Miałyśmy położyć się wcześnie, a wyszło na to, że przegadałyśmy prawie pół nocy, przez co Mina o mało nie zaspała na transport do swojego rodzinnego miasta. Pożegnałyśmy się dość szybko i czarnowłosa obiecała wysłać list z dokładną datą ślubu, żebym mogła do niej dołączyć.
Martwiło mnie tylko, dlaczego przez cały wieczór Zefi była taka przygaszona. Czyżby to poparzenie tak jej dokuczało? Musiało być dość spore, skoro zabandażowaną miała całą dłoń. Po śniadaniu miałam jej pomóc zmienić opatrunek, więc wracając z dziedzińca, skąd żegnałam przyjaciółkę, ruszyłam prosto po brunetkę, żebyśmy razem poszły na stołówkę. Niestety nie zastałam jej w pokoju.
Poszłam więc na śniadanie, kiedy tylko dzwon obwieścił na nie porę. W sali jak zawsze panował tłok. Kolejka do wydawki sięgała aż drzwi wejściowych, więc stanęłam na jej końcu i zaczęłam się rozglądać za Zefi. Dojrzałam ją przy jednym ze stolików pod oknem, siedzącą jak dotąd samą. Musiała przyjść tu bardzo wcześnie. Szybko jednak miejsca obok niej zapełniały się, a gdy dotarłam wreszcie do okienka, nie zostało już ani jedno.
- Usiądź z nami. - Zawołała do mnie Hannah i przesunęła się nieco na ławce.
Spojrzałam jeszcze raz w kierunku brunetki, jednak przy jej stoliku nic się nie zmieniło. Usiadłam więc na wskazanym mi przez piegowatą dziewczynę miejscu.
- Mina na długo wyjechała? - Zaczęła przyjacielsko zagadywać.
- Co najmniej na trzy tygodnie. Przygotowania i te sprawy. - Odpowiedziałam zdawkowo, cały czas nie spuszczając Zefi z oka.
Z nikim nie rozmawiała, nikt też do niej nie zagadywał. Aż do momentu, kiedy podszedł do niej Berthold. Zmarszczyłam brwi, niepokojąc się, czego ten kretyn może od niej chcieć. Stał nad nią chwilę, a ona się do niego uśmiechała. Ale jakoś tak... Nienaturalnie. Znałam ją już na tyle, że wiedziałam, kiedy jej uśmiech jest szczery, a kiedy nie. Dokończyłam szybko śniadanie, zupełnie ignorując kolejne pytania Hannah. Podeszłam do Zefi, jednak Bert zdążył się już oddalić.
- Czego on chciał? - Zapytałam trochę za ostro, brzmiąc nieco jakbym to do niej miała pretensję.
- Bert? - Popatrzyła na mnie zdziwiona. - Pomóc mi z opatrunkiem.
- I?
- Co "i"?
- I co mu powiedziałaś? - Doprecyzowałam.
- Że sobie poradzę, a co miałam mu powiedzieć. - Fuknęła opryskliwie.
Spojrzałam na jej talerz i kubek. Były już puste.
- To chodź, zmienimy ci ten opatrunek. - Powiedziałam, zabierając jej puste naczynia.
- Powiedziałam już, że sobie poradzę. Nie jestem dzieckiem, wiem jak się zawija bandaż. - Wstała nerwowo i wyrwała mi z rąk talerz i kubek.
- Ale...
- Dość! - Warknęła na mnie, a ja kompletnie nie wiedziałam o co jej chodzi.
Przecież chciałam jej tylko pomóc.
Patrzyłam, kompletnie zbita z pantałyku, jak odnosiła trzymane rzeczy do okienka na brudne naczynia i jak wracając piorunuje mnie wzrokiem.
- Idziemy. - Rzuciła oschle. - Mamy sporo roboty.
Ruszyłam za nią bez słowa. Była zdenerwowana. Widziałam jak spina mięśnie i zaciska zdrową dłoń w pięść.
- Zefi? - Zagadałam gdzieś w połowie drogi do pokoju.
- Co? - Zapytała zimnym tonem, zupełnie do niej niepodobnym.
- Czy coś się stało?
- Niby co?
CZYTASZ
Znając przyszłość
Fanfiction"Jej głos był tak... przyjemny dla ucha, taki kojący. Poczułam jak jej dłoń zaczyna gładzić moje mokre włosy. Zaczęła ogarniać mnie senność. Nie chciałam zasypiać. Stałabym się tylko ciężarem. Już i tak było mi wystarczająco wstyd za to, jak się zac...