Rozdział zbetowany przez Clou
-----------------------------------------
Gdy za dwadzieścia czwarta Severus wszedł do Wielkiej Sali, nie mógł uwierzyć własnym oczom. To pomieszczenie zupełnie jej nie przypominało.
Zaczarowane sklepienie było szaro–błękitne, jak niebo na zewnątrz. Z góry, zawieszone w powietrzu, spływały dziesiątki długich girland kwiatów, mieniąc się bielą, zielenią i żółcią. Ich oszałamiająco świeży zapach rozszedł się w powietrzu i sprawiał, że chciało się nabrać głęboko oddechu i zatrzymać tą rześkość w piersi. Między kwiatami migotały unoszące się wysoko świece, niczym słońce przezierające przez gąszcz zieleni. Wśród plątaniny liści i pąków róż i innych kwiatów, których nawet nie umiał nazwać, polatywały chmarami kolorowe motyle, cykady i barwne ptaki pośpiewując, podzwaniając, pogwizdując... chwilami słyszał nawet szelest skrzydeł ocierających się o liście.
Stoły czterech domów znikły, a ławy zostały poprzestawiane w poprzek, po obu stronach szerokiego, długiego przejścia po środku, wiodącego aż do stołu nauczycielskiego. Między rzędami ław stało już pełno uśmiechniętych ludzi, którzy na jego widok odwrócili się w jego kierunku. W ostatnich rzędach zobaczył prawdziwy tłum uczniów ubranych schludnie w szaty Hogwartu, w tiarach na głowach; każdy z nich trzymał w ręku białą różę. Złoto z czerwienią, błękit i brąz, srebro i szmaragd, żółć i czerń mieszały się ze sobą i mówiły wyraźnie, że przyszli tu nie współzawodniczyć ze sobą, ale cieszyć się wspólnie ich szczęściem.
Na ścianach między oknami spływały w dół szerokie wstęgi białego jedwabiu, zza których zdawały się dobiegać delikatne, ulotne dźwięki jakiejś nieznanej mu muzyki.
Jean Jacques popchnął go lekko do przodu, więc Severus zacisnął mocno palce wokół różdżki i ruszył przed siebie, oszołomiony. Cisza, która zapadła, gdy weszli do środka, urwała się równie szybko i sala rozbrzmiała na nowo gwarem cichych rozmów i szeptów ozłacanych czasem nagłymi wybuchami śmiechu.
Mijał roześmiane twarze, ludzi machających do niego i kiwających mu głowami, ale czuł się, jakby był w innym wymiarze. Stół nauczycielski wydał mu się nagle być strasznie odległy, bez mała nie przybliżał się, choć przecież szedł ku niemu, krok za krokiem... Jakby był na morzu i każda fala niemal niezauważanie oddalała go od upragnionego brzegu, niwecząc każdy ruch ramionami, kołysała go łagodnie...
Ale w końcu dotarł do końca długiego korytarza, minął pierwsze rzędy, w których siedzieli Helen i Perry oraz Arthur i Harry Potter. Rodzice Hermiony byli oszołomieni i przyglądali się wszystkiemu szeroko otwartymi oczami.
Pomiędzy stołem przykrytym białym obrusem, udrapowanym w wymyślne fałdy i zarzuconym kwiatami, a pierwszymi rzędami ław leżał na ziemi biały, nieregularny dywanik. Jean Jacques wskazał mu go gestem i gdy wszedł na niego, jego błyszczące czarne buty i głęboka czerń szaty odcięły się tak mocno, że aż paliło w oczy. Pasowała do niego tylko biel koszuli.
Jean Jacques poprawił na sobie brązową szarfę i stanął koło niego. Ubrany był w bordową szatę zdobioną złotymi dodatkami, spiętą szerokim złoto–czarnym pasem i jego szarfa doskonale pasowała do stroju, choć tak po prawdzie, to dobrał strój do koloru szarfy. Wybrał brąz, bo jego zdaniem to właśnie ten kolor najbardziej oddawał dzisiejszą rolę Severusa – reprezentował rodzinę, stabilizację i odpowiedzialność, czyli właśnie to, co w tradycyjnym rozumieniu małżeństwa mężczyzna powinien zapewnić kobiecie.
Parę minut później otworzyły się drzwi z boku i wszedł Mistrz Ceremonii. Podszedł do nich z tajemniczym uśmieszkiem i skłonił się wytwornie.
– David Douglas – przedstawił się. – Witam panów. Nareszcie ten cudowny dzień, tak? – obrzucił Severusa radosnym spojrzeniem. – Proszę się nie denerwować, wszystko się ułoży.
CZYTASZ
HGSS Dwa słowa - Zakończone
AventuraRok po Bitwie o Hogwart Hermiona wpada na trop spisku kilku wysoko postawionych pracowników Ministerstwa Magii. Ich głównymi celami jest Hermiona i... Snape. Czy Hermionie i Snape'owi uda się ich powstrzymać, nawet mając do pomocy francuskie Ministe...