19.

71 9 41
                                    

Czułam się już lepiej, mimo, że nie minął nawet cały dzień. Leki od pani Viel i co chwilę donoszone przez Hannah herbaty, pomogły mi się zregenerować i uniknąć czegoś gorszego niż zwykłe przeziębienie. Nie mogłam jednak wysiedzieć, więc nie mówiąc nic nikomu ruszyłam w stronę lasu. Potrzebowałam towarzystwa kogoś, kto w żaden sposób nie będzie mnie oceniał i komu mogę powiedzieć dosłownie wszystko.

Musiałam iść pod moje drzewo.

Jakkolwiek dziwnie może to wyglądać, to miejsce było moim azylem, do którego chętnie wracałam każdego dnia, kiedy tylko pogoda na to pozwalała. A dziś było wyjątkowo pięknie. Słońce przygrzewało mocno,na niebie nie było ani jednej chmury od rana, a ptaki świergoliły wesoło, od czasu do czasu taplając się w niewielkiej fontannie przygotowanej specjalnie dla nich.

Sielanka.

Szkoda tylko, że w moim sercu panowała zima, a w głowie szalała wichura wraz z burzą śnieżną. Byłam skostniała, zamrożona. Jedyna osoba, która sprawiła, że cieszyłam się, że trafiłam do tego przeklętego miejsca, zabawiła się moim kosztem, znikając nagle bez słowa. I choć po całodziennych rozmyślaniach mogłam przypuszczać, że to nie do końca była sprawa rodzinna, a coś związanego z tytanami, to jednak czułam potworny ból i żal na samo wspomnienie o Annie.

Czy myślałam nieracjonalnie? Być może. Ale to nie zmieniało tego jak się czułam.

Kiedy dotarłam w końcu do ukochanego buka, zaczęłam nawoływać upartego futrzaka.

- Lisku! Gdzie jesteś? - odpowiadała mi cisza i delikatny szum wiatru w koronie majestatycznego drzewa.

Jego ogrom budził we mnie podziw i zachwyt za każdym razem, kiedy odwiedzałam polanę. Dziś jednak nie miałam nawet siły zadzierać głowy do góry, by podziwiać wielkie konary i doszukiwać się wiewiórek czy różnych gatunków ptaków, mieszkających w koronie Wielkiego Buku.

Liska jednak nigdzie nie było.

Nie lubiłam tego, że muszę go wołać w taki sposób. Wolałabym, żeby miał imię, którym mogłabym się do niego zwracać. Jednak ani greckie "biały" czy "śnieg" nie odpowiadały mu, tak samo jak ich łacińskie odpowiedniki. I o ile "Album" mnie również nie siadał, o tyle "Nix" było pięknym pomysłem, ale oczywiście futrzak prychał i fuczał na mnie, nie dając mi nawet szans za jakieś argumentowanie.

Nie to nie.

Jednak to nie imię było dla mnie najważniejsze, a jego obecność. Lubiłam, kiedy siadał obok mnie i przeciągał się uroczo. Jak marszczył nosek, wychwytując mój zapach i jak nadstawiał te swoje różowiutkie, prześwitujące w słońcu uszy, słuchając mojego głosu.

A teraz go nie było. Tak samo jak Annie, zniknął bez słowa wyjaśnienia...

Usiadłam pod drzewem, nie zważając zupełnie na mokre podłoże, które będąc w ciągłym cieniu, nie zdążyło wyschnąć w słońcu dnia po wczorajszej burzy. Usadowiłam się w swoim ulubionym miejscu, gdzie znajdowało się zagłębienie między jednym, a drugim pniem.

Podciągnęłam kolana pod brodę i nie wytrzymując dłużej napięcia, dałam upust łzom, które trzymałam w sobie przez cały dzień, by nikt nie zadawał mi zbędnych pytań, na które nie potrafiłam lub nie miałam ochoty odpowiadać. Objęłam się ramionami, chcąc jakoś się pocieszyć, jednak nic nie mogło mi w tej chwili pomóc. Czułam się bezradnie.

Czego ja właściwie oczekiwałam? Że dziewczyna, która posiada moc tytana, która przybyła tu w konkretnym celu, by zniszczyć ludzkość ukrytą za murami, będzie chciała zbliżyć się do kogoś, kto - przynajmniej teoretycznie - pochodzi z tego zamkniętego w klatce murów świata? A nawet jeśli by tego chciała, to mogłam się przecież spodziewać, że nie będzie to dla niej łatwą decyzją. Być może nawet nie do końca zależną od niej.

Znając przyszłośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz