43

36 4 34
                                    

Smażenie tych małych, płaskich demonów okazało się być trudniejsze niż przypuszczałam. Ciasto rozlało się po patelni, ale nie w środku, a po krawędzi, kiedy chciałam to zetrzeć, popatrzyłam się w palce, a zapomniawszy, że przecież mogę to szybko zregenerować, wsadziłam rękę pod zimną wodę. Czekając aż ból zelży spaliłam naleśnika praktycznie na węgiel i nadawał się już tylko do wyrzucenia. Próba zdrapania go z patelni nie przyniosła zamierzonego efektu, więc wrzuciłam ją do zlewu i ponownie odkręciłam kran, uwalniając kłęby pary, gdy woda zetknęła się z gorącym naczyniem.

Strzeliłam sobie mentalnie w pysk.

Po cholerę te nerwy? To tylko pieprzone naleśniki. James pokazał mi jak mam robić, więc nie powinno mi to sprawiać tyle problemu. Wzięłam głęboki oddech, by się uspokoić. Zregenerowałam poparzoną dłoń i wzięłam się za umycie patelni i szpatułki, która również ucierpiała w tym kuriozalnym przedstawieniu. Jak dobrze, że nikt tego nie widział.

Na spokojnie zaczęłam jeszcze raz. Nalałam odrobinę oleju i postawiłam patelnie na piec. Tak samo jak brunet sprawdziłam jego temperaturę kropelką ciasta, a kiedy ta zaczęła skwierczeć, wylałam zawartość chochli i ostrożnie rozprowadziłam gestą ciecz po dnie. Kiedy przyszła pora odwróciłam naleśnik, a potem go zdjęłam. Zanim James wrócił z dżemem zdążyłam powtórzyć to jeszcze kilka razy. Nie były idealne, trochę nieregularne, a niektóre zbyt mocno przypieczone, ale do takiej katastrofy, jak z tym pierwszym już więcej nie doszło.

- Wybacz, że tak długo - odezwał się wchodzący do kuchni mężczyzna - ale szukałem porzeczkowego.

- Ulubiony Zefi? - zapytałam, nie odwracając się do niego.

Chciałam mieć kontrolę nad plackami i nie przypalić kolejnego. Charakterystyczne kliknięcie oznajmiło odkręcenie wieczka.

- Dla ciebie też coś mam - podetkał mi pod nos słoik z żółtą zawartością.

Znajomy zapach dostał się do nozdrzy i przyjemnie podrażnił receptory, przywołując wspomnienie pieczonego przez mamę Miny ciasta, gdy pomieszkiwałam u niej.

- Dyniowy?

- Z nutą pomarańczy - dodał subtelnym tonem i niczym szef kuchni złożył kciuk i palec wskazujący razem, jakby chciał dodać szczyptę jakiejś przyprawy.

Uśmiechnęłam się pod nosem. Dżem dyniowy z pomarańczami to najlepsze, co do tej pory jadłam. Nawet smak mięsa nie mógł się z nim równać.

- Nasza Księżniczka chyba zasnęła, albo bardzo się obraziła, skoro takie zapachy nie ściągnęły jej jeszcze na dół. Znajdziesz po nią?

- Zabiorę ze sobą gałązkę oliwną - podałam mu szpatułkę po tym, jak wylałam kolejną porcję ciasta.

- Naleśniora?

- Yhym. Z dżemorem.

Mężczyzna zaśmiał się i stwierdził, że szybko się uczę i jeszcze coś ze mnie będzie. Zupełnie zignorował fakt, że na blacie leżały resztki rozwalonego placka, a wokół zlewu było całkiem mocno nachlapane wodą. Miałam zamiar to oczywiście posprzątać, ale smażenie wydało mi się ważniejsze niż doprowadzanie kuchni do porządku.

Posmarowałam dwa naleśniki ulubionym dżemem Zefi, zawinęłam je w rulon i cicho wyszłam na piętro. Zapukałam do drzwi jej sypialni, nie wiedząc, czego mogłabym się tam spodziewać. Odpowiedziała mi cisza, więc ostrożnie nacisnęłam na klamkę i weszłam do środka, zastając na łóżku wielką puchatą kulę.

Zefi ukryła się pod kołdrą i znając ją, pewnie po prostu zasnęła. Odstawiłam talerz na szafeczkę nocną i przysiadłam na krawędzi materaca, szturchając lekko pierzynę. Odpowiedziało mi ciche mruknięcie. Ostrożnie więc odsłoniłam skrawek okrycia, by dotarł do niej aromatyczny zapach przygotowanego śniadania. Podsunęłam bliżej talerz uważając, żeby przypadkiem go nie zrzuciła. Przeciągłe westchnienie i dźwięk wciąganego do płuc powietrza wydostało się spod kołdry, a zaraz za nimi wysunęły się drobne palce brunetki, które sięgnęły do krawędzi talerza wciągając go do siebie, jak potwór swoją ofiarę do pieczary.

Znając przyszłośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz