Szymon wyszedł za Marcelem. Skrupulatnie zajrzał w każdy kąt podwórka, przeszukał kanciapę, garaż. Przeszukał domek na drzewie, sad. Po długim spacerze wzdłuż jeziora, wrócił do domu.
- Marcel wrócił? - zapytał od progu.
Stojąca przy oknie Daniela kiwnęła smutno głową.
- To ja wezmę auto i przejadę się po okolicy... Lusia, znajdę go. Obiecuję ci - rzekł patrząc na żonę zatroskanymi oczami. - Nie wiem, dlaczego zwiał. Nie rozumiem. Naprawdę starałem się nad sobą panować.
Lusia zmrużyła oczy.
- Jak byłeś na górze to tak się darłeś, że na dole było cię słychać - wyszeptała.
- Czyli to moja wina, że zwiał. Tak?
Daniela odwróciła się plecami do męża. Oparła się nadgarstkami o parapet. Utkwiła wzrok w tym, co za oknem. Słońce już zaszło. Szymon sięgnął po kluczyki od auta. Uczynił dwa kroki w kierunku drzwi, ale się wrócił. Zaszedł Danielę od tyłu, objął, pocałował w ramię. Kobieta odwróciła się w jego stronę. Spojrzała mu w oczy.
- Proszę cię, żebyś na niego nie krzyczał. Jak go znajdziesz, weź go w ramiona, przytul go mocno. Jest tylko pięć stopni na plusie. Nie zabrał ze sobą nawet kurtki - rozpłakała się.
Szymon pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Niko, zostań z mamą... Gdyby coś się działo, gdyby Marcel wrócił do domu to dzwoń - rzekł uśmiechając się blado.
- Zrobię lekcje za siebie i za Marcela - odparł jedenastolatek.
- No, okej... To ja... To ja jadę...