Kara za udawanie martwego

1.7K 39 7
                                    

Wszedłem do domu. W salonie nie było ani Lusi, ani chłopaków. Pomyślałem, że zaniosę ich plecaki na górę a przy okazji spuszczę Nikodemowi lanie. Wyciągnąłem z szafy brązowy, skórzany pasek, po czym poszedłem na piętro chłopaków.
Obydwaj moi synowie siedzieli na łóżku w pokoju Marcela. Towarzyszyła im Lusia. Dobrze wiedziała, że coś jest nie tak, ale ani Marcel ani Nikodem nie byli na tyle odważni, by opowiedzieć jej o tym, co miało miejsce w szkole.
- Proszę, wasze plecaki - odezwałem się wchodząc do pokoju Marcela. - Nikodem, idziesz za mną! - dopowiedziałem wskazując ręką na drzwi.
Młody podniósł się z łóżka tylko, że zamiast do mnie podszedł do Lusi. Przytulił się do niej.
- Nikodem, dwa razy nie będę powtarzał! - krzyknąłem zdenerwowany jego zachowaniem.
- Szymon, opanuj się trochę - odezwała się Daniela. - On się ciebie boi. Nie widzisz tego?
- Widzę. Bardzo dobrze, że się boi. Pochwaliłeś się mamie, co odwinąłeś dzisiaj w szkole? - zwróciłem się do syna chwytając go za ramię. Nikodem pokiwał przecząco głową a ja sprawnym ruchem wyrwałem go z rąk Lusi, po czym zaprowadziłem go do pokoju obok.
Ledwo odłożyłem pasek na biurko, a w futrynie ukazała się Daniela. Rozumiem, że chce chronić Nikodema, ale wolałbym, żeby nie wtrącała się do tego, jak wychowuje swoje własne dziecko.
- Luśka, zostaw nas, no! - zawołałem. - A ty, co tak patrzysz? Spuszczaj spodnie i bokserki! - dodałem spoglądając na Nikodema.
Mój jedenastoletni syn wybuchnął płaczem. Mimo to, zrobił to, o co go prosiłem.
- Szymon, pogadaj z nim, wytłumacz... Nie bij go... Proszę cię - mówiła Daniela, ale ja byłem nieugięty. Wyprowadziłem żonę do przedpokoju. Spojrzałem w jej smutne, brązowe oczy.
- Posłuchaj mnie - odezwała się.
- Nie. To ty mnie posłuchaj. Wlazł na wysoką na dwa metry barierkę, spadł z niej, leżał na ziemi jak kłoda, a gdy przyjechało po niego pogotowie nagle cudownie wyzdrowiał, zeskoczył z noszy i zwiał, razem z Marcelem zwiał. Wiesz, gdzie ich znalazłem? Na podwórku kolegi! Jak mnie zobaczyli, zaczęli uciekać. Gdyby nie Marcel do teraz nie wiedziałbym, gdzie szukać Nikodema. Zasłużył sobie na lanie i nie mam zamiaru mu odpuszczać!
Powiedziawszy te słowa wszedłem do pokoju, gdzie Nikodem stał oparty rękoma o biurko. Czekał na lanie. I dobrze. Podwinąłem rękawy od swojej koszuli, po czym wziąłem w rękę ten nieszczęsny, brązowy pasek.
- Chcesz coś powiedzieć? - odezwałem się do niego.
- Prze... przepraszam - szepnął. - Przepraszam - powtórzył głośniej.
- Przyjmuję twoje przeprosiny. Dostaniesz dziesięć pasów. Mam nadzieję, że ta kara cię czegoś nauczy - odparłem, po czym przystąpiłem do wymierzania razów.
Już po pierwszym pasie Nikodemowi łzy spłynęły po policzkach. Nie odrywał jednak rąk od biurka. Głośno płakał. Po trzecim uderzeniu poczułem, jak schodzi ze mnie złość, a po piątym zrobiło mi się żal Nikodema. Młody płakał coraz żałośniej, a ja nie przestawałem go bić. Postanowiłem sobie, że nie będę reagował na jego łzy. Uderzenia wymierzałem w równym tempie, nie za szybko, nie za wolno, w sam raz. Lanie skończyło się, gdy na tyłku Nikodema spoczął dziesiąty pas. Odłożyłem pasek.
- Podciągnij spodnie - odezwałem się do niego.
Nikodem bez dyskusji zrobił o co prosiłem.
- Spójrz na mnie. Wiesz, za co dostałeś? - zapytałem.
Mój syn otarł łzy, po czym kiwnął twierdząco głową.
- Słucham.
- U... u... udawałem, że... że nie żyję - wydusił z siebie. - U... u... uciekłem...
Machnąłem ręką, po czym wyszedłem z pokoju Nikodema. Lusi nie było w salonie. Domyśliłem się, że jest w sypialni. Zajrzałem tam. Zamarłem.

Ojczym od matematyki 6Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz