6.|Bucky Barnes|

256 24 27
                                    

Liny telefon zaczął dzwonić.

No tak, kto by inne dzwonił.

- Jak tam? - rozbrzmiał głos Tony'ego. Dziewczyna przeciągnęła się ospale. Było może południe, ale ona nadal miała jetlaga.

Po jaką cholerę on do mnie dzwoni. W Nowym Jorku jest dopiero ranek.

- Właśnie wstałam - odparła i za pomocą jednego przycisku koło łóżka rolety wokół zaczęły się rozsuwać do góry. - Całkiem tu ciekawie. Nowocześnie. Trochę za ciepło, ale wszędzie na szczęście jest klima. A jak tam u was? Tęsknicie już za mną?

Tony słyszalnie parsknął. Z pewnością było to celowe, ale gdyby tego nie zrobił, to mogłoby to być podejrzane.

- Ani trochę - dodał. - Właśnie organizujemy remont w bazie.

- No proszę, ledwo wyjechałam, a tu takie zmiany - odparła zadziwiona ich ambicjami.

Tony kompletnie zignorował zarzut swojej córki.

- A co do tego twojego prawnika...

- Gadałeś z nim? - spytała zaciekawiona. Od momentu ich wspólnej kawy nie miała z Mattem do czynienia. Była go bardzo ciekawa.

- A żeby tylko. Dziś mamy spotkanie. Przez telefon całkiem spoko gość się wydaje, ale to się przekonamy na żywo. Dalej nie wiem skąd ty go wytrzasnęłaś. Twoi znajomi raczej do ludzi z sukcesem nie należą.

Lina przewróciła oczami. Rozmowa z ojcem zdecydowanie sprawiła, że zyskała jeszcze więcej energii. Poirytowanie działało na nią motywująco.

- Bardzo zabawne. A teraz muszę cię przeprosić. Idę na śniadanie, a potem czeka mnie zwiedzanie miasta - Wytłumaczyła i próbowała wygramolić się z łóżka.

- No proszę. Widzę, że się obijasz. Nie po to tam cię wysyłałem. - Rzucił zadziornie Stark.

- Nie zazdrość - mruknęła Lina. Nie byłaby sobą. - Tobie i Pepper też by się przydała jakaś wycieczka.

Chatka Bucky'ego. W tym samym czasie.

Ayo czekała na mężczyznę oparta o swoją włócznie. Znudzona przewracała oczami i prychała, przeklinając w myślach "dlaczego Biały Wilk nie może być przed czasem, a na czas?". Bucky był idealnie na czas. Ubrany w koszulę, której jeden rękaw przez brak jego protezy musiał zostać związany, żeby nie majtał się. Uczesał włosy w luźnego koka, a na jego twarzy jedyne co się malowało to zażenowanie. Coraz to głupsze były dla niego "te sposoby terapii", które zarządziła Shuri. Nie rozumiał po co to w ogóle jest i dlaczego nie mogą mu dać spokoju i nie wyciągać na targ pełny ludzi. Jednak brunet musiał być posłuszny. Obiecał Steve'owi, że nie będzie sprawiał kłopotów.

- Jesteś gotowy, biały wilku? - spytała. Ten westchnął ciężko. Nawet nie musiał odpowiadać, a kobieta od razu domyśliła się, że na zafascynowanego towarzysza to ona nie trafiła, ale robota to robota.

- To gotówka dla Ciebie gdybyś zechciał... - wyciągnęła w jego stronę kilka banknotów, a ten od razu zabrał je i schował do kieszeni.

- Dzięki - rzucił oschle jakby jak najszybciej chciał "odbębnić" to wszystko i wrócić do swojej spokojnej chatki. Po półgodzinie znaleźli się w centrum miasta. Wszystko wokół było kolorowe i tętniło życiem. W przeciwieństwie do Buckyego, który zdawał się być chodzącym nieszczęściem. Nie pasował do wszechobecnego krajobrazu i atmosfery, która wołała do niego radością, śpiewem, tańcem i wszystkim innym czego zwyczajnie nie mógł zdzierżyć. Jednak obiecał, że nie będzie się buntował. Narzekać mógł natomiast do woli, ponieważ Ayo była bardzo cierpliwa. W sumie najcierpliwsza ze wszystkich Dora Milaje, dlatego przydzielono ją do Barnesa.

Chodzili razem między straganami. Wszędzie było pełno ludzi ubranych w tradycyjne odzienie.

- Chcesz się czemuś przyjrzeć? - zapytała, mimo iż Bucky nie wyglądał na zainteresowanego.

- Wszystko dobrze widzę stąd - burknął. Ayo skrzywiła się w grymasie. Czasami miała go dość, więc postanowiła, że wyciągnie swojego asa z rękawa.

- Dostałam informację, że nie dostaniesz dziś ani obiadu, ani podwieczorku, ani kolacji - powiedziała i patrzyła na niego zuchwale.

- No proszę - zaczął nieprzyjemnym tonem. - Teraz będziesz mnie szantażować? Bardzo profesjonalne.

Ayo parsknęła.

- Poprostu chcę, żebyś trochę się rozerwał, biały wilku i spróbował chociaż tutejszych przysmaków.

Bucky przewrócił oczami.

- No dobrze - prychnął i wzrokiem odszukał jeden ze straganów, przy którym stało jak najmniej osób. Wojowniczka ruszyła za nim. - Chodźmy zobaczyć na te ziemniaki.

- Ale to jest mango! - oburzyła się, jakby z ust Buckyego padały największe herezje.

W tym samym czasie.

Oooo! Pepper będzie zachwycona z tej bransoletki. Na pewno doceni tutejsze rękodzieło.

Lina buszowała po malutkim straganie, gdzie było pełno unikatowej biżuterii.

- Poproszę te dwie bransoletki i ten naszyjnik - wskazała sprzedawczyni, a ta zaczęła starannie pakować wybrane przez dziewczynę modele.

Jedna bransoletka będzie dla mamy, druga dla Pepper, a dla mnie naszyjnik w ramach pamiątki.

Lina ubrała krótkie spodenki, t-shirt oraz czapkę z daszkiem, co zalecali jej w pałacu, mówiąc że afrykańskie słońce bywa zdradzieckie, a tym bardziej dla obcokrajowców.

- Będzie 65 złotych panter - odparła uprzejmie, a dziewczyna zapłaciła specjalnym identyfikatorem, który dostała od Shuri i zabrała zapakunek w papierowej torbie. Odeszła i dumnie schowała swój zakup do plecaka. Podniosła głowę, a w tłumie ukazał się jej znajomy kształt. Ten sam profil. Grymaśny wyraz twarzy. I zarost. Niby ten sam, ale bardziej gęsty. I co bardziej ją zszokowało... mężczyzna nie miał lewej ręki.

Kurwa mać.

Lina pobladła i bezmyślnie zaczęła iść w jego stronę. Musiała się przekonać. Nagle straciła równowagę i runęła na drogę, zahaczając o sprzedawcę cytrusów.
Pomarańcze rozsypały się, a dziewczyna leżała pośród nich.

Auć.

Frozen Hearts I,II &III| Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz