147. Jeremiasz

107 25 11
                                    

Wysiedliśmy na centralnym. Szum wielkiego miasta uderzył w moje uszy i był tak inny od spokojnego szumu morza. Całą drogę myślałem o tym, co się wydarzyło przez te dwa dni. O zdjęciach, których nigdy nie zobaczę, o Elizie, czy miło spędziłam czas ze mną? Także o tym, że moja uczennica miała dopiero dwadzieścia trzy lata, czyli wiekowo dzieliła nas ponad dekada.

Mimo to rozmowa z nią w hotelu uświadomiła mi, jak dojrzale podchodziła do życia, a przecież powinna być szaloną studentką, która podbija świat. Ja w jej wieku nie wiedziałem co to praca, ani brak pieniędzy. Szalałem na studiach, spotykałem się z ludźmi i naprawdę korzystałem z życia. Zwłaszcza kiedy dowiedziałem się, że stracę wzrok.

Nie mogłem przestać o tym myśleć o naszych rozmowach i przez to w pociągu sam byłem małomówny. Eliza też niewiele mówiła. Chyba miała podobnie.

Wysiedliśmy z Elizą z pociągu, tak samo jak do niego wsiedliśmy, a potem wyjechaliśmy na powierzchnię. Miałem wrażenie, że Eliza już spokojniej mnie prowadziła i czuła się lepiej niż wczoraj, kiedy stąd wyjeżdżaliśmy. Kiedy doszliśmy do postoju taksówek poinformowała mnie, ze mogę jechać do domu, jeśli jestem gotowy.

Tylko, że ja nie byłem. Chciałem jeszcze spędzić z nią trochę czasu.

- To co jutro chyba się nie spotkamy, skoro widzieliśmy się wczoraj i dzisiaj. - zapytała niepewnie Eliza.

- A to dlaczego? Poniedziałek jest jutro i jutro się widzimy, oczywiście jeśli chcesz. - powiedziałem ze stoskim spokojem, ale nie byłem zadowolony, że hciala zrezygnować ze spotkania jutro.

- To super. - powiedziała radośnie.

- To super. - powtórzyłem. Już dawno nie słyszałem, żeby ktoś tak mówił w mojej obecnosci.

- Jesteśmy już przed taksówką i możesz wsiadać. - poinformowała mnie.

Staliśmy tak jeszcze chwilę chyba nie wiedząc jak i co ze sobą robić. Chciałem ja poczuć chociaż na chwilę zanim się rozstaniemy, dlatego wysunąłem dłoń.

- No to do jutra. - powiedziałem.

Poczułem delikatny uścisk kobiecej, delikatnej dłoni.

- To do jura panie profesoze. - wypowiedziała przez zęby.

- Znowu dwója, jak tak dalej będzie to obelejesz semestr i będziesz go powtarzać.

- Ta groźba w ogóle mnie nie przeraża. - zaśmiała się Eliza.

- Tak, a dlaczego?

- Bo to znaczy, że znowu pojedziemy na lekcję do Gdyni.

Obje się roześmialiśmy i to było chyba najlepsze pożegnanie, jakie mogłem sobie wymarzyć. Chociaż nie. Było by jeszcze lepsze, gdybym coraz mógł pocałować ja w policzek, tak jak robiłem to z Joanna.

Sztuka zmysłówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz