*niespodziewani goście*

775 36 4
                                    

Podpierając się o siebie dotarłyśmy w końcu do mojego pokoju, a następnie kolejno do łazienki. Jeszcze przed obiadem postanowiłyśmy wymienić mój opatrunek, a Lu założyć pierwszy.

- Wiesz, bo.. - zaczęła dziewczyna, gdy przemywałam jej ranę oktaniseptem.

- Hm? - mruknęłam i kontynuowałam.

- Jeśli chodzi o to.. Auumpf.. - zacisnęła zęby z bólu. - O to tam, to..

- Nie przejmuj się. - nie odwracając wzroku zaczęłam przyklejać jej plaster.

- Ale wiesz, to naprawdę nic nie..

- Naprawdę się nie przejmuj. - przerwałam jej wstając. - Chyba już to sobie wyjaśniliśmy. - odwróciłam się do apteczki na biurku i uśmiechnęłam lekko sama do siebie. Nawet nie wiedziałam kiedy zupełnie o tym zapomniałam. Chyba po prostu rzuciłam to w niepamięć, w końcu niczego to nie zmieniało.

- Tak?

- No, tak wyszło.. - odwróciłam się do niej i oparłam o biurko, aby móc podnieść i odciążyć zranioną nogę. - Ale powiedz lepiej, co z tobą i Draconem? Chyba, że powinnam pytać o ciebie i Syriusza, hm?

- Coo?.. Nie no, wiesz.. Co ma być.. - zaczęła trochę plątać się w odpowiedzi, choć nie byłam pewna czy przed samą sobą, czy jedynie przede mną.

- No wiesz, trochę się jednak zdarzyło. Zamierzasz mu o tym powiedzieć?

- Co? Nie. W życiu. Po co? Znaczy wiesz, no to w sumie nic takiego.. Obie wiemy, że to pies na baby.

- Nawet dosłownie. - dorzuciłam i obie się zaśmiałyśmy. - No, a ogólnie to spoko, wiesz że ja cię nie wydam, ani nie oceniam oczywiście. - uśmiechnęłam się, co niepewnie odwzajemniła, jednak widziałam, że coś ją gryzie. - Byle tylko Syriusz się nie wygadał. - widziałam jak dziewczynie poszerzyły się źrenice na samą myśl, że mężczyzna mógłby chwalić się tym na prawo i lewo. Już miała coś powiedzieć, gdy przerwał nam donośny głos pani Molly wzywający wszystkich na obiad. - Chodźmy, później dokończymy. Na śniadaniu w ogóle nas nie było, to chociaż na obiad zejdźmy w terminie. - westchnęła i kiwnęła głową, więc ja z pomocą kuli, a Lu poręczy w końcu zeszłyśmy na dół. Podczas posiłku ani razu nie spojrzałam na Remusa. To znaczy, patrzyłam, ale gdy on nie patrzył. A że czułam na sobie jego wzrok niemal cały czas, to nie miałam zbyt wielu okazji. Oczywiście George musiał obrać na celownik naszą grupową, poranną nieobecność, ale koniec końców jakoś udało nam się z tego wybrnąć. Po obiedzie powoli wyszłyśmy na dwór i tuż za drzwiami trafiłyśmy na szczerze mówiąc osoby, których w życiu bym się tam nie spodziewała.

- Co wy tu robicie? - Lu była chyba w jeszcze większym szoku niż ja.

- Przecież Draco wysłał ci list. W końcu wstępnie mieliśmy być wczoraj. - Snape patrzył na nią podejrzliwie. Przy okazji miałam wrażenie, że nawet mnie tam nie zauważył, za to Malfoy zdawał się nie być ani trochę zainteresowany dziewczyną, bo tylko oglądał się dookoła i szukał chyba saren w lesie.

- No tak.. - potwierdziła, ale po oczach widziałam, że pojęcia nie ma o czym on mówi. Mężczyzna wwiercał się w nią wzrokiem, jakby chciał jej zajrzeć w duszę, więc postanowiłam ratować sytuację.

- To co, może pójdziesz się pakować? - szturchnęłam ją delikatnie na co chyba wróciła do żywych.

- Tak, tak. Zaraz wracam. - rzuciła do gości i nie wiem ile ją to kosztowało, ale przynajmniej do drzwi szła szybkim i sprawnym krokiem. Już myślałam, że zostanę z nimi sama, co nie było miłą perspektywą, ale za chwilę na horyzoncie pojawiła się nowa, gorsza. W drzwiach stanął Lupin, który widocznie minął się z dziewczyną na schodach.

- A ona co się tak spiesz.. - urwał, gdy zobaczył z kim stoję przed domem.

- Do domu. - syknął Malfoy, który dopiero na widok znienawidzonego profesora zainteresował się obecną sytuacją. - Do własnego domu się spieszy.

- Tu też ma dom. - odparł stając metr za mną. Z odległości wyglądaliśmy zapewne jak przedstawiciele dwóch gangów na negocjacjach, które swoją drogą nie przebiegały zbyt pomyślnie.

- Widzę, że spodobało ci się mieszkanie z uczennicami, choć zapewne inni rodzice nie byliby zachwyceni. - Snape jak zwykle był niezwykle spokojny i chamski jednocześnie, co jako chyba jedno z nielicznych wyprowadzało Lunatyka z równowagi. Jednocześnie przypomniałam sobie o malinkach na mojej szyi i mimo, że zapewne było już za późno dyskretnie zasłoniłam je włosami. Lepiej żeby nie rzucały się ciągle w oczy.

- Niech się Pan nie martwi, profesorze. - zaakcentowałam wyraźnie ostatnie słowo. - Nie ma o co. - mina nieco mu zrzedła, a z Remusa widocznie schodziło powietrze. Właściwie odpowiedziałam mu tylko po to, żeby nie doszło między nimi do kłótni. To było mi teraz najmniej potrzebne..

Nie mogę cię kochać.. ~Remus Lupin~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz