29

50 5 73
                                    

Ten rozdział został skonstruowany nieco inaczej niż poprzednie, dzięki pomocy i dobrym radom od ninkakawainka

Mam nadzieję, że będzie się lepiej go czytało. Jestem totalną amatorką, więc jeśli macie jakieś rady lub sugestie, co można zrobić inaczej, lepiej, nie krępujcie się i dawajcie znać 😃

A teraz miłego czytania ❤️

Wracałyśmy leśną ścieżką spokojnym krokiem, bo nie chciałam za bardzo męczyć Annie jak na pierwszy raz. Cały czas trzymałam ją za rękę, dzięki czemu była wciąż blisko mnie. Uwielbiałam te małe czułości, małe gesty, takie subtelne i zwyczajne. Nie potrzebowałam niczego wielkiego, chciałam móc się nacieszyć tym, że mogę po prostu spleść nasze palce razem.

- Powiesz mi w końcu kim jest Alba? - Annie przerwała ciszę, wyraźnie się niecierpliwiąc, a ja do końca nie chciałam jej wszystkiego zdradzić.

Chciałam ją zaskoczyć, by mogła poczuć to co ja, kiedy pierwszy raz dotarłam na polanę. Była wrażliwa na naturę, choć tego nie pokazywała innym.

- To prawdziwa diwa, uwierz. Najbardziej kapryśne stworzenie jakie znam, a jednocześnie jest tak urocza, że chce się ją tylko przytulać.

Rozpromieniłam się na wspomnienie o białej lisicy. Nie przypominałam sobie, żebym kiedykolwiek miała zwierzaka, choć Alba nie była zwyczajna. Była jak przyjaciółka, której potrzebowałam w tym dziwnym świecie. Była kimś, komu mogłam powierzyć swoje troski.

- Dlaczego jest dla ciebie taka ważna, skoro to taka księżniczka?

Annie brzmiała jakby była nieco obrażona i choć rozumiałam, skąd się to bierze, bawiło mnie patrzenie jak ją to uwiera. Chyba miałam w sobie coś z małego sadysty.

- O tak, "księżniczka" to dobre określenie. - Zaśmiałam się i rozejrzałam po okolicy.

Dawno już nie szłam na polanę z tego kierunku, więc musiałam się przyjrzeć otoczeniu. Swoją drogą aura była niezwykle urokliwa. Jesienne liście klonów mieniły się wszystkimi odcieniami czerwieni, żółcieni i pomarańczu, gdzieniegdzie pojawiały się brązy dębow i pojedyńczych kasztanowców. Aż miało się ochotę pozbierać je w bukiet i zabrać do pokoju, by swoimi kolorami i przynosiły radość i ciepło.

- W sumie to pomogła mi kilka razy w trudnych chwilach. - Dodałam, zaciągając się zapachem igliwia i spróchniałego drewna.

Uwielbiałam las i jego charakterystyczny klimat. Ten chłód, jaki dawał latem i poczucie grozy zimą, półcienie rzucane na zarośla i przebijające się spomiędzy liści słupy światła, w których niemrawo tańczyły drobinki kurzu. Wszystko to nadawało temu miejscu magicznej atmosfery, w której zwyczajnie chciałam trwać.

- Jak w nerwach zwiewałaś do lasu? - Zironizowała.

Czułam na sobie jej lekko kpiący wzrok i wyraz twarzy mówiący, że jestem tchorzem. Na wspomnienie o tych dziwnych zachowaniach, jakie miały miejsca zrobiło mi się głupio. Sama siebie nie rozumiałam, dlaczego uciekałam od problemów, zamiast stawić im czoła.

- Dokładnie. - Powiedziałam zupełnie szczerze. - I zawsze spotykamy się w tym samym miejscu.

Dojrzałam wreszcie sporej wielkości kamień, leżący pod jednym z drzew i już wiedziałam dokąd mam iść. Skręciłyśmy w zarośla, omijając pozostawiony przez dziki i sarny nawóz i dotarłyśmy do mojej ukochanej polany z roślinnym królem puszczy. Trójpienny buk powitał nas idealnie brązową kopułą pełną liści.

- Łooo... - Usłyszałam za plecami cichy głos blondynki.

Uśmiechnęłam się do siebie, bo ani trochę nie byłam zaskoczona jej reakcją. Dobrze pamiętałam, jakie wrażenie wywarło na mnie ogromne drzewo na środku pustej polany. To uczucie małości w obliczu potęgi natury było dla mnie czymś zapierającym dech w piersiach. Nie inaczej było z Annie.

Znając przyszłośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz