37. Boska pomoc. Część 1.

285 19 6
                                    

• Następny dzień •

Obudził mnie głód w brzuchu i głośny szum sztywnych. Było bardzo ciepło. Odsunęłam Daryla, który mnie przygniatał z lekka i wstałam. Spojrzałam w górę, zasłaniając słońce ręką. Jest prawie południe. Musieliśmy zasnąć wczoraj na dachu. Schyliłam się nad Darylem i chwyciłam jego twarz w dłonie. Jest rozpalony. Przez cały czas zakrywał mnie przed słońcem, dlatego nic mi nie jest, w przeciwieństwie do niego. Chwyciłam go i z całej siły pociągnęłam pod komin, który tworzył cień.
-Jeszcze chwilę.- Odparł zachrypniętym głosem.
-Daryl obudź się. Proszę...- Zaczęłam mówić. Wzięłam butelkę wody i wylałam ją całą na Dixona. Mężczyzna otworzył zaspane oczy, ale widać było, że coś mu dolega. Jak ja mogłam na to pozwolić. On zawsze obrywa przeze mnie.
-Strasznie boli mnie głowa i chce mi się spać.- Stwierdził niewyraźnie. Wzięłam moją chustkę i owinęłam mu na głowie.
-Musisz zejść na dół. Tam jest chłodniej i może znajdę jakieś leki. Dasz radę?- Spytałam wycierając mu twarz.
-Ale mi tu dobrze...- Odparł zamykając oczy.
-Hej, nie zasypiaj.- Klepnęłam go w policzek.
-Jestem zmęczony...-
-Obiecuję, że będziesz mógł spać, jeśli zejdziemy na dół.- Orzekłam. Dixon spojrzał na mnie nieobecnym wzrokiem, uśmiechnął się i wstał, lecz gdybym go szybko nie złapała zaliczyłby glebę. Następnie powoli zszedł do warsztatu, a ja za nim.
-Odpocznij.- Stwierdziłam sadzając go na fotelu. Mam nadzieję, że nie ma udaru, tylko się przegrzał. Wzięłam zimną metalową blaszkę i przyłożyłam mu do czoła. Siedziałam tak przy nim dłuższy czas, aż gorączka mu ustała, a jego ciało o wiele się ochłodziło. Daryl obudził się i spojrzał na mnie.
-Co się stało?- Spytał marszcząc brwi.
-Przegrzałeś się. Nie możesz wychodzić na słońce.- Odparłam. Mężczyzna ścisnął oczy z bólu, powoli podnosząc się do siadu.
-Pomóż zdjąć mi koszulkę.- Orzekł wyciągając ręce w górę. Odpięłam mu koszule i zdjęłam ją. Od momentu, gdzie ręce nie były zakryte przez koszule, były czerwone. Nie wiedziałam jak mam mu pomóc.
-Poparzyłeś się.- Stwierdziłam przyglądając się podrażnionej skórze.
-To nic, przeżyje.- Odparł sięgając po papierosa i go zapalił. Przymknął oczy i rozkoszował się dymem tytoniu. Nie wiem co tym przyjemnego.
-Na ulicach jest mało sztywnych. Mamy szansę uciec, akurat dzisiaj. Jutro znów nadejdzie fala.- Stwierdziłam pakując rzeczy do plecaka.
-Jest tylko jedno wyjście.- Wskazał na motor.
-Dasz radę kierować?- Spytałam.
-Jak nie ja, to kto.- Zaśmiał się wstając. Uśmiechnęłam się do niego.
-Dobrze, że już ci lepiej.- Stwierdziłam pomagając mu założyć koszule. Następnie owinęłam mu chustkę wokół głowy i podałam bluzę z długim rękawem, aby założył na ręce.
-I jak wyglądam?- Spytał spoglądając na mnie.
-Poza tym, że jesteś czerwony, to uroczo.- Pocałowałam go delikatnie w usta.
-Ja odpalę motor, ty otworzysz bramę i szybko wsiądziesz.- Stwierdził siadając na motocyklu.
-3..., 2..., 1...!- Krzyknęłam i otworzyłam bramę. W tym momencie sztywni to zauważyli i zaczęli się zbliżać. Spojrzałam na Daryla, który nieudolnie próbował zapalić motor.
-Jasna cholera!- Zdenerwował się.
-Spróbuj jeszcze raz!- Stwierdziłam siadając za Dixonem. Sztywni zaczęli wchodzić już w bramę. W oczach zebrały mi się łzy.
-Daryl...- Powiedziałam łamiącym się głosem, wtulając się w plecy mężczyzny. Nagle motor odpalił. Daryl od razu ruszył i wyjechaliśmy w ostatnim momencie. Poczułam jakby kamień spadł mi z serca. Przez chwilę myślałam, że już nie zdążymy.
-Mówiłem, że dam radę!- Stwierdził.
-Wiem.- Uśmiechnęłam się i przymknęłam oczy. Jechaliśmy tak dłuższy czas, aż do czasu kiedy silnik motoru zaczął szwankować, a sam motor powoli zaczął się zatrzymywać.
-Co jest...- Uslyszałam Daryla, dodającego gazu, lecz motor się całkowicie zatrzymał. Jesteśmy na przedmieściach. Do Alexandrii został jeszcze kawałek drogi.
-Chyba musimy iść pieszo.- Stwierdził zsiadając z motoru. Otworzyłam plecak, sprawdzając czy mamy jeszcze wodę, lecz owej nie było.
-Nie ma mowy. Nie pójdziesz pieszo, zemdlejesz.-
-Pójdę cieniem...-
-Nie mam wody.- Dokończyłam. Daryl spojrzał na mnie jak na idiotkę.
-Przepraszam, wylałam ją na ciebie żebyś się obudził. Zdenerwowałam się, że coś ci się stało...- Zaczęłam mówić.
-Co zrobiłaś?- Spytał z niedowierzaniem. Bez słowa spojrzałam w dół. Mężczyzna tylko westchnął.
-Lepiej ruszajmy...- Stwierdził chwytając mnie za nadgarstek i ciągnąc.
-A motor?- Spytałam podążając za nim.
-Wrócimy po niego.- Odparł. Staraliśmy się iść pod drzewami, aby Daryl nie poparzył się jeszcze bardziej, ale szło nam to opornie. Sztywni wyskakujący za krzaków nie, ułatwiali sytuacji.
-Muszę odpocząć.- Stwierdził ciężko dysząc i opierając się o drzewo. Przyłożyłam dłoń do jego czoła. Znów jest rozpalony.
-Dasz radę dojść. Jeszcze trochę, pomogę ci.- Powiedziałam chwytając go pod ramię, ale był dla mnie za ciężki. W końcu kawał chłopa, a ja zwykła dziewczyna, metr sześćdziesiąt, nie uniosę go. W pewnym momencie wypadł mi spod ręki. Zemdlał.
-Hej, Daryl...- Zaczęłam klepać go po policzkach, lecz to nic nie dawało.
Z jednej strony, nie mogę go zostawić, a z drugiej muszę wezwać pomoc. Ostatkiem sił zaciągnęłam Daryla do jakiegoś domu i zamknęłam, żeby sztywni się nie dostali do środka. Z niewyobrażalnym stresem ruszyłam sama. Nagle zauważyłam coś po między budynkami. Może to jeleń? Upoluję go. Wyjęłam pistolet i podeszłam bliżej. Skryłam się za ścianą i gdy kroki się nasiliły wyskoczyłam. Uderzyłam mocno w coś i przewróciłam się, przygniatając to. Był to jakiś mężczyzna. Chwyciłam pistolet i przyłożyłam mu do skroni.
-Nawet nie drgnij.- Szepnęłam i zdjęłam mu chustę z twarzy. Miał zarost i przypominał, Jezusa?
-Jak się nazywasz?- Spytałam. Mężczyzna przewrócił oczyma, jak niezadowolona nastolatka.
-Jezus. Możesz ze mnie zejść?- Odparł cicho. Co za ironia losu.
-Najpier powiedz, przyjechałeś tu czymś?- Spytałam.
-Tak, tym starym samochodem, który stoi przed budynkiem.- Odparł.
-Dobrze.- Stwierdziłam schodząc z niego i wstając. Cały czas celując w niego.
-Proszę puść mnie...- Zaczął mówić.
-Pomożesz mi. W zamian obiecuję, że cię puszczę i dam dobry motor.- Stwierdziłam. Życie Daryla jest ważniejsze, a sama nie przeniosę go. Jezus zdawał się zainteresowany tym co powiedziałam.
-Motor?- Spytał.
-Tak.- Odparłam powoli opuszczając pistolet.
-Umowa stoi, ale najpierw pokażesz mi motor.- Wyciągnął rękę w moją stronę. Schowałam całkowicie broń i uścisnęłam jego dłoń.
-Jest twój.- Odparłam. Następnie wsiedliśmy do samochodu i pokierowałam Jezusa. Po krótkiej chwili dojechaliśmy. Motor stał po między krzakami, tak jak go zostawiliśmy. Jezus obejrzał go dokładnie i wrócił do mnie.
-To w czym mam ci pomóc?- Spytał i lekko się uśmiechnął.
-Mój mąż poparzył się od słońca, nie mamy wody i zemdlał. Musisz pomóc mi przenieść go do samochodu i zawieść nas na osiedle.- Stwierdziłam wsiadając do samochodu. Jezus bez słowa ruszył i wróciliśmy na przedmieścia, gdzie zostawiłam Dixona. Podjechaliśmy samochodem pod dom. Mężczyzna wyważył drzwi i weszliśmy do środka. Chwycił Daryla za ramiona, a ja za nogi i wnieśliśmy go do auta. Następnie pokierowałam Jezusa jak jechać do Alexandrii.

CDN

I would die for you  - Daryl Dixon/TWDOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz