06.

1K 99 9
                                    

Zapytał ją czy chce jechać z nim do Petersburga. Zgodziła się bez wahania. Nic nie trzymało jej w Różance. Ivan powiedział, jej że złapanie zbiegów miało być jego ostatnim zadaniem przed powrotem do stolicy. Nie udało mu się z tego wywiązać, ale skoro znalazł Evę nie miał zamiaru nadal odmrażać sobie kończyn na mrozie. 

Rok wcześniej otwarto linię kolejową pomiędzy Warszawą, a Petersburgiem więc musieli dotrzeć tylko do Grodna. Na szczęście to tam stacjonował oddział Ivana, więc spodziewali się szybkiego załatwienia formalności. Najwięcej problemów sprawiło im zabranie rzeczy Evy. Co prawda był to tylko jeden kufer, ale nie byli w stanie skorzystać z wozu. Dlatego zarzucili kufer na grzbiet jednego z koni. Jeśli żołnierze byli zaskoczeni, nie dawali tego po sobie poznać. Za bardzo bali się Ivana. W południe Eva ruszyła w drogę do Grodna.Miała na sobie kilka warstw ubrań i najgrubsze futro jakie posiadała, ale mroźny wiatr i tak dawał się jej we znaki. 

- Będziemy musieli zatrzymać się na noc. Nie zdołamy dojechać do miasta przy takiej pogodzie.

Zbliżył się do niej i teraz ich konie jechały łeb w łeb. Eva zastanawiała się jak to robi. Normalnie zwierzęta panicznie bały się zmiennych. 

- W porządku.

Przez kilka kilometrów jechali w milczeniu. Gruby szal nie ułatwiał rozmowy. Jednak oboje byli zbyt ciekawi siebie na wzajem aby być cicho. We dworze zjedli śniadanie, podczas którego w końcu udało im się porozmawiać. 

- Znaleźliście tych mężczyzn, których szukaliście? - Zapytała, zadowolona że nie może zobaczyć jej twarzy. 

- Tych, których ukrywałaś? Nie. Nie wiem, dlaczego w ogóle to zrobiłaś? Pobudki patriotyczne? 

- Je suis un citoyen du monde - odpowiedziała, lekko ściskając boki konia kolanami. 

- Świata, tak? A gdzie się urodziłaś? 

Również przyspieszył i po raz kolejny jechali ramię w ramię. 

-W Atenach. 

- Jesteś daleko od domu. 

Uśmiechnęła się, ale mógł zobaczyć to tylko w jej skrzących się oczach. 

- Je suis un citoyen du monde. Mój dom jest wszędzie. 

                                                                                     ***

- Aleksander Valentinowicz Korsakov! - Krzyknęła, całkowicie zapominając że oprócz nich w wagonie jadą też inne osoby. Szybko zasłoniła usta ręką, i zamknęła oczy. Zwróciła na siebie uwagę wszystkich zgromadzonych. 

- Tak, to mój ojciec - powiedział, nie mogąc opanować uśmiechu. W Grodnie przez dwa dni czekali na pociąg do Petersburga. Jednak to Eva głównie opowiadała, oczywiście w tych chwilach kiedy rozmawiali. 

- Twój ojciec jest ministrem wojny? - Dopiero nie dawno nazwisko Korsakov zaczęło jej się z czymś kojarzyć. Była na siebie zła, że tyle czasu zajęło jej skojarzenie faktów. Jednak na swoją obronę musiała powiedzieć, że od wieków nie była w Rosji. 

- Nie - powiedział, upijając łyk herbaty. Jazda pierwszą klasą miała swoje korzyści. Ogromny samowar wypełniony aromatyczną herbatą był jednym z nich.  - Był ministrem wojny. Kilka lat temu zrezygnował z powodów zdrowotnych i teraz jest tylko zwyczajnym członkiem Kolegium Wojskowego. 

- Czy ktokolwiek w Kolegium Wojskowym jest zwyczajny? - Mruknęła, sięgając po ciastko. Było przepyszne, maślane z dużą ilością cukru. Takie lubiła najbardziej. 

UcieczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz