7. Motor.

621 45 0
                                    

Z rana zajęłam się Jimem. Później opiekę nad nim przejęła mama Maggie, a ja poszłam naprawić motor.
-Cześć Dale!- Zawołałam do mężczyzny na dachu campera.
-Cześć! Uszykowałem ci wszystkie narzędzia! Pozwoliłem sobie, na rzucenie okiem i wygląda to poważnie! Może ci się uda, ale musi zrobić to osoba, która się na tym zna!- Stwierdził zaglądając z góry.
-Dzięki! Spróbuje sama naprawić!- Odparłam wyciągając narzędzia. Przez ponad godzinę męczyłam się z tym wszystkim, dokładnie nie wiedząc co zrobić. Mężczyzna miał racje, musi to zrobić ktoś, to naprawdę się na tym zna i ktoś kto już to robił. Do głowy przychodziła mi tylko jedna osoba, Daryl. Przecież nie pójdę do niego, po tym co mu powiedziałam wczoraj. Poza tym, po co miałby mi pomagać? Gdy przez dłuższy czas, nadal nic mi się nie udawało, zrezygnowana upadłam na trawę, ciężko wzdychając. Dzisiejszy dzień był wyjątkowo gorący, ledwo można było wytrzymać w słońcu.
-Musisz wymienić chłodnice, silnik się zagrzał. Uczyłem cię tego.- Niespodziewanie podszedł Daryl, chwytając narzędzia i klękając przy motorze. Gwałtownie podniosłam się do pionu. Zaczął odkręcać panel złożony z pionowych rurek.
-Nie jesteś na mnie zły, za wczoraj?- Spytałam. Przez dłuższą chwilę Dixon nic nie odpowiadał.
-Nie, bo wiem, że to nie prawda. Twój ojciec chciał, żebym się tobą opiekował i jestem jedyną osobą, która cię chroni. Nawet jeśli tego nie chcesz, muszę spłacić dług wobec twojego taty.- Odparł kończąc naprawiać motor. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Właśnie dotarło do mnie, że jestem skazana na tego mężczyznę i nie ważne jak się poróżnimy, i tak wybaczymy sobie na wzajem.
-Daryl, przepraszam za wczoraj.- Powiedziałam siadając obok przyjaciela. Ten tylko spojrzał na mnie i się uśmiechnął.
-Teraz jesteśmy kwita.- Stwierdził.

Chwilę później Dixon skończył naprawiać motor i zaparkował go przy swoim.
-Idę szukać Sophie i przy okazji coś upolować. Chcesz iść ze mną?- Spytał.
-Chciałabym, lecz nie mogę.- Stwierdziłam uśmiechając się tajemniczo. Ja, Carol, Lori, Maggie i jej mama planujemy zrobić pyszną kolacje dla całej grupy, lecz jest to niespodzianka. Mężczyzna zmarszczył brwi.
-Jeśli coś kombinujesz...-
-Przekonasz się wieczorem i nie musisz dziś nic polować.- Powiedziałam i ruszyłam do domu Hershela.
-Lilly, zaczekaj.- Podbiegł do mnie zdyszany Dale.
-Co się stało?-
-Wiem, że nie powinienem się wtrącać, ale czy po między wami wszystko jest okay? Słyszałem waszą rozmowę, przy motorze.-
-Ostatnio trochę naskoczyłam na Daryla, ale dziś go przeprosiłam i doszliśmy do porozumienia.- Odpowiedziałam.
-Wiem, że Dixon to ciężki charakter, ale zauważyłem, że przy tobie jest kompletnie inny. W tedy przy Shane'nie, był wściekły jak nigdy, a gdy go chwyciłaś za ramie, cała jego złość uleciała. Masz na niego dobry wpływ. Przy tobie jest łagodny i wesoły. Wcześniej, jak go poznałem, nigdy taki nie był. Dixon jest twardzielem i nie powie ci tego, ale martwi się o ciebie.- Stwierdził Dale. Miał racje. Pokiwałam twierdząco głową.
-Wiem. Długo się już znamy. Kiedyś też był zgożchnizaly, zamknięty w sobie i podejrzliwy, ale z czasem się otworzył i zmienił.-
-Nie, on się nie zmienił. On się otworzył tylko przed tobą...-
-Lilly! Musisz nam pomóc!- Zawoła Lori.
-Masz racje Dale, dziękuje. Muszę iść.- Uśmiechnęłam się do mężczyzny i ruszyłam biegiem do domu.
-W końcu jesteś. Robimy nadziewane kurczaki.- Stwierdziła Carol. Gotowanie zajęło nam kilka godzin. Tak, że udało się wszystko przygotować do wieczora. Przez cały czas, myślałam nad tym co powiedział mi Dale.
-Lilly, wszystko w porządku? Wydajesz się być, nie obecna.- Stwierdziła Lori siadając obok mnie.
-Wszystko dobrze.-
-Pomożesz mi zawołać resztę grupy na kolacje?-
-Tak, tak.- Odparłam wstając.
-Idź po Daryla, Andreę i Dale'a, ja pójdę po Glenna, Shane'a i Ricka.- Skinęłam głowa i ruszyłam w stronę campera. Zapukałam w drzwi, które otworzyła Andrea.
-Kolacja już gotowa.-
-W końcu zjemy coś porządnego.- Powiedziała kobieta.
-A gdzie Dale?- Spytałam rozglądając się.
-U góry.- Stwierdziła kobieta wychodząc.
-Piękne z tond zachody słońca.- Powiedział mężczyzna schodząc z dachu pojazdu.
-Jeszcze muszę iść po Daryla. Wy już idźcie.- Ruszyłam w stronę namiotu przyjaciela, lecz samego Dixona nigdzie nie było.
-Daryl?- Spytałam, odpowiedziała mi tylko głucha cisza. Pewnie jeszcze nie wrócił z polowania, albo coś mu się stało. Postanowiłam, że sprawdzę i weszłam do lasu. Złociste, zachodzące słońce oświetlało drzewa, rzucając długie cienie. W pewnym monecie usłyszałam szelest.
-Daryl?- Spytałam. W tym samym momencie za krzaków wyszedł sztywny, wprost na mnie. Miałam przy sobie nóż, lecz nie byłam w stanie go wyciągnąć. Trup leżał na mnie, przygniatając mnie całym swoim ciężarem. Gdy zauważyłam kolejnego, z całej siły odepchnęłam tego, co na mnie leżał na tego drugiego, przez co oboje się przewrócili. Zerwałam się i ruszyłam biegiem, z powrotem.

Pov. Daryl

Wyszedłem z lasu i udałem się do domu Herschela. Wszyscy tam się zaczęli zbierać, musiałem sprawdzić o co chodzi.
-Przyszli możemy zaczynać kolacje!- Krzyknęła Andrea.
-A gdzie Lilly, miała iść po ciebie.- Stwierdziła Lori.
-Nie było jej przy mnie, od południa.- Stwierdziłem. Czułem jak nagle robi mi się gorąco. Co ona znów zrobiła? Bez słowa zerwałem się i ruszyłem biegiem do lasu. Za mną ruszył Rick.
-Co się dzieje Daryl?- Spytał.
-Musimy ją znaleść. Mam przeczucie, że poszła mnie szukać do lasu. Ty idź prosto, ja pójdę na zachód.- Stwierdziłem. Rick skinął głową i ruszył do przodu.

Pov. Lilly

Zaczęłam biec, lecz po chwili zrobiło się ciemno i koniec końców, sama nie wiedziałam gdzie mam iść. Usiadłam pod drzewem. Znów zachowałam się jak bezmyślna gówniara. Pewnie Daryl ma mnie już dość. Po policzku spłynęła mi łza. Skuliłam się na ziemi. Po chwili usłyszałam szelest, za mną. Gdy kroki były coraz głośniejsze, wyjęłam nóż. Poderwałam się do góry i wcelowałam w głowę. W ostatnim momencie ktoś chwycił mocno moją rękę, w której był nóż. W postaci rozpoznałam Ricka.
-Rick?- Spytałam i opuściłam rękę.
-Tak.-
-Dzięki Bogu. Już myślałam, że czeka mnie noc w lesie.- Odparłam ciężko. Następnie ocierając cisnące się do oczu łzy. W tym momencie uświadomiłam sobie, że nie powinnam być dla grupy ciężarem.
-Nie płacz, już wracamy.- Stwierdził ruszając, lecz ja nie ruszyłam się z miejsca.
-Lepiej będzie jak odejdę. Jestem dla was ciężarem. Myślisz, że nie wiem tego, że traktujecie mnie jak dziecko. Wszyscy się mną opiekują i obserwują. Lecz w tym wszystkim Daryl najbardziej cierpi. Zamartwia się o mnie, cały czas...- Wybuchłam płaczem.

CDN

Pamiętaj o ⭐️
Sorry za błędy 💪🏻

I would die for you  - Daryl Dixon/TWDOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz