Samobójca

1.1K 35 4
                                    

Marcel uwieszał się na zielonej barierce. Nikodem i Kornel stali tuż obok i podziwiali jego akrobacje.
- Umiem wisieć na jednej ręce - odezwał się Marcel. - I umiem na czterech palcach jednej ręki - dopowiedział. Po chwili upadł na ziemię.
- Ale umiesz! - zakpił Nikodem.
- Ej, babka od polaka ma dyżur. Patrzy się na nas... Zrób coś szalonego - rzekł Marcel podnosząc się z trawy.
- Ale co? - westchnął Nikodem.
- Stań na barierce!
- Jak niby? Spadnę.
- Nie spadniesz. Będziemy cię z Kornelem asekurować, co nie Korni?
- Jasne.
Nikodem zdjął plecak, potarł rękę o rękę po czym podskoczywszy chwycił się barierki.
- I mam się na to wskrobać? - zapytał.
- No, teraz to zrób. Babka się patrzy... - odparł Marcel z podekscytowaniem.
- To głupie... Rozbujać się?
- Nie! Wejdź na tę barierkę... Niko, no!
- No, okej!
Jedenastek podrzucił obydwie nogi w górę. Zaparł się nimi o barierkę.
- Nie umiem zejść! - zawołał.
Marcel i Kornel wybuchnęli śmiechem.
- Świetnie ci idzie! - zawołał ciemnowłosy chłopiec niemalże kulając się ze śmiechu.
- Marcel, pomóż mi zejść... Zaklinowałem się - jęknął Nikodem. - Jak się puszczę to spadnę na mózg...
- To ty masz mózg? - zawołał Marcel wsuwając dwa palce do ust. Zagwizdał, czym wzbudził zainteresowanie ze strony spacerującej po boisku nauczycielki.
Studzińska podeszła do chłopców.
- Co wy wyprawiacie? - zapytała. - Nikodem, zejdź stamtąd natychmiast!
- Ale jak? - odparł chłopiec piskliwym głosem. - Nie mogę się puścić, bo spadnę...
- Wprost w ramiona ukochanej! - zawołał Marcel ponownie wybuchając śmiechem.
Nauczycielka przywołała do siebie stojących nieopodal dwóch chłopaków, uczniów klasy ósmej.
- Tomek, pomoglibyście temu chłopczykowi zejść z barierki? - zwróciła się do nich.
Nikodem usłyszał to. Poczuł nieopisaną złość. Wybranka jego serca nazwała go "chłopczykiem". To obraźliwe określenie wywołało w umyśle jedenastolatka istną burzę myśli.
- Skoro pani Klaudia ma mnie za chłopczyka to nie chcę żyć - pomyślał, po czym puścił się barierki.
Upadł na trawę. Spod zamkniętych powiek popłynęły mu łzy. Chłopiec leżał  na ziemi jak kłoda. Nauczycielka zamarła. Również Marcel i Kornel przestali się śmiać.
- Tomek, biegnij do szkoły po pomoc! - krzyknęła nauczycielka klęcząc przed udającym nieprzytomnego chłopcem. Poklepała go po policzku. - Nikodem, dziecko...
Chłopiec ani drgnął. Po chwili ze szkoły wybiegli Jasiński i Konarski.
Szymon zamarł na widok leżącego bez ruchu syna. Podbiegł do Nikodema, pochylił się nad nim. Sprawdził, czy chłopiec oddycha.
- Nikuś, synku, otwórz oczy - rzekł łamiącym się głosem.
Konarski chwycił Szymona za ramię. Podniósł go z ziemi.
- Pogotowie już jedzie - rzekł. - A wy na co się patrzycie? Dzwonek na lekcje już był! - dorzucił zwracając się do zbiegowiska uczniów.
Po krótkim czasie na szkolne blisko zajechał ambulans. Odgłos syren sprawił, że Nikodem uchylił lekko powieki. Chciał sprawdzić co się wokół niego dzieje. Nie przypuszczał, że jego upadek wywoła tak duże zamieszanie.
Medycy wyskoczyli z karetki. Przystąpili do przekładania chłopca na nosze. Szymon patrzył na to bezradnie. Łzy cisnęły mu się do oczu.
- Chłopiec uwieszał się na barierce i upadł na ziemię - tłumaczyła Studzińska.
- Dokąd go zabieracie? - odezwał się Szymon.
- Do szpitala na Szymborską.
Nikodem otworzył oczy, przekulnął się z noszy na trawę, po czym pobiegł w stronę starych trybunów.
Marcel patrzył na to oniemiały. Rzucił swój plecak, który trzymał w ręce, ruszył w pościg za bratem.
Po chwili obaj zginęli między drzewami.

Ojczym od matematyki 6Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz