przytulając Jima i oddałam go w ręce Teareesea.
-Carl, musisz dowiedzieć się w którym budynku znajduje się nasza grupa. Odbiór.- Stwierdziła Carol.
-Tak jest. Bez odbioru.- Usłyszeliśmy i krótkofalowa od strony chłopaka się wyłączyła. Czekaliśmy tak z kilka godzin, lecz Carl się nie odzywał z informacją, w którym budynku są nasi.
-Ej, chyba mamy problem.- Uslyszałam za sobą głos Teareesea. Stał trochę dalej, na górce, z dziećmi. Podeszłyśmy do niego i spojrzałyśmy w dół. W naszą stronę szło stado sztywnych.
-Za chwilę tu będą. Nie mamy czasu czekać na Carla.- Orzekłam.
-Masz rację. Odpalę petardy, które ich zwabią do Azylu. W tedy wraz z nimi przedostaniemy się do środka.- Powiedziała Carol rozkrawając nieboszczyka i następnie smarując się cała, jego krwią. Nie miałam ochoty tego robić, ale też musiałam. Krew umarlaka maskuje zapach żywych ludzi. Po krótkiej chwili wszyscy, nawet dzieci dla bezpieczeństwa, byliśmy wysmarowani krwią. Teareese schował się z dziećmi w szopie, a Carol odpaliła petardy. Spojrzałam w górę. Na błękitnym niebie rozbłysły się czerwone iskierki, robiąc przy tym hałas.
-Lilly, musimy iść.- Powiedziała kobieta, ruszając w dół. Sztywni szli prosto na plac Azylu, równając z ziemią bramę i kartony na placu. Strażnicy niedołężnie próbowali zabijając sztywnych, lecz było ich za dużo. Ja z Carol weszłyśmy na końcu, żeby nie oberwać kulką. Spojrzałam ostatni raz na Carol i rozdzieliłyśmy się. Weszłam do hali i rozejrzałam się. Nikogo nie było. W środku znajdowało się kilkanaście butel z gazem i jakieś pudła. Zajrzałam do jednego. W środku były petardy i fajerwerki. Chyba używają tego do odciągania sztywnych.  Naciągnęłam chustę na nos i zaczęłam po kolei odkręcać butle, aby gaz się ulotnił. Wcale nie było to takie lekkie. Po wszystkim strasznie bolały mnie dłonie, ale to nic. Następnie, kiedy gaz się ulotnił wzięłam dwie petardy i wymknęłam się. Czekając na resztę grupy, ukryłam się za rogiem budynku. Nagle usłyszałam strzały i po chwili, na plac w stronę wyjścia, wybiegła nasza grupa.
-Lilly!- Usłyszałam głos Daryla. Uśmiechnęłam się w jego stronę. Dixon podbiegł do mnie i mocno przytulił. Oddałam uścisk.
-Dobrze, że nic ci nie jest.- Powiedziałam puszczając go.
-Ja to zrobię, ty wracaj do reszty.- Orzekł przejmując jedną petardę ode mnie.
-Zrobimy to razem.- Stwierdziłam zapalając petardę, która mi została. Daryl wyrwał mi zapalniczkę i szybko podpalił swoją petardę. Następnie z całej siły razem rzuciliśmy petardy, przez otwarte drzwi, do środka hali. W tym samym momencie zerwaliśmy się do biegu. Cała hala wybuchła. Czułam na karku parzący podmuch, rozgrzanego powietrza.
-Na wzgórzu jest Teareese z dziećmi, musimy tam iść.- Chwyciłam Daryla za rękę i pociągnęłam w stronę szopy. Na wzgórzu już wszyscy byli.
-Lilly, przepraszam, że ci uciekłem.- Nagle podszedł Carl.
-Mam nadzieję, że Rick o tym wie.- Dla żartów udałam surową.
-Co wiem?- Uslyszałam szeryfa za sobą. Obróciłam się do niego przodem. Miał Judith na rękach.
-Już nic...- Zaśmiałam się.
-Dziękuje, że wraz z Carol uratowaliście nas.- Rick uśmiechnął się do mnie delikatnie.
-W końcu jesteśmy rodziną.- Odparłam rozglądając się za Darylem. W pewnym momencie zauważyłam go z Jimem na rękach. Jeden z najbardziej uroczych widoków. Podeszłam do niego.
-Do ciebie jest bardziej podobny.- Powiedział spoglądając na mnie. Zaśmiałam się.
-Czemu? To nie jest mój syn.- Odparłam.
-A kogo? Zostawisz go tu ze sztywnymi? Jeśli my się nim nie zaopiekujemy, nikt inny tego nie zrobi. Judith ma Ricka i Carla, a Jim ma tylko nas.- Orzekł.
-Masz rację. Od dziś będziemy dla niego jak rodzina.- Powiedziałam ścierając chłopcu zaschniętą krew z buźki.

CDN

I would die for you  - Daryl Dixon/TWDOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz