ADHD

1.1K 36 6
                                    

Nie wiedziałem, czy biec za swoimi dziećmi czy zostać przy ratownikach, którzy byli tak samo zaskoczeni nagłym uzdrowieniem Nikodema jak ja. Na szczęście przybyły na miejsce lekarz był na tyle życzliwy, że nie oskarżył mnie o nieuzasadnione wezwanie karetki.
Wziąłem plecaki swoich chłopaków i wspólnie z Michałem i Klaudią poszliśmy do szkoły a konkretnie do sekretariatu, a po chwili do mnie do gabinetu. Pogadaliśmy chwilę o tym, co się wydarzyło. Nasze zaskoczenie było o tyle duże, że to nie Marcel wywinął nam taki numer a Nikodem, znany wśród nauczycieli jako istny ideal i wzorowy uczeń.
Po kwadransie Klaudia i Michał poszli prowadzić zajęcia, ja z kolei chwyciłem w rękę telefon. Zadzwoniłem do mamy. Wyjaśniłem jej, że Marcel i Nikodem poszli na wagary i zastrzegłem, że gdy tylko się u niej pojawią, ma natychmiast mnie o tym poinformować.
Nie miałem pojęcia, gdzie powinienem szukać swoich chłopaków. Jazda autem po mieście nie wydawała mi się najlepszym rozwiązaniem. Byłem rozbity a jednocześnie wściekły. Nie wiedziałem, co robić.
Pomysłu dostarczyła mi mama, która zatelefonowała do mnie jakieś dziesięć minut po naszej ostatniej rozmowie. Powiedziała, że powinienem sprawdzić, czy chłopców nie ma u ich kolegi, u Tymoteusza. Jak mogłem sam na to nie wpaść?!
Sprawdziłem w bazie danych adres zamieszkania Tymoteusza. Tak się składa, że doskonale kojarzyłem tę ulicę. Chwyciłem kurtkę, torbę i klucze, po czym pośpieszyłem do auta.
Dom Tymoteusza znajdował się tuż przy parku. Był to budynek nieco zaniedbany. Nie tracąc czasu wyskoczyłem z samochodu. Furtka była uchylona więc wszedłem na podwórko.
Nim stanąłem pod drzwiami z domu wyszedł ojciec Tymka.
- Dzień dobry! - przywitałem się.
- A, dzień dobry... Bo Tymek nie był dzisiaj w szkole - rzekł. - Byłem z nim u lekarza na to jego ADHD...
- Nie chodzi o Tymka, a o Marcela i Nikodema. Nie widział pan na swoim podwórku dwóch chłopców w wieku pańskiego syna? - spytałem.
- Nie widziałem, ale może coś w tym być... Tymek siedział w domu, a pół godziny temu wypruł gdzieś i tyle go widziałem. Pewnie bawi się w swojej kryjówce... Pan pójdzie za mną.
Poszedłem za mężczyzną, chociaż przyznam, że traciłem wiarę w to, że w tym miejscu znajdę swoich synów. Za domem Nowaków znajdowała się budka zbita z byle jakich desek.
- Zawołam go. Tymek! - krzyknął idący przede mną mężczyzna.
- Co chcesz?! - odparł chłopiec wyłaniając się zza drewnianej ścianki. Na mój widok zbladł, jakby zobaczył trupa.
- Są u ciebie jacyś koledzy? - spytał ojciec Tymka.
- Nie ma!
Przyśpieszyłem kroku. Zamierzałem zajrzeć do tej jego kryjówki, ale wówczas zza jakiegoś regału wybiegł Nikodem. Niewiele brakowało, a bym go chwycił. Zwiał mi. Udało mi się natomiast złapać Marcela. Gdyby nie to, że obok nas stał ojciec Tymka, w tym momencie Marcel oberwały ode mnie lanie.
- Nikodem! Masz w tej chwili tu podejść! - krzyknąłem wciąż trzymając przestraszonego Marcela za ramię.
- Puść mnie, to ci go przyprowadzę - rzekł chłopiec.
Nie wiedziałem, czy powinienem mu wierzyć, ale nie miałem nic do stracenia.
- Jeśli mi zwiejesz, pożałujesz - przygroziłem mu, po czym puściłem jego ramię.
Marcel pobiegł w stronę parku, a ja miałem w głowie istną pustkę. Nie wiedziałem, czy postąpiłem słusznie puszczając Marcela. Czułem złość, bezsilność, gniew i frustrację.
- Ja nie byłem w szkole - odezwał się Tymek. - Byłem u lekarza...
- Wiem - odparłem krótko. - Mogę tu chwilę na nich poczekać? - zwróciłem się do ojca swojego ucznia.
- No, tak - odpowiedział. - Chyba, że chce pan wejść do domu... Mogę herbatę zrobić... Zimno na dworze.
- Nie, dziękuję.
Nieopodal dziurawego płotu leżał obalony pieniek, usiadłem na nim. W skupieniu patrzyłem w kierunku parku. Czas mijał. Po około godzinie bezcelowego wyglądania chłopców, pożegnałem się z panem Nowakiem i poszedłem do auta.
Podjechałem pod dom rodziców. Obszedłem ich podwórko wzdłuż i wszerz. Zajrzałem do każdej szopy, do gołębnika, do piwnicy... Byłem naprawdę zdezorientowany. Tyle razy obiecałem sobie, że będę wyrozumiały wobec tych dwóch urwisów, ale jak tu być wyrozumiałym, gdy oni dzień po dniu serwują mi takie emocje.
Szedłem w kierunku domu rodziców, gdy nagle zadzwonił mój telefon. To Zosia, moja sekretarka. Prędko odebrałem połączenie.
- Szymon, Marcel jest u mnie i czeka na ciebie - oznajmiła.
W tym momencie nie wiedziałem, czy powinienem się złościć czy cieszyć. Tak czy siak, odetchnąłem z ulgą.
- Jest sam? Nie ma z nim Nikodema? - zapytałem.
- Jest sam.
- Zatrzymaj go. Zaraz tam będę.
Wskoczyłem do auta i pojechałem pod szkołę. Z każdym krokiem byłem coraz bardziej zły. W końcu dotarłem do sekretariatu. Marcel stał przy biurku z pochyloną nisko głową. Chwyciłem go za ramię.
- Gdzie Nikodem?! - krzyknąłem. Z jego twarzy wyczytałem, że coś wie. Młody spojrzał na mnie szklistymi oczami.
- Pogadamy? - zapytał.
Wziąłem głęboki oddech, po czym wskazałem ręką na drzwi od gabinetu. Marcel kiwnął głową i wszedł do środka. No to sobie teraz porozmawiamy.

Ojczym od matematyki 6Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz