57

24 3 35
                                    

Na długo przed świtem zerwałam się z łóżka, kolejny raz zbudzona przez ten sam koszmar. Śmierć Marco prześladowała mnie co noc. Nie mogłam zapomnieć tych przerażonych oczu pełnych łez, tych krzyków rozpaczy błagających o litość. Zabiłam go. A teraz miałam zrobić coś o wiele gorszego. Moim zadaniem było pochwycenie Erena i oddanie go w ręce Reinera, w zamian za informacje o Zefi.

Jeśli miało mi się udać, musiałam wyzbyć się wszelkich emocji, które były moją słabością. Musiałam zagłuszyć sumienie, które podpowiadało mi, że to jest złe. Nie miałam wyboru.

Zarzuciłam na siebie codzienne ubranie, by nie rzucać się w oczy pomiędzy ludźmi i zgarnęłam z szafy przygotowaną wcześniej torbę z jakąś kanapką i butelką wody. Musiałam jak najszybciej dostać się w ustalone miejsce, jakieś trzydzieści kilometrów na południe od Karanese, gdzie miał być zostawiony dla mnie mundur zwiadowców i sprzęt do trójwymiarowego manewru.

Pod wiatą jednej z karczm czekał już oporządzony koń, przygotowany przez znajomego Reinera. Bardzo prawdopodobne, że był nim sam Albert Royberg, który kilka lat temu rozwalił mi buty swoją gębą, kiedy skopałam go do nieprzytomności po wykonaniu zadania. Jeśli tak było, to z pewnością nie wiedział, dla kogo zostawia wierzchowca.

Zwierzę było dość nieufne, jednak posłuszne. Łatwo dało się opanować i szybko zabrało mnie do miejsca docelowego. Zdążyłam jeszcze przed wschodem słońca.

Ustalone miejsce znajdowało się z dala od zabudowań, gdzie mur nie był strzeżony przez stacjonarnych, dlatego łatwo przedostałam się na drugą stronę i przemieniłam bez większych obaw, że zostanę nakryta.

Wyprawa ruszała z Karanes, a według powierzonych mi przez Reinera informacji Eren miał się znajdować na tyłach prawej flanki. Dlatego nie było sensu ścigać całego korpusu, wystarczyło uderzyć tam, gdzie istniało największe prawdopodobieństwo odnalezienia mojego celu. Zwiadowcy nie widzieli mojego tytana, więc z pewnością wezmą mnie za odmieńca, który nie reaguje na ludzi. Wystarczyło sprowadzić ze sobą hordę bezmyślnych tytanów, żeby się nimi zajęła.

Oddaliłam się na bezpieczną odległość od muru i wydałam z siebie głośny ryk, mający przywołać do mnie bestie. Było to bardzo niebezpieczne, bo one traktowały nas - ludzi tytanów - jak wrogów. Atakowały nas, gdy nie znalazły innego celu, jakim byli ludzie. Musiałam więc rozsądnie dysponować siłami, by nie stracić energii już na samym początku.

- Z długimi dystansami jest inaczej niż w sprincie, gdzie całą moc kumulujesz na krótkim odcinku. Tu trzeba wiedzieć, kiedy zwolnić, a kiedy przyspieszyć, żeby uzyskać jak najlepszy efekt. Nie możesz biec co sił już na starcie, bo twoja wydolność tego nie wytrzyma. Maratony są trudne, ale gdy masz dobrą technikę, nie powinny sprawić ci problemów.

Słowa Zefi z początku naszych treningów zapadły mi głęboko w pamięć. Nie sądziłam, że będę musiała wykorzystać tę wiedzę i umiejętności do takiego zadania. Nie mogłam jednak dłużej o tym myśleć, gdyż najszybsze osobniki, jakie przywołałam, zaczynały mnie doganiać, a ja powoli zbliżałam się do pierwszych żołnierzy, którzy tak naprawdę sami mnie na siebie naprowadzili. Gdy tylko zobaczyli jakiegoś tytana strzelali czerwonymi flarami, które były widoczne z daleka. W ten sposób unikali pojedynczych bestii, ale mnie nie uda się im umknąć. W przeciwieństwie do nich wiedziałam, że za chwilę zacznie się krwawa rzeź.

Nie mogłam patrzeć na nich jak na ludzi, jak na istoty, które pragną żyć. Zawahałabym się. Musieli stać się dla mnie czymś nieistotnym. Robactwem. Szkodnikami. Zawadą, która tylko przeszkadzała w osiągnięciu celu. Mojego celu - w odzyskaniu Zefi.

Tylko na niej mi zależało. Tylko dla niej byłam w stanie przelać morze krwi i zbrukać sobie nią ręce. Wiedziałam, że do zwiadowców dołączyli nasi przyjaciele, jednak byłam gotowa poświęcić ich życia, by odzyskać najważniejszą dla mnie osobę. Nic już się nie liczyło, tylko ona.

Znając przyszłośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz