U mamy

1.2K 32 4
                                    

Po przeszło dwóch godzinach jazdy, taksówka w końcu dotarła na miejsce. Wąsaty mężczyzna zaniósł walizkę ciężarnej kobiety pod samą kamienice.
- Bardzo panu dziękuję - powiedziała Daniela wyciągając z torebki portfel w celu uregulowania należności.
Marcel nacisnął palcem na domofon. Cisza.
- A co jak się okaże, że babci nie ma w domu? - rzekł chłopiec wpatrując się w zatroskane oblicze matki.
- Jak nie ma? Na pewno jest. Zadzwoń jeszcze raz - odparła kobieta opierając się prawą ręką o ścianę kamienicy.
W domu Kromulskich faktycznie nikogo nie było. Dopiero po kwadransie Lusia przypomniała sobie, że kilka dni temu jej matka wspominała coś o wyjeździe nad morze do sanatorium. Uświadomiwszy sobie ten fakt, Daniela schyliła nisko głowę, po czym załamana usiadła na betonowych schodach.
- To co robimy? - odezwał się Marcel.
- Zjadłbym coś... - szepnął Nikodem.
Lusia wyciągnęła z torby swój telefon. Zastanawiała się nad tym, czy zadzwonić do męża... Czuła się naprawdę beznadziejnie, a jakby tego było mało nad Poznaniem zaczęły kłębić się gęste obłoki, które zapowiadały ulewę.
- Za moment coś wymyślę - westchnęła kobieta spuszczając głowę na dół.
Wtem zza zakrętu wyłoniła się pani Jola Mroczewska, kobieta od lat mieszkająca na tym samym piętrze, co rodzice Danieli. Emerytka życzliwie przywitała się z córką sąsiadki.
- Przyjechałaś do rodziców, a ich nie ma w domu - powiedziała siwowłosa kobieta. - Wyjechali dziś rano...
- Tak, do sanatorium - szepnęła Daniela. - Całkiem wyleciało mi to z głowy...
Sześćdziesięcioletnia kobieta wyciągnęła z kieszeni płaszcza klucz od  olbrzymich, drewnianych metalowych drzwi.
- Wejdźcie... Nie będziecie przecież tak siedzieć na tym zimnie...
Daniela uśmiechnęła się. Podniosła się ze schodów. Sąsiadka pomogła jej wnieść do swego małego mieszkania ciężką walizkę, po czym wstawiła wodę na herbatę.
- Szkoda, że nie zadzwoniłaś do mamy... Niepotrzebnie jechaliście taki szmat drogi...
- No trudno - szepnęła Daniela. - Prześpimy się dziś w hotelu, a jutro wrócimy do domu, prawda chłopaki? - odparła Daniela głaszcząc Nikodema po plecach. - Moi chłopcy nie widzieli jeszcze poznańskich browarów. Jutro się tam wybierzemy...
Marcel i Nikodem spojrzeli na siebie z uśmiechem na twarzy.
- Będziemy pić piwo? - odezwał się starszy chłopiec.
- Nie, Nikodem - odparła Daniela.
- To ja nie rozumiem...
- Jutro zrozumiesz.
Pani Mroczewska poczęstowała gości babką i herbatą. Opowiadała Danieli o swoich dorosłych już dzieciach. Chwaliła się ich osiągnięciami w pracy. Najstarszy syn pani Joli wyuczył się za kardiochirurga i pracuje w klinice w Warszawie, z kolei córka kobiety, trzydziestoletnia Sabina zarabia jako stomatolog, ma własny gabinet i stać ją na podróżowanie po świecie. Była już w Chorwacji, we Francji a nawet w Egipcie.
Lusia słuchała tych opowieści bez entuzjazmu. Kiwała głową, by sprawić wrażenie, że to, co mówi starsza kobieta, niezwykle ją interesuje. W rzeczywistości jej myśli krążyły wokół czegoś innego. Zastanawiała się nad tym, czy słusznie postąpiła zostawiając Szymona samego w domu. Oprócz wyrzutów sumienia zaczynały doskwierać jej bezsilność oraz tęsknota za mężem.
- Pani Jolu, bardzo dziękuję za gościnę, ale czas na nas. Trochę czasu minie zanim znajdziemy jakiś hotel - odezwała się wstając z krzesła.
Momentalnie przy Danieli stawili się jej dwaj synowie.
- Ja pomogę z tą walizką - rzekł Nikodem. Lusia uśmiechnęła się do chłopca. Pożegnawszy starszą kobietę ruszyła w stronę wyjścia.
Marcel otworzył żelazne drzwi kamienicy. Na dworze padał deszcz. Perspektywa włóczenia się po mieście w poszukiwaniu noclegu, ograbiała Danielę z resztek sił.
- Mama, a może zadzwoń do babci... Przecież babcia ma w domu kota... Na pewno nie zostawiłaby go bez opieki... Może jakaś sąsiadka ma klucze od mieszkania - odezwał się Marcel.
W oczach Lusi pojawiła się iskierka nadziei. Trzydziestosześciolatka prędko sięgnęła po smartfon. Zadzwoniła do mamy.
Pomysł Marcela okazał się strzałem w dziesiątkę. Lusia otrzymała od sąsiadki z góry klucze do mieszkania rodziców. Wszedłszy do kuchni przystąpiła do rozpalania ognia w piecu. Chłopcy tymczasem rozsiedli się wygodnie w ogromnych, skórzanych fotelach.
- Czyli jutro nie idziemy do szkoły?! - zawołał Marcel.
- A jak myślisz? - odparła Daniela wychylając się zza drzwi. - Jak przestanie padać, pójdziemy zrobić jakieś zakupy...
W końcu Daniela uporała się z rozpalaniem w piecu, zaciągnęła swoją walizkę do dużego pokoju. Usiadła na kanapie. Była zmęczona. Mimo to pragnęła dowiedzieć się od chłopców, czym właściwie Nikodem zasłużył sobie na lanie, które otrzymał od ojca.
- Opowiecie mi, co miało miejsce dziś w szkole? - odezwała się spoglądając na błękitnookiego chłopca.
Jedenastolatek zawstydził się.
- A, bo to wszystko przez Marcela - rzekł.
- Jak przeze mnie? - oburzył się młodszy chłopiec.
- A tak, że kazałeś mi robić te akrobacje na barierce. Mama, bo u nas koło szkoły są takie dwie barierki, jedna wysoka, druga niska. Ja wskrobałem się na tą wyższą i zaklinowałem się - przyznał.
- I zobaczyła to babka, która podoba się Nikodemowi, nasza babka od polskiego, pani Klaudia Studzińska - odezwał się Marcel. - Kazała chłopakom z ósmej klasy ściągnąć Nikodema z barierki, a Niko wolał spaść...
- Puściłem się... Powiedziała na mnie, że jestem "dzieciak" - rzekł Nikodem rumieniąc się na obydwu policzkach.
- Zraniła jego uczucia... - zaśmiał się Marcel.
- Upadłem i udawałem, że nie żyję... Ktoś wezwał pogotowie... Wystraszyłem się, dlatego nie odżywałem...
- Odżył dopiero, jak go ratownicy wkładali na nosze - oświadczył Marcel zeskakując z fotela. Wsunął rękę do swej torby. Wyciągnął z niej notes i ołówek. - Narysuję coś ładnego... - dopowiedział półszeptem.
- No, zwaliliśmy z Marcelem do Tymka. Tata nas znalazł... Wkurzył się. Znowu mu zwialiśmy... Tym razem do parku...
- Niko się schował, a ja miałem iść do szkoły udobruchać tatę... Ale się nie udało... Życie...
- Oj, chłopaki... Nikodem, niepotrzebnie uciekałeś ojcu... - odezwała się Daniela.
Jasnowłosy chłopiec skinął głową.
- No wiem, ale bałem się... Wszystko przez Marcela...
- Co przeze mnie?! Odwal się ode mnie! Mama, możesz się nie ruszać... Narysuję cię...
- Narysuj Nikodema... Wiecie co? Chyba to nie przestanie padać... Przejdę się do tego sklepu... Jakieś specjalne życzenia?
- Nutella - odezwał się Marcel.
- Smalczyk z cebulką - szepnął Nikodem.
- Dobrze... Za kwadrans będę z powrotem - odparła, po czym założywszy kozaki i płaszcz wyszła z mieszkania rodziców.

Ojczym od matematyki 6Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz