2.

158 14 69
                                    

Do domu wróciłam zmęczona i głodna. Rodzice gdzieś wybyli, jak zwykle w piątek wieczorem, ale zostawili mi ulubioną zapiekankę taty. Babcia mu taką robiła, jak był mały i teraz chętnie wracał do tamtych smaków. Przypominały mu beztroskie dzieciństwo spędzone na pięknej wyspie. Tata często gotował i był w tym naprawdę świetny.

Przebrałam się w coś luźniejszego, a ciuchy z treningu wrzuciłam na szybko do pralki. Nie lubiłam zostawiać takich rzeczy na później, bo najczęściej zapominałam, że miałam wypakować torbę i musiałam chodzić na zajęcia w innym stroju, za którym nie przepadałam. Miałam swoje dziwactwa, jak każdy. Ulubiony strój, ulubione mydło, ulubiony grzebień. Chociaż tego ostatniego rzadko używałam, bo moje włosy naturalnie się falowały, zwłaszcza gdy poczuły nieco wilgoci w powietrzu. Po deszczu natomiast miałam na głowie typową mokrą włoszkę. Ciężko było okiełznać tę burzę, więc zazwyczaj tylko przeczesywałam je palcami, a całą pielęgnację robiłam na mokro.

Zjadłam kolację i usiadłam przy biurku, żeby odrobić lekcje. Nie było ich dużo, ale wolałam mieć to z głowy, by weekend spędzić przyjemnie, a nie zastanawiając się nad enzymami trawiennymi w układzie pokarmowym, czy zdarzeniami losowymi i ciągami z matematyki. Zdecydowanie były to jedne z nudniejszych tematów. Kiedy już ogarnęłam lekcje, zdałam sobie sprawę, że mam jeszcze jedno zadanie. "Bez żalu".

- Ech, w końcu ci obiecałam - westchnęłam ciężko i odpaliłam na komputerze link wysłany mi przez Liz.

- To tylko dwa odcinki, szybko zleci - powiedziałam do siebie, kiedy opening dobiegł końca.

Nie spodziewałam się jednak, że będę tak mile zaskoczona. Ta krótka historia była niezwykle intrygująca i zupełnie różniła się od tego, co dotychczas pokazywała mi Liz. Kolory nie biły po oczach, a kreska była naprawdę przyjemna i nienachalna.

Po obejrzeniu "Bez żalu" nasunęło mi się kilka wniosków. Miałam dość analityczny umysł, więc pewnie dlatego zrobiłam sobie małe notatki. Starałam się skupić głównie na Levi'u, bo to o nim ciągle mówiła Liz.

Levi kreował się na typowego bad boya. Ale tak całkiem typowy jednak nie był. Niby obojętny i mający w dupie to, czy komuś dzieje się krzywda, ale kiedy Isabel pojawiła się z ptaszkiem pod ich drzwiami, pomógł jej. Nie powiedział wprost "Ej wchodź, ukryjemy cię", ale kiedy jakiś typ chciał do nich wejść i zabrać dziewczynę, to go ciachnął nożem i pobił.

Tu nasunął mi się kolejny wniosek. Levi nie lubi, gdy się go dotyka. Być może faktycznie chodzi tylko o higienę, jak wspomniał Farlan, ale kto go tam wie?

Dalej.

Zwiadowcy są lepsi od Żandarmerii w używaniu sprzętu do trójwymiarowego manewru. Pewnie dlatego, że szkoleni są do zabijania tytanów. Swoją drogą, paskudne bestie. Do czego więc szkoleni są Żandarmi? Isabel wspomniała o tyciu i szkodzeniu swojemu zdrowiu. Czyżby byli leserami? A niby taka elita, czy coś.

Ten sprzęt. Jak to cholerstwo działa? Linki uruchamiają się jakoś na spustach, było coś jeszcze o gazie. Pewnie jest w tych butlach nad pojemnikami na miecze. To pewnie on sprawia, że lecą, a nie bujają się jak Tarzan na lianach w dżungli.

Erwin Smith. Inteligentny facet, ewidentnie widzi więcej i potrafi przewidzieć kolejny ruch przeciwnika, zanim on jeszcze zdąży o nim pomyśleć. Tylko do cholery, co on ma nad oczami? Larwy jakieś, czy gąsienice? Geez, taki przystojny facet, a takie krzaczory...

Moment. Czy ja właśnie przyznałam, że rysunkowy osobnik jest przystojny? Liz, co ty ze mną zrobiłaś...

Swoją drogą Levi też jest niezły. Taki całkiem w moim typie z wyglądu. Tylko kurdupel trochę. Ale co ja się odzywam, jak sama mam metr pięćdziesiąt pięć w kapeluszu.

Znając przyszłośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz