Rogaliki

1.1K 37 3
                                    

Około godziny siedemnastej Marcel zszedł do salonu. Daniela lepiła właśnie rogaliki. Część wypieków była już w piekarniku.
- Mama, zrobiłem lekcje, wszystkie - rzekł opierając się rękoma o blat stołu. - Poszedłbym sobie trochę na dwór... Mogę?
- Pewnie. Idź - odparła.
Chłopiec uśmiechnął się. Tryumfalnie przeszedł obok siedzącego na kanapie ojca.
- Niko! Mama się zgodziła! - zawołał.
Po chwili Nikodem zbiegł po schodach. Trzymał w ręku starą czapkę. Nie odzywając się do Szymona ani słowem pobiegł na korytarz ubrać kurtkę i buty.
- Byśmy mogli trochę ulepszyć ten szałas - szepnął Marcel sięgając z szafy swoją zeszłoroczną kurtkę.
- Za kanciapą leży kilka starych prętów... Możemy je zabrać - rzekł Nikodem.
Szymon zerwał się z kanapy na równe nogi. W mgnieniu oka zjawił się w korytarzu.
- Zabraniam zbliżania się do jakichkolwiek prętów - rzekł stanowczo. - Nikodem, już raz rozwaliłeś sobie nogę o pręt. Pamiętasz?
- No... Mam nawet ślad. Pokazać? - odparł jedenastolatek.
- Nie pokazuj, ale wyciągnij z tego wnioski. Jeśli wrócisz do domu z rozwaloną ręką czy nogą to najpierw dostaniesz na dupsko a dopiero później zawiozę cię na pogotowie - rzekł.
- Nie rozwalę - odparł malec.
Szymon skrzyżował ręce. Obserwował chłopaków. Obaj ubrali się jak należy, po czym wyszli na dwór. Ojciec zamknął za nimi drzwi, poszedł z powrotem do salonu. Usiadł przy stole, na którym Lusia robiła rogaliki. Uśmiechnął się do niej szczerze.
- Co kochanie? - odezwała się. - Zostaliśmy sami...
- No... Mamy trochę czasu dla siebie... To znaczy moglibyśmy mieć, gdyby nie rogaliki - westchnął.
- No - przyznała.
Szymon zwiesił nisko głowę. Lusia wybuchnęła śmiechem.
- Szykuj wino i muzykę. Rogaliki gotowe... Sprzątnę i już do ciebie idę - oznajmiła.
- Dobrze - odparł wstając z krzesła. - Wino i muzyka - powtórzył kierując się w stronę sypialni.
Lusia uśmiechnęła się sama do siebie.
- Wariat - szepnęła pod nosem.
- Coś mówiłaś? - spytał.
- No, że jednak zrobię jeszcze jedną porcję rogalików - zaśmiała się.
- Chodź, bo pościel stygnie!
Lusia spojrzała na męża maślanymi oczami, po czym podeszła do zlewu. Umyła ręce płynem do naczyń.
- Idę do ciebie mój panie i władco! - zawołała rozpromieniona.
- Już posprzątałaś? - zdziwił się.
- Nie gadaj tyle... Chodź - szepnęła kładąc swoją rękę na piersi męża. Pchnęła go na łóżko, po czym usiadła mu na kolanach.
- Kochasz mnie? - spytała.
- Kocham - odpowiedział całując jej dekolt.
- To udowodnij mi to! - zawołała.
- Zaraz ci to udowodnię!

Ojczym od matematyki 6Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz