Dzieciaki wyszły z sali lekcyjnej. Tak czułem, że gdy klasa opustoszeje, Nikodem przyjdzie do mnie pogadać. Ostatnio trochę go zaniedbałem. Może nawet bardziej niż trochę. Mam na głowie tyle spraw, że zdarza mi się zapominać o tym, co jest naprawdę ważne.
Zostaliśmy z Nikosiem sami w pustej klasie. Wziąłem go na kolana i przytuliłem. Potrzebował tego. Wiem, że martwi się o Marcela i tęskni za nim. Moi chłopcy są ze sobą bardzo zżyci.
- Co Nikoś? Byłeś dziś smutny na lekcji... - odezwałem się do niego.
- Czy Marcel wyzdrowieje? - zapytał. Zaszkliły mi się oczy. Jemu też.
- Co to za pytanie? Oczywiście, że Marcel wyzdrowieje. No co ty, Niko?
- Nie chcę siedzieć sam w ławce - wyznał. - Marcel zawsze coś odwala i przez to jest zabawnie. Na przykład wczoraj jak biegaliśmy po strychu...
Uniosłem brwi.
- Jak to biegaliście po strychu? - przerwałem mu. - Skąd mieliście klucze?
- Wzięliśmy sobie z kantorka - odparł ze spokojem.
No skąd pomysł, żeby łazić po strychu i w dodatku wykradać klucze paniom woźnym? Tego się po swoich dzieciach nie spodziewałem... Chociaż z drugiej strony... To nie pierwszy raz jak chłopaki zabrali coś z kantorka bez pytania.
- Ale jak to wzięliście? Sami? - spytałem.
- Marcel wziął.
- Zrobiliście to ostatni raz. Zrozumiano?
- Na strychu jest fajowo.
- Pytam czy zrozumiano?
- I tak i nie.
Nikodem ewidentnie lubi podnosić mi ciśnienie. Mój niezadowolony wyraz twarzy najwyraźniej dał mu do myślenia, bo chłopak zreflektował się w miarę szybko.
- Ja zrozumiałem, ale jeszcze trzeba to powiedzieć Marcelowi. No nie?
Poczochrałem go i zdjąłem z kolan.
- Chcesz go odwiedzić? - spytałem. Niko od razu pokiwał głową.
- Kupimy Marcelowi żelki? - zwrócił się do mnie.
- Jasne, że tak. Kupimy Marcelowi żelki, a tobie czapkę...
- I szalik, tata...
- Niech będzie - poczochrałem go jeszcze raz, zdjąłem z kolan.
Poszliśmy do samochodu. Nikodem siedział obok mnie na przednim siedzeniu. Był zamyślony, nieobecny. Rozchmurzył się dopiero w szpitalu, kiedy zobaczył brata.
Marcelek siedział na łóżku ze szkicownikiem i ołówkiem w ręku.
- W końcu mam trochę czasu, żeby porysować. Pokazać?
- No pewnie. Pokaż, co tam stworzyłeś za arcydzieło - odparłem biorąc szkicownik z ręki Marcela.
- To Misiu jak szcza na krzak - wyznał. Cały Marcel. Co miałem zrobić? Pochwaliłem go. Usiadłem obok niego i przytuliłem.
- Babka oddawała z angielskiego? - zwrócił się do Nikodema.
- Oddawała, ale twój sprawdzian zaginął w akcji - rzekł mój starszy syn. Spojrzałem na niego zdziwiony. Uczę w tej szkole piętnaście lat i pierwsze słyszę, żeby sprawdzian któregoś z uczniów zaginął w akcji.
Marcel uśmiechnął się szeroko.
- Będę pisał jeszcze raz? - spytał zadowolony.
- No. Dobrze to wykombinowałeś.
- Jak to twój sprawdzian zaginął w akcji? Mogą mi panowie wyjaśnić o co chodzi? - odezwałem się w końcu.
Z twarzy chłopaków uśmiech nie schodził ani na moment. Cała ta sytuacja niezwykle ich bawiła.
- Jestem geniuszem - rzekł Marcel.
- Nigdy w to nie wątpiłem - zadrwiłem sobie z niego. Gdyby przypomniał sobie jakie miał stopnie na początku pierwszego semestru przyznałby, że nie jest geniuszem a zwykłym leserem. To, że teraz ma w miarę przyzwoite oceny to w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach moja zasługa a nie jego. Wystarczy przecież, że przestanę go kontrolować z lekcjami a momentalnie wpadnie mu do dziennika kilka pał.
- Wymyśliłem patent na nauczyciela - rzekł Marcel.
- Jaki znów patent?
- A nie będziesz się wkurzał? - zapytał.
Byłem ciekaw co chłopaki tym razem wymyślili, dlatego powiedziałem, że co by to nie było, nie będę na nich zły. Ale jak tu nie być złym, jak słyszy się coś takiego? Ręce mi opadają.
- Nie nauczyłem się na kartkówkę - rzekł Marcel. - Nie chciałem dostać pały, bo potem musiałbym się tłumaczyć w domu. Wkurzyłbyś się. Kazałbyś mi poprawić tę pałę. Może nawet dostałbym szlaban albo jakąś inną wymyśloną przez ciebie głupkowatą karę.
Zdenerwował mnie tym tekstem. Chyba to dostrzegł. Zachichotał i uśmiechnął się mały łobuziak.
- Nie dałem swojego sprawdzianu - ciągnął dalej. - Pani myśli, że go zgubiła. Jak mi powie, że nie ma mojego testu to się mega wkurzę, że niby wszystko miałem dobrze napisane...
- Ja sobie porozmawiam z waszą panią od angielskiego - przerwałem mu. - Dostaniesz uwagę za nieoddanie sprawdzianu i jedynkę za to, że się nie nauczyłeś.
- Żartujesz sobie - rzekł patrząc na mnie badawczo. Od razu zmienił się wyraz jego twarzy. Zmarszczył brwi.
- Nie żartuję. To taki mój patent na ucznia. Wlepić mu uwagę i jedynkę, a później w domu go za to rozliczyć - powiedziałem.
- Jak rozliczyć? - spoważniał.
- Paskiem po dupie - odpowiedziałem krótko.
Marcel spuścił wzrok i wlazł pod kołdrę. Trochę się wystraszył. I dobrze. Niech nie myśli, że pozwolę mu wejść sobie na głowę.
- Przyznasz się pani do tego, że nie oddałeś sprawdzianu. Przeprosisz i nigdy więcej tak nie postąpisz. Zrozumiano?
- No wiadomo, że nigdy więcej tak nie zrobię przecież i, że przeproszę babkę też wiadomo - szepnął kiwając głową. Ale mu stracha napedziłem. Jestem w to naprawdę dobry.
Nikodem usiadł na łóżku obok Marcela.
- Przyniosłem ci żelki. Chcesz? - zwrócił się do niego.
- Pewnie. A masz cyrkiel? - padła odpowiedź. Co wspólnego ma cyrkiel z żelkami? Nie nadążam za swoimi dziećmi.
- No mam.
Nikodem wyciągnął cyrkiel ze... ze skarpety. Przetarłem oczy ze zdumienia. Przez kolejne piętnaście minut patrzyłem na to jak moje dzieci kaleczą cyrklem misie Haribo, jak robią im zastrzyki oraz skomplikowane zabiegi chirurgiczne, dentystyczne, amputację kończyn górnych, dolnych a nawet nieudane przeszczepy głów.
Jedno wiem na pewno. Marcel ma predyspozycje do tego, żeby zostać w przyszłości specjalistą w dziedzinie chirurgii. Będzie z niego świetny lekarz. Jemu życzę sukcesów w tej dziedzinie a sobie życzę jedynie tego, żeby nigdy nie trafić pod jego skalpel na stole operacyjnym.