58. Spadające gwiazdy.

156 15 0
                                    

Jedna z byłych członkiń zbawców, trzymała Josepha, przykładając mu do gardła nóż. Dziecko płakało nie świadome jaka tragedia może się zraz stać. Z kolei, na przeciwko kobiety stał Rick, z wycelowanym w nią pistoletem. Zakryłam twarz dłońmi, a z oczu zaczęły lecieć mi łzy. Byłam w szoku.
-Dobrze ci radzę, po raz kolejny, zostaw go. Te dziecko jest niewinne.- Stwierdził Rick.
-Kłamiesz! Łżesz, że wszyscy jesteśmy równi. Że nikt nie ma prawa wykorzystywać innych, a ta dziwka zaspokaja wszystkie swoje potrzeby naszą ciężka pracą!- Krzyknęła z okropną złością. Nagle do jej oczu zaczęły napływać łzy.
-Może was to nie obchodzi, ale staram się z mężem o dziecko, lecz od dłuższego czasu nam nie wychodzi. Byłam u lekarza i powiedział mi, że moje ciało podczas pracy jest zbyt obciążone i zmęczone, dlatego nie mogę utrzymać ciąży.- Mówiła przez łzy. Ledwo mogłam ją zrozumieć.
-Pomożemy tobie. Ktoś inny zastąpi cię przy pracy, na czas ciąży i porodu, ale proszę nie rób krzywdy temu dziecku.- Mówił spokojnie Rick. Czułam jak nerwy mną trzęsą. Przez chwile myślałam, że zemdleje. Chwyciłam się ramienia Grimesa, żeby nie upaść.
-Proszę oddaj mi syna.- Wykrztusiłam z siebie.
-Nie! Ja nie mogę mieć dziecka, wiec ty też go nie dostaniesz!- Krzyknęła, przeciągając nóż wzdłuż szyi Joea. W tym samym momencie Rick pociągnął za spust. Ciało kobiety spadło bezwładnie na podłogę. Na szczęście, Joe wylądował na jej klatce piersiowej, wiec nic od upadku mu się nie stało. Od razu chwyciłam chłopca. Z rany, z szyi ściekała mu strużka krwi. Mocno płakał. Wzięłam ręcznik i przyłożyłam mu do szyi.
-Szybko do lekarza!- Krzyknął Rick wybiegając na korytarz. Weszliśmy do windy i zjechaliśmy na poziom, gdzie znajduje się doktor.
-Co się dzieje?- Spytał zdezorientowany mężczyzna. Położyłam syna na pryczy.
-Proszę mu pomóc. Szybko!- Powiedziałam zestresowana.
-Przytrzymajcie go, aby nie dotykał rany.- Stwierdził. Podniosłam wzrok na Ricka, prosząc go w myślach aby to zrobił. Ja nie mogłam patrzeć na to jak Joe cierpi. Było mi bardzo słabo, musiałam usiąść. Rick chwycił jego rączki i zaczął coś śpiewać, żeby tylko go uspokoić.
Lekarz wziął płyn i zdezynfekował ranę. Następnie zawlókł nitkę na igłę i najdelikatniej jak umiał zaczął zszywać rozległą ranę. Joseph płakał jak szalony i wył w niebogłosy, szarpiąc się. Po wszystkim lekarz posmarował maścią i założył opatrunek. W tedy, dopiero podeszłam do Joea i przytuliłam go. Chłopiec przytulił się do mnie i uspokoił się. Już nie płakał.
-Proszę pilnować go cały czas i smarować tą maścią.- Wręczył mi tubkę.
-Jest odkażająca, będzie leczyć i nie będą zbierać się tam bakterie. Chłopiec na razie nie powinien zostawać sam.- Dokończył. Spojrzałam na lekarza i kiwnęłam głową.
-Dziękuję.- Powiedziałam. Czułam jak spływają ze mnie wszystkie nerwy i stres. Przez chwilę myślałam, że na prawdę go stracę.
-Czy rana nie jest głębsza? Nie uszkodziła jakiejś żyły, lub mięśnia?- Spytał Rick.
-Dzięki Bogu nie, lecz obawiam się, że będzie blizna do końca życia.- Odparł lekarz, czyszcząc igłę.
-Najważniejsze, że żyje.- Dodałam. Następnie podziękowaliśmy lekarzowi i wróciliśmy do mieszkania. Położyłam Josepha, który zdążył zasnąć do łóżka i posprzątałam z Rickiem ciała i krew. Później usiedliśmy na kanapie.
-Dziękuje, że byłeś. Gdyby nie ty, ona zabiłaby Joea i mnie.- Stwierdziłam drżącym głosem. Nadal byłam w lekkim szoku.
-Znalazłem się tu całkowicie przypadkowo. Chciałem z tobą porozmawiać i zacząłem cię szukać. Wszedłem do mieszkania, a tam obca kobieta z Josephem i nożem... Resztę znasz.- Westchnął ciężko.
-Oczym chciałeś porozmawiać?- Spytałam podnosząc wzrok na mężczyznę.
-Ktoś zabija zbawców w obozie, przy budowie mostu. Nie chcę wyciągać pochopnych wniosków, ale podejrzewam Daryla.- Stwierdził. To co powiedział w głębi duszy uraziło mnie.
-Daryl taki nie jest. Gdyby on chciał kogoś zabić zrobiłby z tego show i zabił by na oczach wszystkich. Poza tym, zbawcy wyrządzili nam tyle krzywdy, że jak kilku z nich zniknie nic się nie stanie.- Powiedziałam spokojnie.
-Rozumiem. Porozmawiam z nim jeszcze sam. Po prostu myślałem, że może będziesz coś wiedzieć na ten temat...- Dodał.
-Rick mam prośbę do ciebie. Czy mogę zamieszkać w Alexandrii, z Josephem, do powrotu Daryla. Tu nie jest bezpiecznie.- Powiedziałam.
-Oczywiście. Sam chciałem ci to zaproponować.- Na te słowa uśmiechnęłam się do niego. Następnie spakowałam najważniejsze rzeczy i ubrania. Wzięłam Josepha i spakowałam wszystko do samochodu. Rick wsiadł na konia, a ja samochodem ruszyłam za nim. Późnym popołudniem dojechaliśmy do Alexandrii. Gdy ujrzałam to miejsce zrobiło mi się ciepło na sercu, bo tu jest nasz dom. Osiedle zmieniło się od ostatniego razu, gdy tu byłam. Zatrzymałam się przed domem Ricka i Michonne. Ja wzięłam Josepha a Rick wyjął moje torby. Po chwili, na ganek wyszła Michonne z Judith na rękach.
-Lilly? Co ty tu robisz?- Spytała mocno zdziwiona.
-W Sanktuarium nie jest bezpiecznie.- Stwierdził Grimes wnosząc torby do środka. Michonne spojrzała na Josepha i oniemiała.
-Mój Boże...- Szepnęła.
-Tą noc przenocujecie u nas. Jutro znajdziemy wam nowy dom.- Dodał przyjaciel.
-Dziękuje.- Stwierdziłam siadając na kanapie. Następnie Michonne zrobiła coś do jedzenia, a w między czasie Rick pokazał mi pokój. Był to stary pokój Carla, ale został kompletnie zmieniony. Później zeszliśmy na kolacje i opowiedzieliśmy Michonne co się stało.
-Jak najszybciej powinnaś powiedzieć to Darylowi.- Stwierdziła ciemnoskóra kobieta.
-Wolałabym mu o tym nie mówić. Zabije mnie za to, że zostawiłam Joea samego.- Powiedziałam ze zbierającymi się łzami w oczach. W pewnym momencie doszedł do nas hałas trzaśnięcia drzwiami, a później kroki. Do salonu wpadł spocony i zdenerwowany Daryl. Poderwałam się z krzesła i podbiegłam do niego. Dixon przytulił mnie mocno.
-Dobrze, że nic ci nie jest.- Stwierdził puszczając mnie.
-Skąd wiedziałeś, że masz tu przyjechać?- Spytałam.
-Byłem w Sanktuarium. Powiedziano mi tam, że ktoś chciał zabić Josepha i Rick zabrał was do Alexandrii...- Odparł.
-Ale to nie ważne. Pokaż mi syna.- Dodał rozglądać się. Szybko poszłam po Joea. Chłopiec spojrzał smętnym wzrokiem na swojego ojca. Daryl wziął go na ręce. Widziałam jak Dixon ze złości robi się czerwony.
-Kto chciał... to zrobić?- Spytał wściekle.
-Była zbawczyni, zwykła pracowania. Zdążyłem ją zastrzelić.- Stwierdził Rick wstając od stołu.
-A ty? Dlaczego nie przypilnowałaś go? Jesteś nieodpowiedzialna.- Wysyczał przez zęby w moją stronę.
-Daryl, nie mów tak.- Powiedziałam chwytając go za ramię. Mężczyzna ponownie spojrzał na mnie i westchnął.
-Nie mogę zostawiać was samych, bo zawsze coś się spierdoli. Od teraz będę was pilnować.- Stwierdził. Z jednej strony cieszyłam się, że będziemy razem, ale z drugiej widziałam ból w oczach Daryla, co gasiło moją radość.

CDN

Przepraszam za błędy 💪🏻

I would die for you  - Daryl Dixon/TWDOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz