36

42 4 33
                                    

Ciemność. Chyba najstraszniejsze we wszechświecie, co może istnieć. Tylko czy ciemność w ogóle istniała? Czy nie była wyłącznie sztucznie wymyśloną nazwą, mającą określić brak światła? Zupełnie jak nicość, która oznaczała tyle co nic. Brak czegokolwiek. Nicość i ciemność dopełniały się wzajemnie, jednak nie były tożsame. Ciemność była o wiele gorsza.

Nie zwiastowała niczego dobrego. Wszystko mogło się w niej znaleźć. Stojące samotnie krzesło, o które walniesz się małym palcem u nogi. Zagubiony klocek, na który nieopatrznie nadepniesz. Napastnik, który zaatakuje znienacka. Ale równie dobrze mogła kryć się za nią nicość. Pustka.

Bałam się. Dopóki było ciemno i niczego nie widziałam. To było przerażające. Świadomość istnienia i brak wiedzy. Dezorientacja. I to wszechogarniające mnie zimno.

Rozejrzałam się, lecz niczego nie dostrzegłam. Ani grama światła, ani jednego promyka nadziei. Jednak uczucie jakie mi towarzyszyło, było dziwnie znajome. Ja już tu byłam. Tamtego dnia, gdy pękło mocowanie. Gdy spadłam z wysokości kilku metrów.

A więc... Czy to droga powrotna?

Niewielki przebłysk przełamał mrok. Pojawiła się biała łuna, po czym w pustej przestrzeni rozbrzmiał czyjś głos.

- Zefi? - Usłyszałam swoje imię. Dochodziło ze światła.

Nie, proszę...

- Chyba się budzi.

- Idź po pielęgniarkę.

Ja nie chcę wracać. Proszę...

- Zefi, to ja. Już wszystko dobrze. - Uparty głos przywoływał mnie do siebie.

Coś pchęło mnie w jego stronę i wyrwało z ciemności. Niepewność i strach przed tym, co zobaczę po tamtej stronie były większe, niż obawa przed mrokiem. Chyba jednak już wolę tę ciemność.

Przeraźliwie jasne światło raziło moje nieprzyzwyczajone oczy, a źrenice zwęziły się boleśnie. Rozejrzałam się nieśmiało wokół. Sterylnie białe ściany były niczym przedsionek piekła, do którego prawdopodobnie trafiłam. Po mojej lewej wisiała nieduża umywalka i kran, nad którym zamontowano lustro. Dalej stał parawan, oddzielający mnie od innych łóżek, a prawie nad głową wisiała kroplówka, zaczepiona na prowizorycznym stojaku. Byłam w szpitalu, to pewne.

- Zefi. - Ten sam delikatny, dziewczęcy głos nadal uparcie mnie nawoływał.

Odwróciłam głowę w stronę, z którego dochodził i zobaczyłam ją. Siedziała na krześle i delikatnie ściskała moją dłoń, patrząc na mnie ze łzami w oczach. Dlaczego to ty płaczesz? Na jej widok słone krople spłynęły mi po policzku. Jestem w domu.

*

- Co ty w ogóle do mnie mówisz? - powiedziałam i oszołomiona prychnęłam na Berta, który właśnie przekazał mi co się wydarzyło pod moją nieobecność.

Moje ręce nagle strarciły całą siłę i upuściłam trzymaną na ramieniu torbę, która wpadła prosto w kałużę błota. Pierwszy szok i niedowierzanie uderzyły we mnie jak kula armatnia. Praktycznie zmiotło mnie z powierzchni. Nogi się pode mną ugięły i zapomniałam jak się oddycha. Jak w ogóle do tego doszło?

Miałam złe przeczucie, jeszcze zanim wyjechałam na to przeklęte wesele. Cholernie się bałam o Zefi. Wiedziałam, że ta walka to nie jest dobry pomysł mimo, że dziewczyna naprawdę dobrze sobie radziła. Coś mi nie pasowało, coś było z tym chłopakiem nie tak. Ale przecież musiała się uprzeć, musiała zrobić po swojemu! A teraz miała za to zapłacić? Szlag by to!

Znając przyszłośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz