121. Jeremiasz

140 27 27
                                    

Jej ton głosu mnie zaskoczył.

- Myślałem, że kobiety lubią niespodzianki. - próbowałem z nią rozmawiać, tak samo jak z Joanną. Tylko, że z Joanną było łatwiej. Znałem ją i wiedziałem co może mi odpowiedzieć, a Eliza...

- Być może, ale ja nie koniecznie. - fuknęła znowu. Nie poznawałem jej, chyba wstąpiła w nią jakaś odwaga albo... strach, czy ona się czegoś bała?

- Elizo, jeśli zrobiłem coś nie tak, to mi powiedz, na przyszłość tego nie zrobię, ale jeśli naprawdę nie chcesz jechać, to możemy... - nie dokończyłem, bo pociąg właśnie ruszył ze stacji.

- Chyba już nie możem wysiąść, jeśli to miałeś na myśli, a poza tym zamówiliśmy jedzenie. - powiedziała już spokojniej.

- Pociąg staje na stacji Warszawa Wschodnia i tam możemy wysiąść, a za śniadanie zapłacę, nie martw się. - mówił spokojnie

Była wyraźnie zdenerwowana i nie mogłem zrozumieć, dlaczego. Najgorsze było dla mnie to, że nie widziałem jej wyrazu twarzy, a ponieważ nie znałem jej dobrze, to naprawdę zaczynałem się martwić, że zrobiłem coś naprawdę nie tak.

Kelnerka przyniosła nam jedzenie.

- Frankfuterki i jajecznica, życzę samczego. - powiedziała i odeszła.

- Nie lubię niespodzianek, bo ostatni raz, Kiedy mój tata chciał nam zrobić niespodziankę to zmarł. - powiedziała cicho pod nosem Eliza.

To wyznanie mnie zaskoczyło. Nie wiedziałem, czy mam jeszcze o coś zapytać, czy ...

- Przykro mi, nie wiedziałem.

- Nie wiedziałeś, bo się nie znamy, więc to raczej normalne. Ja też niewiele o tobie wiem. No i martwię się, czy dam sobie radę oprowadzać nas po mieście, którego nie znam i zająć się ... - nie wiedziałam, czy powinnam to powiedzieć, ale czułam, że szczerość jest ważna. - zająć się pomocą tobie. - końcówkę tej wypowiedzi prawie wyszeptała.

Jej ton głosu wskazywał na to, że ten wyjazd wywołał w niej emocje, których nie chciała.

- Elizo dziękuję, ale powtórzę jeszcze raz, jestem dorosły, nie trzeba się mną zajmować, no i ja znam dobrze Gdynię. Nie wiem, czy się zorientowałaś, ale ja nie zawsze byłem ślepy.

- Mówi się niewidomy. - burknęła. - To nieładnie mówić tak o niepełnosprawności.

To była kuriozalna sytuacja. To ona poprawiła mnie jak mam o sobie mówić. Chciało mi się śmiać. To tylko dowodziło tego, że nie zwracała uwagi na to, że jej nie widzę. Niestety nie wytrzymałem i parsknąłem śmiechem.

- Z czego się śmiejesz? Ze mnie? - zapytała zakłopotana.

- Nie z siebie. To niewiarygodne, że to ty poprawiasz mnie, jak mam mówić o mojej ślepocie.

- Niepełnosprawności. - powiedziała.

Musiała być bardzo skupiona na tym, żeby mnie przypadkiem nie urazić. To było naprawdę miłe, ale i zabawne, ponieważ przez złość i skupienie na tym co mówi, nie słuchała co mówiłem ja.

- Znowu to zrobiłaś. - czułem, jak łzy napłynęły mi do oczu, ale z czystej i niewinnej radości, jaką ta kobieta we mnie wywoływała.

- Jesteś niemożliwy. - powiedziała poważnie na ile wystarczyło jej sił i też się roześmiała. To brzmiało tak szczerze i radośnie, jak przy pierwszym spotkaniu, tylko teraz jakoś lepiej, bo siedzieliśmy bardzo blisko siebie, a ja czułem jej śmiech całym sobą, bo dotykała mnie kolanami od stolikiem.

Sztuka zmysłówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz