47

34 4 35
                                    

Cofam wszystko co powiedziałam!

Odkąd tylko weszłyśmy do miasta, Annie zachowywała się jak wariatka. Biegała od jednej witryny do drugiej, zachwycając się wszystkim jak pięcioletnia dziewczynka. Nawet nie musiałam się starać, by w tym czasie udawać jej charakter, bo to się robiło naprawdę irytujące. Wchodząc do sklepu z ubraniami wybierała najbardziej frymuśne ciuszki i próbowała zmusić mnie do ich przymierzania. Choć nie powiem, niektóre z nich były ładne, a musiałam udawać, że wcale takie nie są.

Buzia dosłownie się jej nie zamykała. Gadała bez przerwy, aż w końcu zaproponowałam, że pójdziemy coś zjeść licząc, że choć na moment przestanie szczebiotać. Jakież to było naiwne z mojej strony. Usiadłyśmy w ogródku jednej z karczm, gdyż w środku wszystkie stoliki zajęte były przez stacjonarnych, którzy prawdopodobnie mieli przerwę w pracy i przyszli na obiad.

Annie przez piętnaście minut wybierała co chce zjeść, ciesząc się na myśl o każdym daniu, aż w końcu zdecydowała się na bułki robione na parze z masłem i cynamonem, czyli jedno z moich ulubionych dań na słodko. Dobrze wiedząc, że Annie nie przepada za tego typu jedzeniem, zamówiłam zupę gulaszową, za którą później zapłaciłam majątek. Nie żałowałam jednak.

Widziałam ten sztuczny uśmiech blondynki gdy kelnerka podała nasze zamówienie i jak bardzo niezadowolona jest, że będzie musiała zjeść coś, czego tak naprawdę nie lubi. Bez słowa więc zamieniłam nasze talerze, wzdychając i przewracając oczami w charakterystyczny dla Annie sposób. A ta tylko wyszczerzyła zęby i zaczęła gadać o wyższości posiłków z dużą ilością warzyw nad mącznymi produktami. Miałam ochotę ją ukatrupić.

- To po cholerę zamawiałaś te buły, skoro po pierwsze ich nie lubisz, a po drugie uważasz, że warzywa są lepsze? - zapytałam, próbując trzymać nerwy na wodzy.

- No bo są! Mają dużo witamin i są po prostu zdrowe - odparła radośnie, pomijając najważniejszą kwestię.

- Nie o to pytam - syknęłam przez zęby i zabrałam się za jedzenie, prosząc Annie by też zajęła się zawartością talerza.

Gdy w końcu zamilkła i zaczęła jeść, mogłam zobaczyć na jej twarzy zmęczony uśmiech. Nie byłam pewna co to oznacza, w końcu nie potrafiłam czytać w myślach. Mogła mieć po prostu dość udawania wiecznego szczęścia, lub cieszyć się, że może zjeść coś z odrobiną mięsa. Ale kto ją tam wiedział.

Cisza nie trwała jednak długo, gdy w lokalu obok rozbrzmiała muzyka i do restauracji zaczęli wchodzić elegancko ubrani ludzie z parą młodą na czele.

- Ej chodź, wkręcimy się na wesele - zaproponowała nagle Annie, na co o mało nie zakrztusiłam się mlekiem. - Ciuchy mamy, wystarczy się przebrać.

- Powaliło cię? - zapytałam wycierając usta serwetką. - To jest czyjś prawdopodobnie najważniejszy dzień w życiu, a ty chcesz tam iść i robić dym?

- Nie będziemy się rzucać w oczy. Zjemy trochę za darmo i spadamy. No weź, co ci szkodzi?

Udawanie mnie chyba za bardzo się jej podobało, bo z każdą następną propozycją czy decyzją, robiła to z większą lekkością i mniejszymi oporami. Moja Annie nie lubiła takich imprez i nigdy w życiu nie zgodziłaby się tam pójść, gdybym jej to zaproponowała. Więc w sumie dlaczego by tego nie wykorzystać?

- Nie ma takiej opcji, nie będę robić z siebie głupka przed ludźmi - powiedziałam ostentacyjnie, chcąc się trochę podroczyć i zobaczyć jak daleko blondynka się posunie.

Obie robiłyśmy to wbrew sobie. Ona nie chciała tam iść, a ja nie chciałam odmawiać, bo w sumie sama miałam ochotę na małą potupajkę. Więc ta rozmowa to było takie siłowanie się, ale w drugą stronę, kto ma większe jaja, żeby dopiąć swego, nawet na przekór sobie. Jednak mrugające oczęta Annie wygrały wszystko i zgodziłam się, ku jej wielkiemu zdziwieniu.

Znając przyszłośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz