Parking

560 15 0
                                    

Marcela nie było ani na świetlicy, ani w bibliotece. Na boisku nikt go nie widział, na trybunach za szkołą również. Telefonu ode mnie nie odbierał, bo zapewne miał ważniejsze sprawy niż rozmowa z ojcem. Pomyślałem, że może czeka na mnie w sekretariacie, ale nie. Tam też go nie znalazłem. Ostatecznie zdecydowałem, że poczekamy na niego w samochodzie. 
Przeparkowałem auto przodem do wyjazdu. Nikoś nie był jakoś wyjątkowo rozmowny. Nie dziwię mu się. Chyba pierwszy raz w życiu dostał pałę i to od nauczycielki, którą naprawdę bardzo lubił. Chciałem poprawić mu jakoś humor.
- Masz tu dychę. Leć, kup sobie jakieś chipsy - odezwałem się wyjmując z portfela dziesięciozłotowy banknot.
- I colę - rzekł odpinając pasy.
Uważnie go obserwowałem, gdy przechodził przez jezdnię. Był ostrożny, rozejrzał się na prawo i na lewo. Kiedy był już po drugiej stronie drogi pomyślałem, że spróbuję jeszcze raz skontaktować się z Marcelem. Sygnał był ciągły, ale dzieciak nie odbierał. Pewnie miał wyciszony telefon. Wysiadłem z samochodu. Ponownie ruszyłem w kierunku szkoły. Akurat rozległ się dzwonek na przerwę. Spojrzałem na zegarek. Nie do wiary jak ten czas szybko leci.
Dzieciaki wybiegły na boisko. Niektóre po raz setny tego dnia kłaniały mi się. Wszedłem do sekretariatu. Zosia siedziała za biurkiem.
- Nie było go - odezwała się. - Może jest na jakiejś poprawie.
Rzuciłem okiem na wiszący na tablicy grafik. Teoretycznie Marcel mógłby spędzić tę ostatnią godzinę na wyrównawczych z historii. Dodatkowe zajęcia właśnie się skończyły więc najprawdopodobniej moje dziecko zmierza właśnie w kierunku samochodu. Pożegnałem się z Zosią i poszedłem na szkolny parking. 
No to teraz sobie poczekam nie tylko na Marcela, ale też na Nikodema...

Ojczym od matematyki 6Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz