Szymon i chłopcy wrócili do domu grubo po dziewiętnastej. Daniela czekała na nich przełączając bezcelowo kanały w telewizorze. Mąż powitał ją czułym pocałunkiem.
- Jak ci minęło popołudnie? - zapytał zdejmując szarą bluzę przez głowę. Lusia przytuliła się do niego. Uwielbiała zapach jego perfum.
- Trochę ogarnęłam z grubsza dom, ale Szymuś...
- Szymon - przerwał jej. - Mam na imię Szymon i tego się trzymajmy, okej?
Przewróciła oczami i uśmiechnęła się lekko.
- Okej - pokiwała głową. - Szymon, mi naprawdę nie jest łatwo. Okej, nie pracuję, siedzę w domu, ale spójrz na mój brzuch. Zrobię trzy przysiady, a czuję się jakbym zrobiła ich ze sto.
- Lusia...
- Daniela - przerwała mu. - Mam na imię Daniela.
Szymon zaśmiał się w głos.
- Grasz nie swoimi kartami - rzekł.
- W małżeństwie wszystkie karty są wspólne - odparła. - Od dzisiaj zwracasz się do mnie per Daniela.
- Okej, nie mam z tym problemu - odparł wzruszając ramionami. - Chłopaki, do lekcji, ale już. Późno jest - dodał zwracając się tym razem do synów.
- A kolacja? - rzekł Nikodem podnosząc głowę zza kanapy. Sięgnął stamtąd kauczukową piłkę i rzucił ją Monsterkowi.
- Dopiero co zjadłeś połowę pizzy. Starczy ci. Do lekcji, powiedziałem.
Nikodem podniósł się z podłogi. Zrobił zeza, po czym pomaszerował schodami na górę.
- Ja nie robię lekcji. I tak będzie mnie jutro rano bolał brzuch. Mam w szafce żelki i chipsy. Żelki dodać chipsy paprykowe, ostre równa się żygi i dzień wolny od szkoły - odezwał się Marcel.
- Taki jesteś dobry z matmy? Lepiej sobie przekalkuluj takie równanie. Pyskowanie ojcu dodać nieusłuchaństwo, dodać brak pracy domowej... No, ile to się równa, mistrzu?
Chłopiec podniósł się z dywaniku. Zmarszczył gniewnie brwi.
- Chodź Misiu - zwrócił się do swego psa. - Nie jesteśmy tu mile widziani.
Szymon uśmiechnął się. Przeniósł się na fotel.
- Ale cisza - rzekł przeciągając się. - Zrobisz mi herbatę, kochanie? Chciałem sprawdzić kartkówki swojej klasy...
- Pewnie. Te niezapowiedziane?
Szymon kiwnął głową. Sięgnął po swoją brązową, skórzaną torbę.
- O, cholera - rzekł.
Daniela momentalnie zjawiła się przy mężu.
- Co się stało?
Szymon pokazał jej pogryzioną przez psy klapę od torby.
- Monster to zrobił - rzekł zdenerwowany. - Dostałem tę torbę od ojca, kiedy zaczynałem pracę w szkole. Cholera jasna z tymi psami, no!
- Trzeba pilnować swoich rzeczy, Szymon. Nie od dziś mamy w domu psy...
Mężczyzna podniósł się z fotela.
- Masz rację. Nie OD dziś, ale DO dziś. Nikodem! Marcel!
Chłopcy zbiegli na dół. Marcel spojrzał na Szymona z byka.
- Jak mam w spokoju zrobić lekcje, co?! Co chwilę coś od nas chcesz!
- Nie krzycz na mnie, bo jak ja na ciebie zaraz krzyknę to dopiero będziesz miał - rzekł Szymon uniesionym głosem. - Psy od dzisiaj mają zakaz wstępu do domu - dodał stanowczo.
Nikodem zrobił zeza, odwrócił się na pięcie i ruszył z powrotem na piętro. Marcel poszedł w jego ślady.
- A wy co?! Co to za lekceważenie ojca?! Któryś z psów pogryzł moją torbę!
- Na pewno nie Misiu! - zawołał Marcel nie przerywając marszu po schodach.
Nikodem zatrzymał się, odwrócił, spojrzał ojcu w oczy.
- Też mi coś. Mi też pogryzł plecak i co z tego? Ziemia dalej się kręci - powiedział.
- Może zamiast wywalać niewinne zwierzęta na dwór, lepiej powybijać Monsterkowi ząbki! - zaśmiał się Marcel.
Nikodem wybuchnął śmiechem. Pobiegł za Marcelem. Gdy chłopcy byli już na piętrze, Nikodem rozpędził się. Przewracając się, podłożył bratu nogę. Marcel upadł, przekulnął się na starszego brata.
- Bijemy się? - zapytał rozbawiony.
- No - odparł Nikodem robiąc zeza. - Do pierwszych łez?
- Do poszczania się.