196. Eliza i Jeremiasz

214 32 108
                                    

Eliza

Ostanie słowa Joanny, które usłyszałam sprawiły, że zrozumiałam kim tak naprawdę byłam w całym tym układzie. Podniosłam wzrok i w wejściu zobaczyłam Patryka.

- Chodź, wyprowadzimy Doro. Przejdziemy się kawałek.

Wstałam posłusznie i zarzuciłam szybko na siebie płaszcz. Przechodząc prze hol, nawet nie spojrzałam w stronę salonu. Nie chciałam wiedzieć ani wściekłej Joanny, ani Jeremiasza. To jak spokojnie odpowiadał Joannie wskazywało na to, że już jest zmęczony rozmową. Poznałam go już trochę i łatwo było mi to nim zobaczyć: smutek i zmęczenie. Patryk wziął klucze z miski, która stała na stole i włożył do kieszeni. Zamknął za nami i drzwi i wtedy się do mnie odezwał:

- Nie słuchaj jej. To złość przez nią przemawia i kłamstwa, które skrywała tyle lat, żeby Jeremiasz w jej mniemaniu nie cierpiał. Muszą sobie powiedzieć prawdę, albo to przetrwają, albo nie.

Milczałam, bo nie miałam nic mądrego do powiedzenia.

- Elizo...Nie myśl o Joannie źle, to bardzo skrzywdzona przez życie kobieta i niekoniecznie umie sobie poradzić z tą złością, która przez to czuje. To co usłyszałam cząstkowo do tej pory i tak kotłowało mi się głowie.

- Dlaczego Jeremiasz prosił, żebyśmy wyszli? Wczoraj kazał mi po ciebie zadzwonić, a dzisiaj to... - zapytałam, bo mnie to trapiło.

- Czasem pewne sprawy trzeba omówić we dwoje.

Kiedy to mówił wychodziliśmy z bloku. Rześkie powietrze uderzyło zimnem w moją twarz. Rzeczywiście, było mi to potrzebne, aby mój umysł nie skręcał w rejony ucieczki.

- Nie wiem, czy powinnam tam wracać. - zamyśliłam się na głos patrząc na psa, który obwąchiwał krzaki.

- Kiedy Joanna wyjdzie, będziesz mu potrzebna. On zawsze do tej pory ze wszystkim radził sobie sam włącznie z jej fochami. To dlatego kobiece fochy i obrażanie się na niego nie działają wiesz - zaśmiał się Patryk.

- Zauważyłam. - burknęłam. - Ma anielską cierpliwość do kobiet, do studentów, do wszystkich w sumie.

- Żeby rzeźbić trzeba mieć cierpliwość nie tylko do nauki tego zawodu, ale i do pracy nad rzeźbą. Jeremiasz zawsze to w sobie miał. To właśnie dlatego jest takim świetnym nauczycielem i przyjacielem. - podsumował Patryk, a ja nie mogłam się z tym nie zgodzić.

- Długo go znasz? - zapytałam.

- Wystarczająco, żeby wiedzieć, że mu bardzo na tobie zależy. Nie bez przyczyny Joanna nazwala cię jego „ukochaną". Chodź, wejdziemy gdzieś na kawę, bo nie dopiłem swojej, chcesz? - zaproponował. - Im jeszcze trochę zejdzie.

Zgodziłam się, sama nie piłam jeszcze kawy, a miałam na nią ogromną ochotę, no i byłam głodna. Wspomnienie słowo „ukochana" nie uspokoiło moich zszarganych nerwów.

- A pies?

- To pies przewodnik, wpuszczą go wszędzie, a już na pewno do kawiarni nieopodal, do której Jeremiasz chodzi w niedziele na śniadania z Joanną. - powiedział i wskazał na budynek, w którym znajdowała się kawiarnia.

Jeremiasz

Nie mogłem słuchać tego co mówi. Czułem się jak rzecz, albo jak maszyna do robienia gipsowych cudów, które moja przyjaciółka przed chwilą nazwała beznadziejnymi określając je jako bez życia.

Jej wyznanie było szczere i wypowiedziane najpierw z żalem, ale potem...Było mi przykro i chciało mi się płakać. Jednak kontynuowałem, ponieważ chciałem się dowiedzieć wszystkiego.

Sztuka zmysłówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz