Z wiadomych przyczyn wróciliśmy do Zajezierza wcześniej niż planowaliśmy. Pogoda była beznadziejna. Padał deszcz.
Zwykle w sobotnie popołudnia sprawdzam elektroniczną pocztę, czytam e-maile, czasem płacę rachunki. Tego dnia nie miałem do tego głowy. Leżałem na kanapie zamyślony.
W pewnym momencie zrobiłem się wyjątkowo senny. Przymknąłem powieki i wtedy usłyszałem kroki chłopaków zbiegających na dół po schodach.
- Mama, i co teraz będzie? - odezwał się Marcel.
- A co ma być?
- No bo babcia skrzyczała tatę - ciągnął dalej. - Mogę już bezpiecznie broić?
- Marcel, nie. Nie możesz. Czekaj. Dokąd idziesz? To, co zrobiłeś było podłe, wiesz? Nie bierze się czyjegoś telefonu i nie pisze się w jego imieniu głupot.
- Wiem, i co?
- I nic. Idź już, bo obudzisz ojca i wszystko się wyda a wtedy nawet babcia cię nie obroni. Marcel, ale dokąd ty idziesz? Deszcz pada.
- I co z tego?
Podniosłem się z kanapy. Marcelowi natychmiast zmieniły się plany. Odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku schodów. Chciał zwiać na górę i uniknąć konfrontacji ze mną. Jego niedoczekanie. Przywołałem go do siebie gestem ręki. Podszedł niechętnie.
- Co tata? - zapytał.
- To ja się ciebie pytam co. O co chodzi z tym telefonem? Co zrobił? - spojrzałem na Luśkę.
Marcel spuścił głowę, zacisnął zęby. Odsunąłem go i podszedłem do żony, która patrzyła na mnie błagalnie.
- Zapomnij o tym, co słyszałeś - wyszeptała.
- No chyba sobie żartujesz. Co zrobił? Powiedz mi - skierowałem wzrok na Marcela. Milczał.
Zapanowała cisza. Przez chwilę wszyscy słyszeliśmy jedynie szuranie krzesłem o podłogę. Nikodem usiadł przy stole. Wysypał z piórnika kredki.
- Narysuję sobie kosmitę siedzącego w statku aerodynamicznym - powiedział pod nosem.
- Albo kosmitkę... Panią Studzińską... - szepnął Marcel.
- Masz jeszcze ochotę na żarty? - zwróciłem się do niego. Na nowo spuścił głowę. - Powie mi ktoś w końcu, co zrobił Marcel?
- No napisał z telefonu mamy smsa do babci. Udawał mamę po prostu... Napisał, że... że już z tobą nie wytrzymuje, bo nas bijesz - rzekł Nikodem gryzdoląc coś na kartce papieru.
Zrobiło mi się słabo. Usiadłem przy stole naprzeciw Nikodema. Przetarłem oczy ze zdumienia a po chwili spojrzałem na żonę.
- Powiesz mi jak było? - spytałem.
- Było tak, jak mówi Nikodem - odparła moja żona. - Szymon, nie bądź zły na Marcela. No, napisał tego smsa. Nie przemyślał tego. Ona oddzwoniła do mnie i wypytywała o wszystko.
Skierowałem wzrok na Marcela.
- No głupio, że Nikodem mnie wydał. Niko to papla a papla wszystko wypapla, no nie? - powiedział zasmucony. No jego obronna mowa jakoś szczególnie mnie nie ujęła.
- To mogę iść na dwór? - dorzucił po chwili.
Szczerość i beztroska tego dziecka powalają mnie na kolana. Nie potrafiłem się dłużej gniewać na Marcela.
- Nie, nie możesz wyjść na dwór. Pada deszcz. Porób coś. Porysuj sobie.
Marcel kiwnął głową i podbiegł do stołu. Chciał usiąść koło Nikodema, ale zgarnąłem go, posadziłem sobie na kolanach.
- Co szkrabie? - odezwałem się do niego. Przegarnąłem palcami jego ciemną grzywkę. Ucałowałem go we włosy. Mały siedział spokojnie.
- Co narysować, tata? - zapytał.
Uśmiechnąłem się do niego.
- Narysuj swojego ulubionego nauczyciela - zaproponowałem. Byłem ciekaw jego reakcji.
Marcelek odchylił na moment głowę, spojrzał na mnie. Sądziłem, że za moment wróci do poprzedniej pozycji i weźmie się za rysowanie swojego nauczyciela od matematyki, ale mój psotny synek nie zrobił tego. Przykleił mi się do szyi. Totalnie mnie tym zaskoczył. Przytuliłem go. Pogłaskałem po plecach.
- Pani Klaudia jest piękna. Myślę, że ona nie jest kosmitką. Gdyby była kosmitką musiałaby być zielona - odezwał się Nikodem. - Ona nie ma w sobie żadnej zieloności... No jedynie wtedy, kiedy je sałatę albo szpinak, bo sałata i szpinak są zielone. I ogórki...
Co ten dzieciak bredzi?
- Jakie znów ogórki? - zapytałem.
- No jak jakie? Ze słoika... No i kiszone.