Zaraz po śniadaniu Szymon poszedł z chłopakami na dwór. Pomyślał, że zrobi im na podwórku prawdziwy szałas. W kanciapie znajdowało się kilka drewnianych palików oraz stary, wełniany koc. Mężczyzna przeniósł wszystkie te rzeczy w okolice jabłonki. Chłopcy przyglądali mu się z uwagą i chociaż nie byli przekonani, co do miejsca powstania nowego szałasu, pomagali tacie go budować.
Po niedługim czasie szałas był gotowy. Marcel i Nikodem weszli do środka a Szymon poszedł do domu.
- I co myślisz? - odezwał się Nikodem.
- Nie no, spoko - odparł Marcel z namysłem. - Może to być najwyżej nasza baza, taki schron. Tu będziemy robić amunicję i opatrywać sobie rany poniesione na froncie. Ale prawdziwa wojna rozgrywać się będzie w szałasie chłopaków. To nawet dobrze się składa... Oni naszego szałasu nie rozwalą, bo tata by ich przegnał z naszego podwórka. Ale my możemy bombardować ich kryjówkę, bo kto nam zabroni?
Niko przeciągnął się.
- Nikt - odpowiedział.
- Właśnie. Nikt. Niko, chodź do domu... Ty zagadasz mamę i tatę a ja wezmę z szuflady noże.
- Okej - odparł starszy chłopiec.
Obaj pośpieszyli w stronę tarasu. Lusia siedziała w fotelu, przeglądała czasopismo o noworodkach, które dostała od znajomej zapoznanej w szpitalu. Szymon był w łazience.
Marcel i Nikodem weszli do domu pewnym krokiem.
- Siema mama - rzekł dziesięciolatek. - Co robisz?
- Czytam sobie, a co? - odparła.
- Nikodem ma do ciebie sprawę - rzekł Marcel zmierzając w stronę kuchennego aneksu. Napój się wody z kranu.
- Mama, chciałem powiedzieć ci wiersz - odezwał się Nikodem.
Lusia spojrzała na chłopca zdębiała. Odłożyła czasopismo na ławę.
- Słucham cię...
Nikodem stanął na baczność. Kątem oka spojrzał na Marcela, a po chwili utkwił wzrok w Danieli.
- Stoi na stacji lokomotywa - zaczął.
Marcel prędko wyciągnął z szuflady dwa ostre noże. Włożył je sobie pod kurtkę, po czym powoli skierował się w kierunku frontowych drzwi.
- Stoi i sapie, dyszy i dmucha. Żar z rozgrzanego jej brzucha, bucha... Dobra, nara! - zawołał zaraz po tym, jak Marcel trzasnął drzwiami.
Chłopcy pobiegli do szałasu. Marcel wyciągnął spod kurtki zdobyczne noże. Nikodem popatrzył na niego z podziwem. Był pod wrażeniem sprytu i odwagi swego brata.
- A po co nam te noże? Będziemy odcinać głowę Oliwerowi? - zapytał w żartach, ale Marcelowi nie było do śmiechu.
- Musimy mieć broń, która będzie sto razy lepsza od broni Oliwera - szepnął Marcel. - Przywiążemy te noże do włócznie. Jak Oliwer to zobaczy, zesra się ze strachu - zaśmiał się.
Chłopaki dobrze wiedzieli, że nie ma czasu do stracenia. Zostawili w szałasie noże i pobiegli do lasu po odpowiednie patyki. Zaledwie po kilku minutach wrócili do swojej bazy. Spośród przeniesionych gałęzi, wybrali po jednej ich zdaniem najlepszej. Za pomocą sznurka przymocowali do nich kuchenne noże.
- No, to włócznio-szable już mamy - odezwał się Marcel.
- Moglibyśmy założyć sobie wiadra na głowy. No wiadomo, że najpierw zrobilibyśmy w tych wiadrach otwory na oczy - rzekł Nikodem przekonany, że jego pomysł jest świetny.
- To wiesz co, Niko? To może ty załóż sobie wiadro na łeb... Ale z drugiej strony nie wiem, czy to dobry pomysł, bo jak przylecą po ciebie kosmici, żeby cię zabrać na Marsa, to mogą cię nie poznać przez to wiadro na łbie - odparł Marcel wybuchając śmiechem.
- Po zapachu by mnie poznali - szepnął Nikodem całkowicie poważnie.
- No, jakbyś im bąka puścił pod nosem to na pewno!
Marcel przywiązał sobie włócznio-szablę wzdłuż nogi. Wychylił głowę z szałasu.
- Rozpoczynam operację ZNISZCZENIE BAZY WROGA - rzekł. - Wiesz, co masz robić? Nikodem wzruszył ramionami. Marcel poklepał go po ramieniu, po czym się do niego uśmiechnął.
- Biegniemy w stronę szałasu tych dwóch debili, a tak, żeby nie dać się złapać. Okej?
- Tak jest! - zawołał jedenastolatek podnosząc z trawy swoją włócznio-szablę.
Marcel jeszcze raz się rozejrzał, po czym pobiegł w stronę lasu. Nikodem leciał za nim. Po kilku minutach obaj byli już w pobliżu szałasu wroga.