Chłopaki wpuścili mnie do domu teściów. Wyglądali na zaskoczonych moim przyjazdem. Pogłaskałem po głowie jednego i drugiego i ucałowałem.
- Gdzie mama? - zapytałem patrząc na Nikodema.
- No, w pokoju - odpowiedział.
Skinąłem lekko głową, po czym poszedłem we wskazanym przez syna kierunku. Trochę się denerwowałem, bo nie wiedziałem, czego mogę się spodziewać po Lusi. Ostatnimi czasy bywa naprawdę nerwowa, wpada w złość z byle powodu. To pewnie przez tę ciążę. Urodzi i wszystko wróci do normy. Przynajmniej mam taką nadzieję.
Wszedłem do dużego pokoju. Daniela siedziała w fotelu. Spojrzała na mnie spod byka.
- Cześć kochanie - przywitałem ją. Przykucnąłem przy niej, by dać jej czułego buziaka na zgodę.
Odepchnęła mnie.
- Szymon, piłeś, prawda? - odezwała się wstając z fotela.
Podrapałem się z tyłu głowy.
- Ale to wczoraj - odparłem. - Moment... Skąd ty o tym wiesz? Od mojej mamy?! - uniosłem się, bo mama ewidentnie wtyka nos w nieswoje sprawy. Powoli zaczyna mnie to już irytować.
- No, dzwoniła do mnie... Mówiła, że... - zawahała się. - Nieważne, co mówiła.
Stanąłem bliżej żony. Spojrzałem w jej piękne, brązowe oczy.
- Co powiedziała? Że schlałem się jak świnia? - spytałem.
Lusia kiwnęła głową, a po chwili uśmiechnęła się do mnie.
- No, schlałem się - zrobiłem minę zbitego psa. - To z tęsknoty za tobą i chłopakami...
Po tych słowach Lusia wpięła palce swojej lewej ręki w moje włosy. Zbliżyłem się, by ją pocałować. No, tym razem mnie nie odepchnęła.
Po krótkim aczkolwiek czułym pocałunku usiedliśmy z Lusią na kanapie.
- Jak się mają moi dwaj synowie? - odezwałem się przykładając rękę do jej brzucha.
- Dobrze, a co? - odparł Marcel z kuchni. Po chwili wbiegł do nas do pokoju i palnął się głową w czoło. - Czyli się nie rozwodzicie? - spytał.
- Oczywiście, że nie - odpowiedziałem. - Chodź do nas mały szkrabie - dodałem wyciągając rękę w kierunku Marcela.
Mój syn natychmiast usiadł obok mnie. Stęskniłem się za nim, za Nikodemem i za Lusią.
- A gdzie Nikuś? - spytałem po chwili.
Jedenastolatek wychylił się zza drzwi. Spojrzał na mnie smutno. Chyba wciąż miał żal o to ostatnie lanie, które mu spuściłem. - Nikodem, podejdź do mnie - powiedziałem uśmiechając się do niego życzliwie.
No, podszedł, a ja bez słowa wziąłem go do siebie na kolana i mocno przytuliłem.
- Kocham cię - powiedziałem mu do ucha. - I ciebie - dodałem kładąc rękę na głowie Marcela. - I ciebie - szepnąłem cmokając siedzącą obok mnie żonę w usta.
Marcel cofnął się wgłąb kanapy. Przez chwilę nie zwracałem na niego uwagi. Głaskałem po głowie Nikodema, gdy nagle ni stąd ni zowąd oberwałem w plecy małą poduszką. Odwróciłem się natychmiast. Marcel stał nade mną z jaśkiem w ręku.
- To za Nikodema! - zawołał okładając mnie tą poduchą. Żabol mały, już ja mu pokażę!
Przełożyłem sobie Marcela przez kolano.
- Teraz proś o litość! - zawołałem oczywiście w żartach. Nie wiedząc kiedy Nikodem rzucił się od tyłu na moją szyję. Marcel skulnął mi się z kolan, rzucił się na mnie z tą poduszką, która jeszcze przed chwilą leżała na podłodze tuż obok mojej lewej nogi.
Chłopcy powalili mnie na kanapę i zawzięcie okładali mnie poduszkami. Dawno się tak dobrze nie bawiliśmy. Gdy w końcu zostałem przez nich łaskawie oswobodzony, byłem cały zdyszany. Poszedłem do kuchni po szklankę wody.
- A gdzie twoi rodzice? - zwróciłem się do żony.
- W sanatorium - odpowiedziała krótko. - To co? Będziemy wracać do domu? - dodała po chwili.
- Może zostańmy tu na weekend - zaproponowałem. - Weźmiemy chłopaków na kręgle albo na gokarty... Co myślisz?
Moja żona spojrzała na chłopaków, którzy na samo hasło GOKARTY zaczęli skakać po kanapie.
- No, chyba niewiele mam w tej sprawie do powiedzenia - oznajmiła.
Napiłem się wody i kiwnąłem głową. Jak dobrze znowu mieć obok siebie żonę i dzieci. To największe skarby, jakie posiadam.