Rower

623 22 66
                                    

Szybko odebrałem połączenie od Nikodema. Byłem zdenerwowany nagłym zniknięciem chłopaków. Co oni sobie wyobrażają? Mieli tylko pogodzić się z Oliwerem, a oni poszli nie wiadomo dokąd, nie pytając mnie o zgodę, nic nikomu nie mówiąc.
- Nikodem, gdzie wy jesteście i dlaczego nie odbierasz ode mnie połączeń, co? - odezwałem się do niego.
- Tato... Prawie zażarły nas psy - wyjęczał. Podniosłem się z fotela i od razu sięgnąłem leżące na komodzie kluczyki od auta.
- Jakie psy? Nikodem, gdzie jesteście?
- Tu jest dużo węgla - odpowiedział szeptem.
Ta wskazówka niewiele mi mówiła. W okolicy naszego domu nie ma żadnego skupu węgla. Jedyne co mi przyszło na myśl to znajdujący się przy głównej drodze plac, ale to jakieś siedem kilometrów od naszego domu. Niemożliwe, aby chłopcy pokonali taki kawał drogi w tak krótkim czasie.
- Nikodem, idźcie w stronę domu. Ja już po was jadę - powiedziałem spokojnie. Chciałem go trochę uspokoić, bo czułem, że jest zdenerwowany, wystraszony.
- Yhy...
Westchnął cicho. Rozłączył połączenie. Prędko ruszyłem w kierunku drzwi. Zatrzymała mnie Lusia.
- Szymon, co ci powiedział Nikodem? - zapytała wpatrując się we mnie. - Gdzie są chłopcy? Powiedz mi.
Wzruszyłem ramionami.
- Tylko, że ja sam nie wiem właśnie - westchnąłem. - Nikodem mówił coś o skupie węgla. Przejadę się do najbliższego skupu. Rozejrzę się tam. A ty się o nic nie martw. Obiecuję, że wrócę do domu z chłopcami - dałem jej czułego buziaka i wyszedłem z domu.
Dzień był chłodny, wietrzny. Ustawiłem w aucie temperaturę na dwadzieścia jeden stopni, bo trochę przemarzłem podczas spaceru. Nie wiem, czy po powrocie do domu się nie rozłożę.
Po pięciu minutach jazdy zauważyłem w oddali idące poboczem dziecko. To był Oliwer. Szedł w kierunku domu. Skąd on się tutaj wziął? Pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy była taka, że Oliwer ma coś wspólnego ze zniknięciem Marcela i Nikodema. Moja intuicja mnie nie zawiodła.
Oliwer był zziębnięty. Zaraz po wejściu do mojego auta, zostałem zmuszony podkręcić temperaturę jeszcze bardziej. Chłopak nie miał na sobie ani kurtki, ani czapki a był cztery kilometry od domu.
- Wiesz może, gdzie mogę znaleźć Nikodema i Marcela? - zwróciłem się do Oliwera, który bezustannie dmuchał w swoje dłonie próbując je ogrzać.
Jedenastolatek spojrzał na mnie jakoś tak dziwnie. Przez chwilę nic nie mówił.
- Wiem, ale wolałbym nie wiedzieć - odezwał się w końcu. Nie wiedziałem, jak rozumieć jego słowa. Podejrzewałem, że wpadli w kłopoty i się nie myliłem.
- Oliwer, mów co wiesz. Nie bardzo wiem, gdzie szukać chłopaków, a robi się już ciemno. Wiem, że są w pobliżu skupu węgla. Wiesz coś na ten temat?
Młodzieniec pokiwał intensywnie głową. Nastała kolejna chwila ciszy. Najwyraźniej Oliwer zbierał myśli.
- Jak tylko przyszli do mnie to od razu wiedziałem, że coś kombinują - zaczął w końcu mówić. Nie przerywałem mu. Zdjąłem nogę z gazu. - Śmiali się z mojego roweru, a jak powiedziałem, że nie stać mnie na lepszy, to Marcel na to, że jeśli pójdę z nimi to zarobię trochę kasy.
Oderwałem na moment wzrok od drogi. Spojrzałem na Oliwera z niedowierzaniem. Co on bredzi?
- Tak było. Poszedłem z nimi. Pokazali mi taki wielki plac na którym leżą góry węgla. Powiedzieli, że ukradli stamtąd już raz pieniądze, pięćset złotych jak się nie mylę i że jeśli zrobię z nimi napad to się ze mną podzielą i będę miał na nowy rower. Nie chciałem brać w tym udziału, no to sobie poszedłem. To tutaj - wskazał ręką na duży plac.
Zaparkowałem auto przed bramą. Był tam domofon, więc zadzwoniłem. Chwilę później brama otworzyła się automatycznie. Wyszedł mi naprzeciw starszy człowiek, najprawdopodobniej dorabiający sobie do emerytury. Uścisnąłem mu rękę. Zamieniliśmy dwa zdania. Mówił, że interes póki co ciężko przędzie, ale niedługo zima i ludzie zaczną ustawiać się po węgiel w kolejce. Mnie w tej kolejce nie zobaczy, bo mam w domu ogrzewanie kominkowe, palę drewnem.
Zapytałem go, czy nie kręciło się tu dwóch chłopców. Zmarszczył brwi a po chwili zaczął krzyczeć, że tak, owszem, że dwa dni temu ukradli mu z kasy pięćset złotych i że dzisiaj wrócili po więcej, ale był sprytniejszy. Powiedział, że miał wzywać policję, ale akurat nadarzył się klient, który wziął dwie tony węgla.
Przetarłem oczy ze zdumienia. Byłem w wielkim szoku. Czyli to, co mówił Oliwer to prawda? Moi chłopcy ukradli pieniądze? Jak mogli zrobić coś takiego? Przecież dostają ode mnie kieszonkowe! Spełniamy z Lusią ich wszystkie zachcianki. Jak mogli sięgnąć rękę po cudzą własność?!
Czułem jak wzmaga się we mnie złość. Kradzież? Toż to nie byle jakie przewinienie. To przestępstwo!
Oszołomiony wyjaśniłem, że ci dwaj chłopcy, o których mowa, to moi synowie i że ponad godzinę temu zniknęli bez śladu.
- Łoddo mi pan piniądze to i jo łoddom wom chłopoków - odezwał się do mnie. Natychmiast sięgnąłem po portfel. Zwróciłem starszemu mężczyźnie całą skradzioną kwotę.
- Na takich jak uni to ino posek - dorzucił jeszcze.
Pokiwałem tylko głową. Poszedłem za nim w kierunku blaszaku stojącego na środku placu. Byłem tak zdenerwowany, że serce to mi waliło młotem. Taki wstyd! Ja rozumiem ukraść jabłko z ogrodu sąsiada, ale pieniądze? Cholera jasna, no jak oni mogli zrobić tak podłą rzecz?!
Mężczyzna otworzył te drzwi. Marcel i Nikodem siedzieli w kącie na jakichś paletach. Gdy tylko mnie ujrzeli, zerwali się na równe nogi. Podbiegli, żeby schronić się w moich ramionach. Odsunąłem od siebie jednego i drugiego.
- Wiem, co zrobiliście - powiedziałem patrząc im w oczy. - Jak mogliście sięgnąć rękę po cudze pieniądze?! - wydarłem się. Marcel uczynił krok w tył, spuścił głowę. Nikodem spojrzał na mnie. Chciał coś powiedzieć, ale mu przerwałem. - W domu będziemy rozmawiać. Przygotujcie sobie dobrą linię obrony. Ale co ja mówię?! Tu nie ma nawet o czym dyskutować! Do auta! Biegiem!
Obaj bez słowa pobiegli do samochodu, gdzie siedział już Oliwer. Westchnąłem głęboko. Fatalnie się czułem, a czekała mnie jeszcze nieprzyjemna rozmowa z chłopcami. Dzisiaj to nawet Lusia ich nie wyratuje spod mojej ręki. Nie ustąpię jej, choćby miała znowu wyjechać do Poznania obrażona na cały świat.
Uścisnąłem dłoń starszemu mężczyźnie i poszedłem do auta.

Ojczym od matematyki 6Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz