53

655 42 3
                                    

Nie mam pojęcia czy tą formą szantażu coś wskóram, ale nie mam innego wyjścia. Muszę mieć więcej czasu by wymyśleć jak raz na zawsze się go pozbyć, lub po porostu uciec i mieć gdzieś to co będzie się tu działo pod moją nieobecność.

− Możemy spać w oddzielnych pokojach – proponuje mi. – Obiecuję, że nie będę cię niepokoił dopóki sama nie zechcesz się ze mną zobaczyć. Na każdym kroku będę ci schodził z drogi.

− Przecież dobrze wiesz, że tak nie będzie. Idź już, bo zaraz niepotrzebnie się pokłócimy, a tego przecież nie chcemy.

Na szczęście Brian milczy, bo gdyby teraz zaczął wtrącać swoje zdanie to na pewno wrócilibyśmy do punktu wyjścia.

− W czwartek rano chce cię widzieć w domu, jeśli nie to znowu po ciebie przyjadę i możesz być pewna, że wtedy już wrócisz do mnie. Nie będzie odwrotu − kiwam głową na tak. Nie będą to pełne trzy dni, ale to zawsze lepsze niż nic.

Od razu oczy zaczynają mu błyszczeć i nie ma już tego ostrego wyrazu twarzy.

Im dłużej go obserwuje tym bardziej staje się pewna, że on ma jakieś problemy ze swoją psychiką. Może to przez te morderstwo, którego dopuścił się będąc dzieckiem lub to w jaki sposób wychowywała go jego matka.

− Będę za tobą tęsknił – komunikuje, a następnie wychodzi. Zupełnie jakby przed chwilą nie miał ochoty zaatakować mój dom.

− No nie wierzę – ciszę panującą w pomieszczeniu przerywa mój brat. – Nie mam pojęcia jakim cudem to zrobiłaś, ale naprawdę udało ci się go omotać. Gratulacje.

− Nie masz pojęcia jak bardzo bym wolała żeby mnie nienawidził. Przez to, że nie uważałeś on ode mnie teraz oczekuje dzieciaka. A ja nie nadaje się do takich spraw. Byłam zadowolona ze swojego wcześniejszego życia.

Gdyby nie to, że teraz muszę wytężyć swój umysł żeby znaleźć jakieś rozwiązanie mojej popieprzonej sytuacji to na pewno bym się napiła. Chociaż jak ostatnim razem sobie pofolgowałam to narobiłam sobie tym jeszcze większych problemów, więc może nie warto.

***

Wchodzę do sali szpitalnej, w której leży Louis. Na szczęście jego stan poprawił się na tyle, że nie musi on już znajdować się na intensywnej terapii.

Zbliżam się do jego łóżka i zauważam, że śpi.

Dla mnie to nawet lepiej, bo szczerze to sama nie mam pojęcia jak się zachowa na mój widok. Ucieszy się? Czy może będzie na mnie zły, że właśnie z mojego powodu to wszystko go spotkało.

Drżącą ręką dotykam jego posiniaczonej dłoni. To na pewno od tych ciągłych wkuć do kroplówki. Jego twarz dalej nosi ślady pobicia tak samo jak klatka piersiowa.

− Tak bardzo za tobą tęskniłam – mówię drżącym cichym głosem.

Przysuwam sobie krzesło i siadam obok jego łóżka. Nie ruszę się stąd nawet na krok dopóki on się nie obudzi. Nie dam się stąd wyrzucić nawet jeśli skończy się już pora odwiedzin.

Po jakimś czasie Louis powoli zaczyna się budzić. Serce zaczyna mi tak szybko bić jak gdyby chciało mi wyskoczyć z piersi. A w gardle czuję takie napięcię, że nie wiem, czy dam radę wydusić z siebie chociaż jego słowo.

− Znowu mi się śnisz – szepcze. – Dobrze, że przynajmniej we śnie mogę cię widywać.

Na te słowa mam ochotę się rozpłakać. Ileż on musiał się nacierpieć.

− To nie sen. Jestem tu i nie zamierzam się stąd ruszać – ściska moją dłoń, a następnie łączy nasze palce.

− Błagam powiedź, że już ode mnie nie odejdziesz. Nie zniosę tego - po tych wypowiedzianych przez niego słowach nie potrafię już powstrzymać łez.

Liczę na waszą opinię

Kara za grzechy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz