63

30 2 18
                                    

Nawet nie wiem, kiedy wczoraj zasnęłam, zmęczona długim dniem i przytłaczającymi emocjami, które nie chciały nawet na moment uciszyć gonitwy myśli w mojej głowie. Rozpalały na nowo wszystkie wspomnienia, raniąc swoją obecnością i brakiem możliwości wyzbycia się tego potwornego bólu, który im towarzyszył.

Bladym świtem zbudziły mnie wpadające do pokoju promienie wiosennego słońca i wesoły świergot ptaków. Dla natury nie zmieniło się nic, a dzień rozpoczynał się jak każdy inny. Wstawało słońce, ożywiały się dzienne zwierzęta, a nocne zapadały w sen. Wszystko toczyło się dokładnie tak, jak zostało zaplanowane. Bez możliwości oderwania jakiegoś kawałka, zmienienia biegu historii i naturalnego porządku. Wiosna, lato, jesień, zima. Kwiaty, plony, liście i śnieg. Wszystko toczyło się jednym kołem, które napędzało życie, a każde stworzenie troszczyło się wyłącznie o przetrwanie.

Dlaczego więc ja nie?

Wyszłam z pokoju i idąc zapamiętaną w nocy trasą udało mi się dotrzeć do wyjścia zamku, gdzie spotkałam się z wrogimi spojrzeniami strażników. Byłam tu obca i nikt mnie nie znał, a do tego nie nosiłam na piersi skrzydeł wolności, a głowę jednorożca. Kurtka Annie idealnie na mnie pasowała, a dzięki niej chłodny poranek nie był tak dokuczliwy. Jednak zwracała uwagę zwiadowców, którzy krzywo na mnie patrzyli i szeptali między sobą.

Niespecjalnie mnie to obchodziło. Chciałam po prostu zaczerpnąć świeżego powietrza i ochłonąć po emocjonalnej nocy. Przysiadłam na schodku, który zajęłam też wczoraj i obserwowałam okolicę oraz uwijających się żołnierzy. Każdy miał pewnie jakiś cel tej bieganiny, jakieś zadanie do wykonania. I pomyśleć, że kiedyś chciałam być taka jak oni...

Chłodny wciąż wiatr tworzył zielone fale na wzrastającej trawie, rozciągającej się od ubitej drogi aż po krawędź lasu. Rozwiał też moje włosy, które za żadne skarby nie chciały utrzymać się w jednym miejscu. Przestałam więc próbować wkładać je za uszy i po prostu pozwoliłam im tańczyć na wietrze jak tylko chciały.

Podciągnęłam kolana bliżej klatki piersiowej, by nieco się ogrzać. Było chłodno, ale dość przyjemnie. Tak rześko, jak wtedy gdy jeszcze przed śniadaniem wychodziłyśmy z Annie biegać do lasu. Wczesną wiosną pomiędzy drzewami wciąż zalegał śnieg, od którego jeszcze bardziej bił chłód. Jednak ruch i ćwiczenia nie pozwalały nam zmarznąć. Przy niej nigdy nie było mi zimno. Nie czułam tego przeszywającego chłodu, jaki towarzyszył mi od dłuższego czasu.

- Gdzie ona jest?! - usłyszałam stłumiony przez odległość i mury głos, należący do kapitana.

Był wściekły. Pewnie spodziewał się zastać mnie zamkniętą w pokoju, a tam tylko zaścielone łóżko i leżąca na krześle torba. Ciekawa byłam ile czasu zajmie mu znalezienie mnie i jak bardzo będzie wtedy wkurzony. Nie zamierzałam mu ułatwiać zadania i gdyby nie przestraszony głos Armina, pewnie nie ruszyłabym tyłka ze schodów.

- N..nie wiem kapitanie! - zawołał blondyn.

Podniosłam się niechętnie i włożyłam nieco zmarznięte dłonie do kieszeni bluzy, w której odnalazłam niedużą gumkę w jasnym kolorze. Podmuch wiatru przypomniał mi do czego mogłabym chcieć jej użyć, więc od razu związałam włosy w niedbały kok i weszłam do zamku, by uspokoić kapitana Kurdupla.

- Ej, zostaw go. Nie uciekłam przecież - zawołałam, a wściekłe spojrzenie Levia zwróciło się w moją stronę.

Puścił przestraszonego chłopaka i z mordem w oczach ruszył w moim kierunku. Zaciśnięte zęby i zmarszczone brwi mówiły wprost, że z tym człowiekiem nie ma żartów, a cała jego postawa aż krzyczała, że mnie nienawidzi. Jakby mnie to w ogóle obchodziło.

Znając przyszłośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz