47. Bez ryzyka nie ma zabawy.

255 19 6
                                    

Nagle poczułam, jak Daryl powoli podnosi się z łóżka.
-Gdzie idziesz?- Spytałam zaspanym głosem, przecierając oczy.
-Muszę się przygotować na dziś.- Odparł szeptem. Spojrzałam na niego, a później za okno. Było jeszcze ciemno.
-Nie idź... Bez ciebie jest mi zimno.- Zaczęłam marudzić i przykryłam się, po sam nos kołdrą. Daryl podparł się i zawisł nade mną.
-Od jutra będziemy robić co chcemy, ale dziś ostatni raz muszę iść walczyć.- Powiedział i pocałował mnie w czoło. Uśmiechnęłam się mimowolnie.
-Zaraz wstanę i zrobię ci śniadanie.- Odparłam.

W Alexandrii dzień wstał bardzo wcześnie. Nawet przed wschodem słońca. Wszyscy przygotowywali się do ataku na zbawców. Opancerzali samochody, szykowali broń i dopracowywali plan. Z kolei ja, nie przytomna, od tak wczesnej godziny, robię dla Daryla, Ricka i Michonne duże śniadanie, aby mieli siłę walczyć. Odkąd jestem w ciąży, czuje się jak matka. Nałożyłam mięso na talerze i rozłożyłam na stole. Po chwili, do domu wszedł Daryl, a za nim Michonne i Rick.
-Cześć Lilly.- Przywitała się ciemnoskóra kobieta.
-Cześć.- Odparłam.
-Dzięki za śniadanie. Wstałem o piątej i jeszcze nic nie jadłem.- Stwierdził Rick i ciężko westchnął.
-Musicie mieć dziś dużo siły.- Odparłam dając każdemu sztućce. Grupa usiadła i zaczęła jeść zachłannie.
-Co to za mięso, takie dobre?- Spytał Rick.
-Wiewiórki, upolowane dziś rano.- Odparł Daryl. Rick i Michonne spojrzeli się na Dixona.
-No co? Jem je praktycznie codziennie i do tego nie usmażone.- Odparł Daryl.
-Nie słuchajcie go, wszystko dobrze wysmażyłam.- Zaśmiałam się, spoglądając na Dixona.
-Przynajmniej się najemy.- Dodała Michonne. Po krótkiej chwili wszyscy zjedli.
-Będziemy już iść. Dziękuje za śniadanie.- Powiedział Rick wstając, a za nim Michonne. Następnie wyszli. Wzięłam się za mycie naczyń. Po chwili skończyłam.
-Lilly.- Usłyszałam za sobą Daryla. Odłożyłam ostatni talerz do szafki i obróciłam się w jego stronę. Miał ubrane buty i kusze na plecach, był gotowy do wyjścia. Uśmiech zniknął mi z twarzy. Wpatrywaliśmy się w siebie, nie wiedząc co powiedzieć.
-Już idziesz?- Spytałam cicho.
-Tak.- Odparł zachrypniętym głosem. W pewnym momencie nie wytrzymam i rozbeczałam się jak mała dziewczynka. Następnie podleciałam do Daryla i przytuliłam go z całej siły. Chowając mokre oczy w jego koszuli. Mężczyzna objął mnie i oparł swoją głowę o moją. Boję się, że coś mu się stanie.
-Nie idź.- Powiedziałam niewyraźnie.
-Muszę...- Westchnął ciężko.
-Nie zostawisz mnie samej z Joem?- Spytałam. Daryl zaczął delikatnie mnie głaskać.
-Nie bój się. Nic mi nie będzie.- Odparł łagodnie.
-Mogę jechać z tobą i pomóc wam...- Zaczęłam mówić.
-Lilly, spójrz na mnie.- Szepnął. Podniosłam głowę do góry i spojrzałam w błękitne oczy Daryla.
-Masz zostać w domu, choćby nie wiem co miało się zdarzyć. Tę walkę wygramy.- Stwierdził. Zadarłam głowę do góry i pocałowałam namiętnie Daryla. Brakowało mi tego. Dixon oddał pocałunek nieco bardziej zachłannie.
-Muszę już iść. Obiecuję, że wrócę.- Szepnął powoli odsuwając się.
-Będę czekać.- Odparłam. Daryl skierował się do wyjścia. Ostatni raz spojrzał na mnie i wyszedł. Podeszłam do okna wyglądając za nie. Wszyscy wyjedżali. Dixon odpalił motor, upewnił się, że kusza solidnie trzyma się mu na plecach i odjechał. Gdy wszyscy wyjechali, na osiedlu zrobiło się pusto i cicho. Zrobiłam sobie śniadanie i zjadłam. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Podeszłam do drzwi i je otworzyłam. W progu stanął Carl.
-Mogę wejść?- Spytał szybko, jakby czymś się denerwował.
-Tak.- Orzekłam, otwierając szerzej drzwi. Chłopak wszedł i usiadł na kanapie. Stanęłam na przeciw niego i skrzyżowałam ręce.
-Co kombinujesz?- Spytałam. Carl spuścił wzrok.
-Wczoraj byłem w lesie i znalazłem wóz wojskowy z karabinem na dachu...- Zaczął mówić nerwowo.
-Dlaczego nie powiedziałeś tego wcześniej? Mogli wykorzystać ten samochód do walki.- Stwierdziłam siadając obok.
-Powiedziałem ojcu, ale stwierdził, że nie mamy tyle czasu, żeby go naprawiać.- Orzekł spoglądając na mnie. Wiem, że obiecałam Darylowi, że nie ruszę się z domu, ale chęć walki jest silniejsza ode mnie.
-Bo nie wiedział co trzeba naprawić.- Odparłam z powiększającym się uśmiechem. Na twarzy Carla również pojawił się uśmiech. Spakowałam broń, naboje i trochę wody. Wzięliśmy narzędzia i różne części. Następnie Carl pokierował mnie, w którą stronę mam jechać. Wnet dojechaliśmy do opuszczonego i zardzewiałego wozu. Otworzyłam klapę i zaczęłam sprawdzać wszystko. Nagle nad głową usłyszałam głośny huk spowodowany wystrzałem, aż padłam na ziemię.
-Lilly? Nic ci nie jest?- Uslyszałam z góry Carla. Wstałam i spojrzałam na niego wściekła.
-Złaź i niczego nie dotykaj.- Odparłam wracając do pracy.
-Przynajmniej wiemy, że karabin działa.- Zaśmiał się.
-Lepiej podaj mi kabel główny z samochodu, którym przyjechaliśmy.- Stwierdziłam odpinając przegryziony kabel. Chłopak spojrzał na mnie i zmarszczył brwi.
-Ale już nie wrócimy tym autem do domu.- Powiedział.
-Najwyżej pójdziemy pieszo. Bez ryzyka nie ma zabawy Carl.- Powiedziałam z uśmiechem. Chłopak podał mi kabel, który następnie zamontowałam w wozie wojskowym. W drugiej kolejności napełniliśmy bak, paliwem. Naprawiłam jeszcze kierownice i złączyłam kable, które umożliwiają odpalenie wozu. Powoli ruszyłam, a silnik zabulgotał.
-Osiem cylindrów.- Stwierdził Carl z błyskiem w oku.
-Zaraz pokażemy skurczybykom, kto tu rządzi.- Stwierdziłam z uśmiechem. Po dłuższym czasie jazdy usłyszeliśmy strzały.
-Jesteśmy blisko!- Krzyknął Carl.
-Zajmij pozycję i chwyć się czegoś mocno!- Odparłam przyspieszając. Wjechaliśmy w zakręt driftem. Z opon, aż leciał dym. Wszyscy spojrzeli w naszą stronę. Carl podniósł karabin, przeładował i zaczął strzelać w ścianę okien. Pamietam jak jeszcze nie dawno, w jednym z tych okien miałam pokój. Zatrzymałam pojazd i zeszłam do Ricka i reszty, którzy strzelali.
-Lilly, co ty do cholery tu robisz?- Wysyczał przez zęby przyjaciel.
-Carl mnie namówił.- Wskazałam na chłopaka.
-Za chwilę będzie tu Daryl, ze stadem sztywnych.- Odparł. Weszłam na dach wozu, obok Carla i spojrzałam w dal. Za zakrętu wyjechał Daryl, pędząc na motorze w naszą stronę. A za nim podążała ogromna ilość sztywnych.
-Odwrót! Daryl już jedzie!- Krzyknął Rick machając czerwoną chustą. Wszyscy w mgnieniu oka spakowali się do aut i zaczęli odjeżdżać.
-Ja jadę z wami. Ktoś musi was przypilnować.- Orzekł Rick siadając za kierownicą. Sztywni byli coraz bliżej. Grimes odpalił auto i ruszył z piskiem opon. Jechaliśmy bardzo szybko. W pewnym momencie coś huknęło pod maską.
-Co to było?!- Spytał Rick kręcąc kierownicą, lecz samochód nie skręcał. Zamiast skręcić na drogę, wjechaliśmy prosto do lasu. Spojrzałam, z przerażeniem, na szeryfa. Ten zmarszczył brwi, podenerwowany i zaczął wciskać hamulec, ale wóz nie zwalniał. Zasuwaliśmy przez las, przedzierając się przez krzaki i gałęzie.
-Hamulce i kierownica są tak stare, że zerwały się!- Stwierdziłam.
-Mówiłem Carlowi, że to zły pomysł, ale jak zawsze nie posłuchał mnie i wykorzystał twoją naiwność!- Odparł wściekły Rick.
-Zwolnijcie!- Nagle usłyszeliśmy za sobą Daryla. Jechał tuż za nami.
-Nie możemy! Układ kierownicy i hamulców się zerwał!- Krzyknął Grimes.
-Za dwa kilometry jest jezioro. To wasza jedyna szansa!- Stwierdził głośno Daryl. Spojrzałam na Ricka.
-Nie utopimy się?!- Spytałam chwytając się mocniej fotela.
-Po tym wszystkim, co przeszliśmy musi nam się udać!- Orzekł Rick, spoglądając na mnie przelotnie.

CDN

Pamiętaj o gwiazdce ⭐️

I would die for you  - Daryl Dixon/TWDOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz