52. Jeszcze żyję. Część 2.

224 20 1
                                    

-Wytrzymaj chwilę. Pójdę po Saddiqa.- Orzekł i zniknął. Boże, czy musisz mnie zabierać akurat teraz? Kiedy zostały mi cztery miesiące do porodu. Nawet jakby wykonali cesarskie cięcie, dziecko nie jest jeszcze w pełni rozwinięte i godziny poza moim brzuchem by nie przeżyło. Do salonu wpadł zapłakany Dixon, z Saddiqiem. Chłopak ukucnął przy mnie i rozciął mi bluzkę, aby dostać się do rany.
-Daryl, musisz powoli wyjąc strzałę.- Stwierdził wyjmując igłę i nitkę. Mężczyzna spojrzał mi prosto w oczy. Była w nich obawa i ogromny ból. Nie chciał mi sprawiać jeszcze większego bólu.
-Dam radę. Musisz to zrobić.- Szepnęłam ciężko oddychając. Dixon chwycił strzałę i powoli ją wyjął. Zacisnęłam zęby, aby nie krzyczeć. Następnie Saddiq polał rane alkoholem i zaczął zszywać. Na końcu przykleił opatrunek i zawinął bandaż.
-Na tą chwilę nie mogę nic więcej zrobić.- Powiedział i wstał.
-Wiesz czym są zatrute strzały?- Spytałam spoglądając na niego.
-Mężczyzna, który został postrzelony strzałą i któremu uciskałem ranę, zamienił się w zombie, po mimo, że żaden go nie ugryzł.- Odparł cicho, spojrzał na mnie smutnym wzrokiem i wyszedł.
-To nie miało tak być!- Krzyknął Daryl. Wziął drewniane krzesło i z całej siły rzucił je o ścianę. Przedmiot cały się roztrzaskał.
-Daryl idź walczyć, nie przejmuj się mną...- Zaczęłam mówić powstrzymując łzy. Mężczyzna podszedł do mnie i uklęknął obok.
-Nie mów tak...- Szepnął.
-Zapomnij o mnie i żyj dalej...- Nie wytrzymałam i rozpłakałam się. Dixon chwycił moją dłoń i przyłożył do swojego policzka. Miał mokrą twarz od łez.
-Nie wytrzymam bez ciebie.- Powiedział niewyraźnie. 
-Jeszcze żyje.- Stwierdziłam uśmiechając się smutno. Chciałam, żeby Daryl uśmiechnął się do mnie ostatni raz. Bardzo rzadko to robił, a z nas wszystkich miał najcenniejszy uśmiech. Po chwili wszystko ucichło. Do kamienicy weszli wszyscy nasi ludzie. Było dużo rannych.
-Udało się. Odparliśmy atak.- Powiedziała Maggie wchodząc do salonu. Gdy kobieta zobaczyła mnie, od razu podeszła.
-Co się stało?- Spytała, z zbierającymi się łzami w oczach.
-Dostała strzałą, osłaniając mnie.- Odparł cicho Daryl.
-Przyniosę wodę i ręcznik.- Powiedziała odchodząc.
-Muszę zapalić. Zaraz wrócę.- Burknął pod nosem, poderwał się do góry i wyszedł. W krótce potem przyszła Maggie z ręcznikiem i wodą w misce. Kobieta delikatnie wytarła mi zaschniętą krew z twarzy.
-Najpierw Glenn,... potem Carl i teraz ty...- Mówiła łamiącym się głosem.
-Szczerze, poza bólem ramienia nie czuję, że zaraz przemienię się w sztywnego.- Zaśmiałam się przez łzy. Maggie przyłożyła dłoń do mojego czoła.
-Na razie nie masz gorączki. Zawołam lekarkę.- Odparła i po chwili przyprowadziła kobietę. Lekarka zbadała mnie, zobaczyła ranę i strzałę, którą dostałam.
-Myślę, że strzała nie była zatruta. W przeciwnym razie rana by gniła jak w każdym innym przypadku. Dziewczyna byłaby na wpół martwa, a nic jej nie jest. Dodatkowo ciąża przyspiesza leczenie, ponieważ ciało gromadzi w tedy więcej minerałów.- Stwierdziła do Maggie i odeszła. Uśmiechnęłam się szeroko do przyjaciółki. Czułam, że Bóg jest po mojej stronie i chce żebym jeszcze żyła.
-Pójdę mu powiedzieć, że z tobą wszystko dobrze.- Powiedziała i wyszła. Daryl wpadł do salonu, podszedł do mnie i przytulił.
-Ostani raz zaryzykowałaś życie dla mnie. Nie rób więcej tego, proszę. To moje zadanie, by ciebie chronić.- Orzekł zachrypniętym głosem. Zaczęłam go, z czułością głaskać po włosach. Już nie były takie miękkie jak kiedyś, ale wciąż były jego.
-Daryl, obiecuję, że już nie zaryzykuje życia dziecka i mojego. Będę się ciebie słuchać, bo zawsze masz racje i będziesz najlepszym ojcem.- Powiedziałam. Gdy mężczyzna to usłyszał podniósł wzrok na mnie i uśmiechną się szeroko. Czułam jakby kamień spadł mu z serca. Jakby w końcu dostał tego czego pragnął. Wolę nie szarpać jego nerwów. Z resztą nie wiem, czy to nie ostatnia szansa na życie i następnym razem, może już nie być tak kolorowo.
-Muszę wam coś powiedzieć.- Podeszła do nas Tara. Daryl wstał i spojrzał z góry na dziewczynę.
-To Dwight strzelił w waszą stronę, dlatego nie była zatruta. Widziałam to.- Powiedziała Tara przenosząc wzrok z Daryla na mnie.
-Nie chciał nas zabić.- Dodałam z uśmiechem.

Maggie przydzieliła nam osobny pokój. Daryl wniósł mnie do środka i położył na łóżku.
-Czegoś jeszcze potrzebujesz?- Spytał stając w drzwiach.
-Tylko ciebie.- Uśmiechnęłam się do niego. Po mimo pół mroku widziałam, jego lekki uśmiech.
-Muszę pomóc Rickowi zabić zarażonych i wykopać groby.- Stwierdził cicho.
-Proszę...- Zrobiłam maślane oczy. Daryl zaśmiał się cicho i zamknął drzwi.
-Dla ciebie wszystko.- Westchnął. Zdjął buty, kamizelkę i odłożył broń. Później położył się obok. Przysunęłam się do niego, tak, że leżałam pod jego ramieniem. Wzięłam rękę Daryla i położyłam ją na moim brzuchu.
-Gdy byłaś w Sanktuarium, nie mogłem spać. Denerwowałem się, czy z Joem wszystko dobrze, bo wiedziałem, że ty sobie poradzisz.- Szepnął.
-Był taki moment, że zaczęłam krwawić. O mały włos nie straciłam dziecka. Lekarz powiedział, że mam się nie denerwować, bo następnym razem...- Westchnelam. Musiałam to z siebie wydusić. Gdybym straciła Joea, nie wiem co bym zrobiła.
-Nie mówiłaś mi o tym wcześniej.-
-Nie chciałam cię denerwować. I tak masz dużo na głowie.- Powiedziałam powoli odpływając. W ramionach Dixona było mi tak ciepło i wygodnie, że od razu zasnęłam.

Pov. Daryl.

Obudziły mnie strzały i odgłosy sztywnych. Najwyraźniej przysnęło mi się na chwilę. Zerwałem się na równe nogi i ubrałem.
-Daryl, co się dzieje?- Spytała przez sen Lilly.
-Śpi, zaraz przyjdę.- Szepnąłem wyciągając nóż. Otorzyłem drzwi, aby wyjść, a tu nagle wpadł na mnie sztywny. Zabiłem go pojedynczym ciosem w głowe. W trupie rozpoznałem jednego z mężczyzn, który kilka godzin wcześniej walczył razem ze mną przeciwko zbawcom. Rick nie zdążył zabić wszystkich zarażonych. Biegiem ruszyłem na parter kamienicy. Panowało ogromne zamieszanie. Zabijałem tyle sztywnych, ile byłem w stanie. Po chwili podszedł do mnie Rick.
-Myślałem, że zabiłeś ich wszystkich!- Stwierdził głośno przyjaciel.
-Byłem przy Lilly! I myślałem, że ty to zrobiłeś!- Powiedziałem na swoją obronę, eliminując kolejnych zimnych.
-Nikt z was tego nie zrobił, więc teraz razem musimy posprzątać!- Dodał Jezus. Czasem ten facet działa mi na nerwy, ale teraz to nie czas na bójki. Po dłuższej chwili zabiliśmy wszystkich zombie.
-Dzisiaj straciliśmy dużo amunicji. Nie jesteśmy w stanie odeprzeć kolejnych ataków. Spakujcie najpotrzebniejsze rzeczy i bądźcie gotowi, do opuszczenia Wzgórza.- Orzekła Maggie do wszystkich.

Następnie do białego rana sprzątaliśmy trupy i wywoziliśmy je daleko, za płot Wzgórza.
-Wszystko dobrze z Lilly?- Spytał Rick, kiedy wracaliśmy autem na Wzgórze. Zmieniłem bieg i spojrzałem na niego przelotnie. Wyglądał jak gówno. Śmierć Carla, jeszcze bardziej go dobiła.
-Yhym, nic jej nie jest.- Burknąłem pod nosem.
-Wiesz... To wszystko jest niesprawiedliwe... Że giną ludzie, którzy nie powinni...-
-Przestań...- Wtrącił Rick.
-... ale jestem szczęśliwy, że ona żyje. Gdyby mi się coś stało, pomóż jej z Michonne przy dziecku.- Dokończyłem myśl. Grimes spojrzał na mnie.
-Nie stary. Nie zostawisz jej, jak to zrobił mi Carl.- Stwierdził, ze łzami w oczach. Następnie szybko je wytarł.

CDN

Pamiętaj o ⭐
Przepraszam za błędy

I would die for you  - Daryl Dixon/TWDOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz