Psy

583 23 5
                                    

Od kiedy pamiętam zawsze zazdrościłem Oliwerowi beztroski. On nigdy nie musiał przykładać się do nauki. W dzienniku ma same dwóje i tróje. Całe dnie spędza na zabawie na dworze. Nie musi nosić czapki ani nawet kurtki i wcale na nic nie choruje.
Lubiłem go i ucieszyłem się, że się z nim dogadaliśmy. Byłem też ciekaw jak wygląda jego baza.
Szliśmy wzdłuż jeziora. Minęliśmy lasek i molo. Pokonaliśmy mokradła i doszliśmy do głównej drogi. Pomyślałem wtedy, że Oliwer coś kręci, że wcale nie prowadzi nas do swojej bazy tylko w jakieś inne miejsce. Mimo to szliśmy z nim tam, gdzie nas prowadził.
Byliśmy już naprawdę daleko od domu, kiedy Oliwer pokazał mi i Marcelowi wielki plac ogrodzony siatką. Były tam całe stosy węgla i czarnego kamienia oraz blaszane budynki i koparka. Podbiegliśmy do siatki, żeby przyjrzeć się temu wszystkiemu.
- Tylko nie mów, że tutaj gdzieś jest twoja baza - odezwał się Marcel.
Oliwer uśmiechnął się i pokiwał głową, a później zaprowadził nas w takie miejsce, gdzie siatka była poszarpana. Dałem radę się przez nią prześlizgnąć. Pobiegłem w stronę blaszanego budynku. Oliwer zapewniał, że tam właśnie jest jego baza. Marcel był tuż za mną, a Oliwer... A Oliwer łatał siatkę jakimś drutem.
- To pułapka! - krzyknął Marcel, a ja w tym samym momencie zobaczyłem pędzące w naszą stronę dwa duże psy. To były rasowe dobermany, naprawdę groźne psy. Wystraszyłem się jak nigdy. Spojrzałem na Marcela. Wyglądał jakby miał za chwilę paść trupem.
Jeden pies zatrzymał się i szczekał na nas z odległości kilku metrów. Drugi chyba chciał nad zaatakować od tyłu. Nie wiedziałem, co robić.
Wtedy rozległ się gwizd. Jakiś mężczyzna, który jak się później okazało pracował na tym placu, zagwizdał na psy. Dobermany z początku go nie słuchały, ale jak się wydarł na całe gardło to uciekły za blaszany budynek.
Mężczyzna szedł do nas szybkim krokiem, wyrzucając po drodze peta. Chciałem mu podziękować za odpędzenie psów, ale nie zdążyłem. Starszy pan złapał mnie i Marcela za kaptury od kurtek i zaciągnął nas do blaszanego budynku. Darł się na nas tak głośno, że zacząłem żałować, że nie rzuciłem się tym psom na pożarcie. Uniknąłbym spotkania z tym panem.
Starszy mężczyzna pchnął nas na drewniane palety. Dopiero teraz mogłem mu się przyjrzeć. Miał zmarszczki na całej twarzy i gęste, ciemne brwi.
- Powim wom chłopoki, co się robi takim złodziejom jak wy. Bierze się siekierkę, prawą rękę się kładzie na pieniek i się tą siekierką łapę ucino - powiedział podchodząc bliżej nas.
Przełknąłem ślinę.
- Ale my... My nie jesteśmy złodziejami proszę pana - odezwałem się. Głos mi drżał. Bardzo się bałem, ale musiałem się odezwać.
- Nie? A to ciekawe! Widziołym wczoraj dwóch chłopoków jak stąd ucikają a potym patrzę, piniądze zniknyły. I co? Przypodek?
Spojrzałem na Marcela. Trząsł się ze strachu. Zawsze jest taki odważny a teraz co?
- Proszę pana. My nic nie ukradliśmy. Nie jesteśmy złodziejami. Naprawdę - tłumaczyłem.
- Tak? To po co ześta tu wleźli?
- Nasz kolega nas tu przyprowadził... Powiedział, że ma tu bazę. Nie wiedzieliśmy, że tu są psy. Przeszliśmy przez rozerwaną siatkę i wtedy zaatakowały nas psy... Proszę pozwolić nam wrócić do domu...
- Pozwolę, pozwolę. Ino najpirw oddota piniądze, co żeśta je zabrali. A tero idę, bo mom klienta.
Starszy pan zostawił nas samych w tym blaszaku. Spojrzałem na Marcela. Wciąż się trząsł. Przytuliłem go.
- Chcę do mamy - powiedział wybuchając płaczem. Ja też się rozpłakałem.
- Możemy... Możemy zadzwonić po tatę - wyszeptał Marcel wycierając łzy w rękaw od kurtki.
Pokiwałem głową. Wyciągnąłem telefon z kieszeni. Miałem pięć nieodebranych połączeń od taty. Pokazałem to Marcelowi.
- Nie powiedzieliśmy, że idziemy z Olim tak daleko... Tata pewnie jest o to wkurzony - powiedziałem. - To co robimy?
Marcel spojrzał mi smutno w oczy.
- Zadzwoń po tatę, Niko. Przestań pajacować - rzekł.
Wziąłem głęboki oddech. Otarłem łzy i zadzwoniłem do taty.

Ojczym od matematyki 6Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz