Listopadowe słońce coraz szybciej zdawało się schylać ku horyzontowi, zbliżając niebezpiecznie do krawędzi muru Rose. Krótkie dni, choć słoneczne, po południu stawały się coraz chłodniejsze i nieprzyjemne. Północny wiatr poruszył gałęziami pobliskich drzew, zrywając z nich pozbawione zielonego pigmentu liście.
- Tchórzysz, Viel? - Usłyszałyśmy prześmiewczy głos Bolta i wtórujący mu rechot rudzielca.
Kobieta zacisnęła zęby i zapisała coś na swojej liście. Oddech przyspieszył mi nieznacznie i nerwowo przełknęłam ślinę, oczekując ogłoszenia decyzji.
- Przepraszam cię młoda. - Rzuciła odwracając wzrok i podniesionym głosem wyczytała nazwisko.
Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Po ciele przebiegły mi ciarki, włos zjeżył się na karku, a serce prawie się zatrzymało. A przecież mogłam się spodziewać takiej decyzji. Od początku wiedziałam, że właśnie tak będzie, że tak to się skończy, a jednak zaskoczenie było na tyle silne, że ręce zaczęły mi drżeć, gdy usłyszałam wyczytane nazwisko.
Moje nazwisko.
- Zefirina Ioanidis.
Teraz już nie było odwrotu.
Wzięłam głęboki wdech i wypuściłam powietrze nosem. Skinęłam głową instruktorce i niczym gladiator, dumnie wystąpiłam na środek placu. Usłyszałam jak wśród kadetów ze sto czwórki rozeszła się fala szeptów, potępiających decyzję Viel. Kątem oka mogłam dostrzec ich zdenerwowane twarze. Naprawdę mieli mnie za przegrywa...
- W końcu się spotykamy. - Odezwał się Kyle, obleśnie szczerząc zęby.
Nigdy nie gardziłam ludźmi. Zawsze starałam się zobaczyć w innych dobro, jakąś iskierkę nadziei, mogącą wzniecić płomień życzliwości. Jednak w tym chłopaku przestałam dostrzegać cokolwiek, co można było nazwać łagodnością czy serdecznością. On był po prostu okropny. W każdym calu.
Nie odpowiedziałam mu.
- Zaczynajcie! - Ponaglił nas Bolt.
Nie mogłam uwierzyć, że mężczyzna, który jeszcze kilka miesięcy temu potrafił życzliwie odezwać się niejako w obronie godności kadetki, dziś okazał się być równie zepsuty, co jego podwładny. Musieli mieć jakiś układ. Musiało ich coś łączyć. Jednak to nie to było w tej chwili najważniejsze.
- Dam ci fory mała. Możesz zaatakować pierwsza. - Uśmiechnął się szyderczo.
Próbował mnie zwieść, lecz nie miałam zamiaru wykorzystywać danej mi "szansy". Chłopak rozłożył ręce na boki, pokazując, że ma czyste intencje i zrobił krok w bok, zaczynając mnie okrążać, niczym łowca swoją ofiarę. Myślał pewnie, że jestem na tyle głupia by zaatakować.
- Nie wiesz, że to mężczyzna powinien wykonać pierwszy krok w stronę kobiety? Mógłbyś się chociaż trochę postarać, żeby mnie zdobyć. - Zadrwiłam z niego i zamrugałam zalotnie.
Dobrze pamiętałam, jak wkurzył się, gdy Bolt upomniał go w podobny sposób. A wkurzony przeciwnik mniej panuje nad sobą i działa chaotycznie. To właśnie chciałam osiągnąć. Żeby zaczął się motać.
Zaczynało działać. Chłopak syknął przez zęby i zacisnął je mocniej. Widziałam jak spina wszystkie mięśnie i składa palce w pięści. Z każdym krokiem zataczaliśmy coraz mniejsze koło. Przybrałam więc pozycję obronną, jaką pokazała mi Annie. Zapamiętaj, nie odsłaniaj się, kiedy możesz, unikaj ciosu i wykorzystuj impet przeciwnika. Blokuj zawsze dwoma rękami.
- Na litość boską, Morgen! Przestań się bawić z nią w kotka i myszkę i zrób to, po co tu przyszedłeś! - Wrzasnął zirytowany instruktor.
Dotychczasowe walki były czystymi sparingami. Dwójka kadetów wchodziła na plac, zaczynali walkę, kończyli i po wszystkim. W naszym przypadku to były osobiste porachunki. Dlaczego w ogóle do tego doszło? Pewnie dlatego, że mam zbyt duże poczucie sprawiedliwości...
CZYTASZ
Znając przyszłość
Fanfiction"Jej głos był tak... przyjemny dla ucha, taki kojący. Poczułam jak jej dłoń zaczyna gładzić moje mokre włosy. Zaczęła ogarniać mnie senność. Nie chciałam zasypiać. Stałabym się tylko ciężarem. Już i tak było mi wystarczająco wstyd za to, jak się zac...