34. Niebieski ptak. Część 1.

295 20 4
                                    

Otworzyłam maskę od furgonetki. Zmarszczyłam brwi. Kable były przecięte. Dobrze, że bardzo wolno jechaliśmy, bo przy dużej prędkości samochód mógłby się zagrzać i wybuchnąć.
-Co jest?- Spytał Rick. Spojrzałam na niego zrezygnowana.
-Ktoś podciął kable.- Odparłam.
-Kto to mógł być?- Spytał zaglądając do środka.
-Ktoś z osiedla.- Westchnęłam.
-Dobra, tym zajmiemy się później. Teraz musimy wrócić.- Orzekł ruszając wzdłuż ulicy, z powrotem do Alexandrii.
-Ale tak po prostu? To kawał drogi.- Spytałam podchodząc do niego.
-Nie mamy innego wyjścia, Lilly.- Westchnął. W sumie to prawda.

Pov. Daryl

Niespodziewanie w płot, wjechała ciężarówka z głośnym klaksonem.
-Co jest do jasnej...- Szepnąłem do siebie i w tym momencie zauważyłem, jak przez dziurę w płocie, do środka wchodzą ludzie. Byli jak zwierzęta. Wyli jak wilki. Zaczęliśmy walczyć. Na szczęście nie mieli broni palnej, ale i bez tego zabijali każdego, kto wpadł w ich ręce. Starałem się zabijać ich, jak najwiecej. Nagle usłyszałem strzały. Była to Carol. Strzelała z karabinu do wilków. Podbiegłem do kobiety.
-Przestań! To ściągnie jeszcze więcej sztywnych!- Stwierdziłem i w tym momencie przypomnieli mi się Rick i Lilly. Przecież te gnoje mogli im coś zrobić. Muszę jechać ich poszukać.
-Jadę poszukać Lilly i Ricka!- Powiedziałem odchodząc do aut.
-Daryl, jesteś potrzebny tu!- Krzyknęła Carol. Zignorowałem ją. Zabiłem kilku sztywnych i wsiadłem do samochodu. Następnie szybko odjechałem. W lusterku widziałem, że Glenn próbuje wyłączyć klakson. Wcisnąłem gaz do dechy. Już jadę po was.

Pov. Lilly

Szliśmy już dobrą godzinę. W pewnej chwili klakson ustał.
-Jak długo jeszcze?- Spytałam.
-Cztery godziny.- Westchnął spoglądając na zegarek.
-Cały czas mnie dziwi, że od początku apokalipsy nie rozładował ci się jeszcze.- Wskazałam na zegarek. Rick uśmiechnął się do siebie, a później spojrzał na mnie.
-Skąd ty masz tyle radości? Gdy Daryl jest przy tobie, zawsze jest uśmiechnięty. Z resztą ja też.- Stwierdził.
-Chce, żeby Daryl był szczęśliwy. On zasługuje na to. Nikt, nigdy wcześniej, nie dał mu radości. Dużo przeżył i jest cholernie twardy... Często się boję, ale nie pokazuje tego. W tedy, po prostu przytulam się do Daryla i czuję jakby całe zło zniknęło. To magiczne uczucie.- Stwierdziłam. Rick uśmiechnął się smutno.
-To miłość.- Odparł. Czułam, że coś go gryzie.
-Coś cię dręczy. Mnie możesz powiedzieć.- Stwierdziłam chwytając go za ramię.
-Przypomniała mi się Lori...- Westchnął i kontynuował.
-...zdradzała mnie z Shanem. Myślała, że nie żyję. Później okazało się, że jest w ciąży. Judith to nie moje dziecko, ale opiekuje się nią. Kocham ją.- Powiedział drżącym głosem.
-Shane był nieźle popieprzony.- Odparłam. Nagle w oddali, za zakrętu wyłonił się samochód. Stanęliśmy na środku ulicy, przyglądając się nadjeżdżającemu aucie. 
-Może lepiej się schowamy...- Zaproponowałam.
-To jedno z naszych aut.- Stwierdził Rick. Po chwili w środku zauważyłam Dixona. Ruszyłam biegiem w jego stronę.
-Lilly! Zaczekaj!- Krzyknął Rick ruszając za mną. Auto gwałtownie się zatrzymało, a ze środka wyleciał Daryl i mnie mocno przytulił.
-Dobrze, że nic wam się nie stało.- Stwierdził puszczając mnie.
-Co to był za klakson?- Spytał Rick dobiegając do nas.
-Jacyś dzicy ludzie zaatakowali osiedle. Wjechali ciężarówką w płot, z włączonym klaksonem. Hałas ściągnął sztywnych, których próbowaliście odciągnąć.- Stwierdził siadając za kierownicą. Usiadłam obok Daryla, a Rick z tyłu. Następnie ruszył z piskiem opon.
-Ktoś pilnuje broni?- Spytał Grimes.
-Tak, Carol.- Odparł mężczyzna przyspieszając. Jechaliśmy bardzo szybko, ale dotarcie do Alexandrii i tak nam trochę zajęło. Na ulicach było dużo wymordowanych ludzi i sztywnych. Gdy wysiedliśmy, musieliśmy od razu zabić kilkunastu zombie. Aż roiło się od nich. Podbiegła do nas Carol.
-Rozdałam naszym broń i udało nam się powstrzymać wilki, niestety sztywni przedostali się do środka!- Orzekła strzelając w głowę ziemnemu, który podszedł za blisko.
-Musimy ich wybić!- Stwierdziłam.
-Starajcie się nie strzelać!- Krzyknął Rick. Wszyscy zabijaliśmy, sztywnych znajdujących się w środku. A Glenn i Maggie odstawili ciężarówkę i próbowali naprawić płot. Z każdą chwilą, ubywało sztywnych. Żaden inny dzień jeszcze, nie był tak intensywny i wyczerpujący jak dzisiejszy. Po dłuższym czasie zabiliśmy wszystkich. Dysząc ciężko, położyłam się na ziemi, a obok mnie usiedli Rick i Daryl. Nie mieliśmy siły się nawet odzywać. Leżeliśmy tak przez jakiś czas. Ludzie zaczęli sprzątać ciała i wynosić je poza osiedle.
-Będziemy musieli ich spalić...- Stwierdziłam podnosząc się.
-Tato!- Usłyszałam przerażający krzyk Carla z domu Jessie. We troje ruszyliśmy biegiem. Pierwszy wpadł do środka Rick, za nim ja i na końcu Daryl. Na środku salonu leżały ułożone obok siebie ciała. Jessie, jej dwóch synów i na końcu ciało małego Jima. Wszyscy mieli poderżnięte gardła i literkę W, wydrapaną na czole. Stałam jak słup soli, nie mogłam się ruszyć, a z oczu zaczęły lecieć mi łzy.
-Co się stało?- Spytał Daryl wchodząc do środka. Spojrzałam na niego zapłakana. Mężczyźnie zaszkliły się oczy.
-Nie, nie, nie...- Zaczął mówić i uklęknąć obok Jima. Po policzkach Daryla, zaczęły spływać łzy. Mężczyzna chwycił ciało chłopca i zaczął głaskać go, po buzi.
-Nie!- Krzyknął przeraźliwe. Nie wiedziałam co mam zrobić, żeby tak nie cierpiał. Daryl podniósł bezwładne ciało Jima i powoli wyszedł z nim, na dwór. Uklęknął na śniegu.
-On nie zasłużył na to...- Popłakał się i przytulił Jima. Padłam na kolana, obok Daryla i przytuliłam go od tyłu. Daryl kochał chłopca, nawet bardziej niż ja. Chciał być ojcem, jakiego nigdy on sam nie miał. Po chwili podszedł Gabriel.
-Moje kondolencje. Gdy będziecie gotowi odprawimy pogrzeb.- Powiedział spokojnie.
-Dziękujemy.- Szepnęłam do niego. Nagle chłopiec zaczął się budzić, ale był już przemieniony. Dixon szybko wyjął nóż i wbił Jimowi w głowę. Było mu bardzo ciężko, ale musiał to zrobić. Następnie Rick wyniósł ciało Jessie, później pozostałych chłopców. Po jego minie widziałam, że również jest mu przykro. Dłuższy czas później zaczęło się ściemniać, wszystkie ciała były posprzątane, a ulice wyglądały jak wcześniej. Tylko my już nie byliśmy tacy sami.
-Daryl, wracajmy do domu. Przeziębisz się...- Stwierdziłam wstając.
-Zostaw mnie kobieto.- Odburknął.
-Nie zostawię cię, nigdy.- Odparłam. Daryl bez słowa wstał z ciałem chłopca i skierował się na cmentarz, obok kościoła. Podążyłam za nim i stanęłam obok.
Mężczyzna wziął łopatę i próbował kopać w zamarzniętej na kość ziemi.
-Trzeba rozpalić ognisko.- Szepnęłam. Nie chciałam żeby zdenerwował się na mnie.
-Pomożesz?- Spytał cicho z opuszczoną głową.
-Tobie zawsze.- Odparłam i skierowałam się po drewno i zapałki. Ustawiłam drewno, w miejscu gdzie Daryl chce pochować chłopca i rozpaliłam ogień.

CDN

Pamiętaj o ⭐️💕☺️
Przepraszam za błędy jak coś.

I would die for you  - Daryl Dixon/TWDOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz