Ocieram wierzchem dłoni mokry od zastygłych już łez. Nie wiem ile już zdążyło upłynąć czasu, godzina albo tylko kilkanaście minut. Drugą dłoń wykorzystuje do podparcia się ściany, czując jak wciąganie powietrza do płuc przychodzi mi z trudem. Pielęgniarki wychodzą by za moment z powrotem wrócić do tej samej sali, z której udało mi się niedawno wydostać. Ledwo czuła czucie w nogach, jak kazano mi odejść od niej. Jakby nie docierały do mnie ich słowa, miałam wrażenie jakby znajdowali się za ścianą, a nie nieopodal mnie.
- Wiesz, że kiedyś musiał nadejść ten czas. - Stara mi się to wytłumaczyć, ale jak głupia gram w zaparte, nerwowo kręcąc głową na jej słowa. Wykrzesuje z siebie prawie, że niewidoczny uśmiech, resztkami zachowanych sił przenosi dłoń na moją, przykrywając ją w części. Nie wyczuwając u niej żadnego pokładu ciepła. Usiłuje o tym nie myśleć, skupiając się całą siłą woli, na wpatrywaniu się w jej zastygłą z wszelkich emocji twarz. - Teraz przyszedł czas na nowe pokolenie. - Wiem o czym mówi, ale to i tak niczego nie zmienia.
Przygląda się pierwszym stróżką łez, wypływającym z mojego prawego oka. Za nią idą kolejne, ograniczając mi w większości pole widzenia. Zbytnio się tym nie przejmując, wygrzebuje z pamięci jedno pełne zdanie, nie zamierzając się tak łatwo poddać. - Jeszcze wszystko się uda. - Wiem, że oszukuje samą siebie. I, że nic się już wobec tego nie zmieni. Nie zmienia to tego, że choćbym się starała, to i tak nigdy się z tym nie pogodzę. Każdy dzień był walką o to, aby o tym w ogóle nie rozmyślać. Iść przez ten dzień, a następnie tydzień by żyć złudną nadzieją na nieoczekiwany, ale jak bardzo upragniony cud. Układam głowę w okolicach jej prawego biodra, ani myśląc by puścić jej rękę, jedną dłonią wciąż mając złączoną z jej.
Nie wiem ile trwam w takiej pozycji, ale budzi mnie z tego stanu zelżały uścisk kobiety. Mój wzrok wyostrza się na jej twarzy, dostrzegając jej bladą pozbawioną żadnego koloru skórę. Powieki ma przymknięte, a usta są całe wysuszone. Domyślając się co się wydarzyło, odskakuje na kilka kroków wstecz, ignorując przy tym pierwsze zawroty głowy spowodowane nagłym powstaniem. Przytykam z całych sił dłonią usta, mając utkwiony w jeden i ten sam punkt.
Jedna z pielęgniarek musiała wyczuć, że coś się dzieje, chwilę po tym zaglądając do sali i odkrywając mnie w tej samej pozie. Nie pamiętam już czy dobrowolnie pozwoliłam się jej wyprowadzić z pomieszczenia, a może walczyłam z nią nie dopuszczając do siebie myśli, że to już faktycznie jest koniec.
Moja droga rozpoczęła się spod jej sali, a idzie w niewiadomym celu jakbym straciła jakąkolwiek pamięć. Włóczę się tymi korytarzami, jakbym odkrywała je na nowo nie przypominając sobie, że byłam tutaj już niezliczoną ilość razy, w przeciągu kilku miesięcy. Dopiero zatrzymuje się przed jednymi z tych samo wyglądających drzwi jak każde inne, znajdujące się w tej części korytarza. Same nic mi nie mówią, dopiero jak przerzucam wzrok na numerek znajdujący się obok nich na złotawej plakietce, dochodzi do mnie gdzie się udałam.
Tępym spojrzeniem omiatam dalszą część korytarza, nie dostrzegając nigdzie Kepy ani nikogo z naszych bliskich. Wytężam słuch, ale za ścianą także nic nie słychać. Już po wszystkim? Znowu to samo uczucie odrętwienia, jakby samo dotknięcie klamki miało spowodować poważne oparzenia. Wyciągając w jej stronę moją drżącą dłoń, mija kilkanaście dobrych sekund, aż zdecyduje się na pociągnięcie jej na dół.
Dopiero od tego momentu, zaczynają do mnie docierać co nóż nowe głosy. Głosy które są podekscytowane, pełne radości. Chciałabym przyjąć chociaż jedno z ich dotychczasowych uczuć, zamiast czuć w samym środku pustkę, która chętnie wyssała by ze mnie wszystko co możliwe. Powolnym krokiem docieram do progu w którym mam wgląd na cały pokój. Widok wijącej się w ramionach Kepy małej Rosie, nie robi na mnie takiego wrażenia, jak jeszcze przed samym dotarciem do szpitala, rozmyślałam nie jeden raz jak cudowna będzie to chwila. Jego oczy utkwione w jej twarzy, uśmiech tak szeroki, że pokazuje prawie wszystkie zęby. Nic. Gdy ja jestem skupiona na obserwowaniu jak jego jedna dłoń, przesuwa się na jej maleńką główkę. On w końcu wyczuwa moją obecność w tym samym pomieszczeniu, w którym się obecnie znajduje. Jego pierwsza reakcja jest spóźniona, wliczając w to potęgujący się uśmiech i migoczące ze szczęścia oczy. Dopiero później przenosi wzrok na widoczne gołym okiem, czarne smugi powstałe w wyniku wypuszczania z siebie hektolitrów wody. Nie dbałam o to jak teraz wyglądam, nie dbałam praktycznie rzec o nic.
CZYTASZ
Siempre Brillaras [Kepa Arrizabalaga]
ActionOboje mieliśmy o sobie zapomnieć, lecz los zdecydował za nas. Ja poszłam swoją drogą, ty bezustannie do mnie wracałeś, chcąc powrócić do tego uczucia, przed którym chciałam Cię uchronić.