62

904 69 62
                                    

~ Karol ~

Siedziałem wpatrzony w mojego Hubercika zajadającego się naleśnikami, które wcześniej zrobiłem. Myślałem cały czas nad tym, co będziemy dzisiaj robić. Niby miałem już wszystko przygotowane, ale chciałem mu dać wolną rękę, w końcu to jego urodziny. Na dodatek stresowałem się Dokneziankami, miałem ogromną nadzieję, że zrobią nam prezent i się dzisiaj wybudzą, ale chyba brakowało mi wiary. Bałem się, że coś im się jednak stało, nie dopuszczałem do siebie myśli, że mogą umrzeć, ale jednak strasznie się tym martwiłem. Ostatnie dni są naprawdę ciężkie...

- Co dzisiaj robimy? - wyrwał mnie z zamyśleń blondyn.

- Co chcesz misiek - odparłem wstając i zabierając jego pusty już talerz ze stołu.

- A co jak nie wiem co chcę? - dyskutował słodkim głosikiem.

- To wybierz jedno z trzech: idziemy do parku, zostajemy w domu, albo jedziemy do szpitala.

- Jedziemy - odpowiedział krótko i wstał od razu kierując się do szafy.

- Okej, to się ubieraj - przejechałem ręką po jego biodrach wychodząc z sypialni.

Ogarnąłem trochę po śniadaniu i wróciłem do pokoju żeby również się ogarnąć. Nadal strasznie się stresowałem. Nie wiem, codziennie tam jeździliśmy i nic się nie działo, a dzisiaj mam jakieś złe przeczucia.

***

- Dzie- - chciałem się przywitać z pielęgniarką, ale ona od razu mi przerwała.

- Proszę nie przeszkadzać, coś się z nimi dzieje musimy je uratować - powiedziała niespokojnie i wywaliła nas z sali. Hubert opadł bezwładnie na krzesło, a ja patrzyłem się ślepo w drzwi z wielkim oknem. Lekarze robili coś przy dziewczynach, ale nawet nie wiedziałem co. Po chwili poczułem jak dłoń blondyna wsuwa się moją, a następnie jego palce splatają się z moimi. Odwróciłem się i popatrzyłem na niego, uśmiechał się.

- Wszystko będzie dobrze. Musi być... - łza spłynęła mu po policzku. Chciał sprawiać wrażenie, że jest dobrej myśli, ale widziałem po nim, że w środku cholernie się martwi i wcale nie myśli pozytywnie... Tak samo zresztą jak ja.

***

Od kilku godzin siedzimy na korytarzu i nie odezwaliśmy się ani słowem. Żaden lekarz ani pielęgniarka nie przyszli nas o niczym poinformować. Nie wiedzieliśmy nic. Zadzowoniliśmy tylko do rodziców dziewczyn i teraz siedzieliśmy naprzeciwko siebie. Widziałem tą złość i żal w ich oczach. Obwiniali nas. Ale ja siebie też obwiniałem. Czułem się winny i jeśli cokolwiek im się stanie, jestem gotów ponieść konsekwencje.

Z sali wyszła pielęgniarka, wszyscy od razu zerwali się z krzeseł i w ciszy patrzyliśmy na kobietę, której mina nie wskazywała na nic dobrego.

- Przykro mi... - spuściła głowę w dół - Nie udało nam się ich uratować...

Opadłem nieprzytomnie na krzesło. Rodzice dziewczyn pytali coś w stylu "Ale jak to? Żadna nie przeżyła?" Ale mi przelatywało to koło uszu. Nie mogłem się ruszyć, nie mogłem nic zrobić. Całe życie przeleciało mi przed oczami.

- To miałem być ja... - powiedział cicho Hubert, tak, że ledwo go usłyszałem. Patrząc się cały czas na drzwi od sali splotłem nasze palce dając mu do zrozumienia, że nigdy bym mu na to nie pozwolił.

Cały korytarz opanował smutek, żal, cisza. Każdy siedział lub stał i nie był w stanie się odezwać, nic zrobić. Niektórzy płakali, a niektórzy byli po prostu w szoku, jakby jeszcze to do nich nie dotarło. Ja przypomniałem sobie ostatnie miesiące. Wszystkie wspólne chwile, wszystkie wiadomości. Przypomniały mi się początki, te wszystkie komentarze "Doknezianki tu były🤫❤🦦🛵". Wysyłanie naszych zdjęć na grupę. Początek lipca. Porwanie mnie, przywłaszczenie sobie domu Hubiego, Dinozary, tajne rytuały, granie w chińczyka, palenie frytek, Pimpuś, zemsta na Skuterkach, nasze klony, przyjazd Łukasza, wypad na miasto w nocy, wypadek... Kurwa. Doknezianki to całe moje życie. One nie mogą tak po prostu umrzeć. Kocham je...



To wszystko przez widzów! DxD [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz