Lina powoli szła korytarzem, czując, jak każdy krok wydaje się cięższy od poprzedniego. Jej ciało było wyczerpane, a serce pękało z bólu, którego nie potrafiła opisać. W końcu dotarła do salonu, kiedyś tętniącego życiem, teraz tak cichego, że zdawało się, jakby wciągał ją w pustkę.
Rozejrzała się po pomieszczeniu, spodziewając się znaleźć kogokolwiek, kto mógłby pomóc jej uporządkować myśli, ale nikogo nie było. Steve, Sam, Wanda – wszyscy zniknęli, nie zostawiając nawet śladu swojej obecności. Natalie przestała odbierać telefony. Natasha wyjechała, jakby ucieczka od tego, co się stało, była jedynym rozwiązaniem. Dziewczyna była sama.
Poczuła ukłucie bólu w okolicy obojczyka. Powoli dotknęła palcami rany. Bucky rzucił nią o ziemię – wspomnienie tego momentu wróciło jak błyskawica. Jego zimne, bezlitosne oczy...
Nie mogę...
Przejechała palcami po ranie, czując, jak jej ciało reaguje na wspomnienie. To, że próbował ją zabić, było bolesne nie tylko fizycznie. Zawsze wierzyła, że gdzieś w nim jest coś więcej, że jest kimś więcej niż Zimowym Żołnierzem. Ale teraz wszystko, co wiedziała, zostało zniszczone jednym nagraniem, jednym poduszeniem, jednym wspomnieniem.
Łzy napłynęły jej do oczu, ale nawet nie próbowała ich powstrzymać. Nie miało to sensu. Była sama. Cały świat, który znała, rozpadł się na kawałki. Avengers się rozpadło, a ona stała na tej ruinie, próbując znaleźć cokolwiek, co mogłoby ją utrzymać na powierzchni.
Nie wiedziała, co bolało bardziej – fizyczny ból od rany, która przypominała jej, że próbował ją zabić, czy emocjonalny ból wynikający z faktu, że mężczyzna, którego kochała, był odpowiedzialny za śmierć jej rodziny. W obu przypadkach ból był nie do zniesienia.
Lina osunęła się na kanapę, zakrywając twarz dłońmi. Jej ciało drżało, a oddech był nierówny. Czuła, jakby każdy kolejny dzień miał być jeszcze trudniejszy do przetrwania, jakby wszystko, co do tej pory znała, rozpadło się w pył. Wszyscy, na których mogła liczyć, zniknęli. Została sama z tym bólem, z tymi wspomnieniami, które ją prześladowały.
Próbowała złapać oddech, ale każdy kolejny wydawał się trudniejszy. Pamięć Buckyego, tego, kim był, i tego, co zrobił, wracała do niej jak natrętna myśl, której nie mogła wyrzucić z głowy. Jego zimne oczy, ręce na jej szyi, jego stalowy uścisk... a potem to nagranie. Po chwili poczuła, jak zaczyna brakować jej tchu, ale nie miała siły, by się uspokoić. Wszystko, co do tej pory trzymało ją przy zdrowych zmysłach, rozpadło się, a teraz, siedząc w pustym salonie, czuła, jak jej świat się rozpada. I nie było nikogo, kto mógłby ją przed tym uratować.
Była tylko ona, jej ból i to dręczące wspomnienie człowieka, którego kochała, ale który okazał się potworem.
Wyciągnęła telefon i spojrzała na centrum powiadomień. Nie było tam nic. Kliknęła w czat z Buckym. Były tam tylko jej wiadomości. Milczał jakby zapadł się pod ziemię.
Lina: James! Co się do cholery dzieję!?
Lina: ODBIERZ
Lina: Odbierz!!! Proszę Cię!!!!
Lina: James?
Lina: Wszystko dobrze?
Lina: Wiem, że to nie ty jesteś odpowiedzialny za ten zamach. Nie rób nic głupiego proszę Cię.
Lina: JAMES. KURWA MAĆ. CZEMU MI TO ROBISZ!? ODBIERZ TEN PIEPRZONY TELEFON
Lina: Proszę...
Wiedziała, że to na marne, ale zaczęła dzwonić do niego po raz setny. Jednak telefon był poza zasięgiem. Westchnęła ciężko.
Nowy Jork. Tydzień później.
Dziś Lina postanowiła odwiedzić mieszkanie, które przygotowała dla Buckyego. W głowie miała nieustanny chaos, a serce rozdarte przez sprzeczne emocje – miłość, nienawiść, żal, poczucie winy. Jakby w stanie transu, wsiadła do samochodu i pojechała na adres, który miał być nowym początkiem dla niego.
Kiedy weszła do mieszkania, od razu poczuła, jak wszystko w niej na nowo się łamie. Drzwi zamknęły się za nią z cichym kliknięciem, które odbiło się echem w pustym wnętrzu. Mieszkanie było skromne, ale przytulne. Wnętrze, które miało stać się azylem dla Buckyego, wydawało się teraz miejscem na wpół zapomnianym. Salon połączony z niewielką kuchnią był urządzony prosto, ale z myślą o wygodzie. Lina osobiście dobierała każdy element. Kilka półek na książki, które już zaczęły zbierać kurz, i drewniany stół z dwoma krzesłami w kącie, na którym wciąż leżał nowy, nierozpakowany zestaw sztućców.
Okna były częściowo zasłonięte kremowymi zasłonami, które delikatnie falowały przy lekkim podmuchu wiatru wpadającym przez uchylone okno. Promienie słońca oświetlały pokój, ale nie dodawały mu ciepła – wydawały się tylko podkreślać zimno panujące w środku.
Lina powoli przeszła przez salon, dotykając mebli, jakby próbowała poczuć obecność kogoś, kto nigdy tu nie zamieszkał. Z salonu przeszła do sypialni, która miała być jego azylem. W środku stało łóżko, starannie zasłane pościelą w odcieniu głębokiego granatu. Obok łóżka znajdowała się mała szafka nocna, na której stała niewielka lampka. Po drugiej stronie pokoju, na ścianie, wisiało lustro – dziewczyna zawiesiła je tam, wyobrażając sobie, jak Bucky przegląda się w nim albo i pręży się. Ale jak kto woli.
Lina oparła się o framugę drzwi, czując, jak nogi odmawiają jej posłuszeństwa. To miało być ich miejsce, miejsce, w którym Bucky mógłby znaleźć spokój po wszystkich koszmarach, przez które przeszedł. Miejsce, gdzie mieli zacząć nowe życie, wolne od przeszłości, od Hydry, od Zimowego Żołnierza.
Przeszła przez sypialnię i weszła do łazienki. Była mała, ale funkcjonalna – prosta umywalka, niewielki prysznic, ręcznik wiszący na wieszaku - czysty, jakby czekał na swojego właściciela. Zamknęła oczy, a przed nią pojawiły się wspomnienia – twarz Barnesa, która ciągle była surowa, narzekająca i oceniająca, ale na swój sposób urocza. Co może zdawać się dziwne. Lubiła go takiego. Był poprostu sobą. Potem jednak przypomniała sobie moment jak dusił ją i rzucił nią o ziemię. Przecięcie na obojczyku, które już prawie się zagoiło, pulsowało bólem, przypominając jej, jak blisko była śmierci z jego ręki. Wtedy on chciał ją zabić.
CZYTASZ
Frozen Hearts I,II &III| Bucky Barnes
FanfictionPART I |Lina, córka Tony'ego Starka, wprowadza się do Avengers Tower, gdzie jej sąsiadem staje się Bucky Barnes. Ich relacja szybko staje się skomplikowana - raz są wobec siebie obojętni, innym razem nie mogą się znieść, a ich wzajemne uczucia są co...