33

50 5 60
                                    

Przygotowania do przyjęcia urodzinowego Armina szły niezwykle sprawnie, biorąc pod uwagę nawał obowiązków, jakie mieliśmy w tym czasie. Tuż przed treningami łączonymi instruktorzy cisnęli nas jeszcze bardziej, jak gdyby prowadzili jakąś rywalizację między sobą, który rocznik wypadnie lepiej, czyi kadeci są sprawniejsi. Łączenie najmłodszych z najstarszymi było corocznym rytuałem i szczerze miałam wrażenie, że to nie my mieliśmy się w nich sprawdzić.

Annie mówiła, że z jednej strony się cieszy, że ominie ją ten cały cyrk i "pokaz walczących małp", a z drugiej żałowała, że sama nie weźmie udziału w obserwowaniu. Zależało jej, żeby zobaczyć moją walkę z Kylem, choć nie byłam pewna, czy w ogóle do niej dojdzie. Moja dłoń, choć nie bolała już tak bardzo, nadal nie była w pełni sprawna. O ile podczas naszych indywidualnych ćwiczeń Annie mnie oszczędzała, o tyle bezczelny rudzielec z pewnością chętnie wykorzystałby moją niepełną sprawność, o czym blondynka doskonale wiedziała.

- Nie rozumiem po co w ogóle się w to wtrącasz. Nie będzie cię tu nawet.

Stałam oparta o słupek piętrowego łóżka z założonymi na piersiach rękami i obserwowałam, jak dziewczyna kursuje od szafy do stolika, na którym stała jej torba. Próba rozmowy spokojnym tonem nie przynosiła specjalnego efektu, jednak nie zamierzałam się unosić. Annie troszczyła się o mnie i byłam tego świadoma, jednak uważałam, że załatwianie zwolnienia z walk za moimi plecami było po prostu nie w porządku.

- No właśnie, nie będzie mnie. I kto cię wtedy ochroni? - Prychnęła, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.

Była bardzo pewna swego. Czułam, że traktuje mnie w tej kwestii jak dziecko, które nic nie potrafi i trzeba je chronić przed każdym niebezpieczeństwem. Irytowało mnie to, jednak starałam się tego nie okazywać.

Spojrzałam w stronę okna. Szare chmury wisiały nisko i zasnuły całe niebo, sprawiając wrażenie, że jest dużo później, niż było w rzeczywistości. Mimo nieprzyjemnej aury, starałam się zachować spokój. Westchnęłam, by wyciszyć trochę nerwy.

- Nawet jakbyś była, a przyszłaby moja kolej, to byś nic nie mogła wskurać. To mają być sparingi, a nie walka na śmierć i życie. Tu są instruktorzy, którzy dbają o nasze bezpieczeństwo. Poza tym... - urwałam na chwilę i przygryzłam dolną wargę. - Myślałam, że wierzysz we mnie i mi ufasz. - Wbiłam wzrok w podłogę.

Na naszych treningach Annie chwaliła mnie i ja sama zauważałam postępy jakie robię. Byłam przekonana, że ona też to widzi i uważa, że jestem gotowa. Jednak jej czyny wszystkiemu zaprzeczały. Źle się z tym czułam. Zupełnie jakby mnie oszukiwała...

- To nie tak, że nie ufam twoim umiejętnościom. Bardziej nie ufam im, że dopilnują, żeby nic ci się nie stało. - Powiedziała zupełnie neutralnym tonem.

Jej słowa wykluczały się wzajemnie. Skoro mi ufała, to dlaczego chciałaby, żeby ktoś mnie pilnował? Tak jakby ta rozmowa od początku nie miała najmniejszego sensu, bo ona wiedziała swoje i nie dawała się przekonać. Przestała się liczyć z moim zdaniem i to bolało mnie najbardziej. Nie dawała mi nawet szansy spróbować.

- A co ja jestem? Dziecko, które oddajesz niani pod opiekę? - Uniosłam się, nie mogąc znieść jej protekcjonalnego zachowania. - No błagam cię. Przestań lepiej, bo się jeszcze pokłócimy.

Ta sytuacja zaczynała mnie coraz bardziej irytować, a moje pokłady cierpliwości nie były niewyczerpalne. Każdy miał jakąś granicę i Annie niebezpiecznie zaczynała się do niej zbliżać. Chciałam ją rozumieć, wierzyć, że to jest wyraz jej troski. Ale kolejny raz nakładała na mnie szklany klosz, w którym chciała mnie ukryć przed całym złem tego świata.

Znając przyszłośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz